Klimaty Łagowskie


IRENA SINICKA-SZEJA

Irena Sinicka-Szeja urodziła się w roku 1921.Zmarła w roku 1998 i została pochowana na Cmentarzu w Świebodzinie.


Nie wysłany list


Kilka lat temu dr Irena Sinicka-Szeja pokazała mi w łagowskim muzeum list z przeszłości, znaleziony podczas remontu szkoły. Nadawca włożył go do butelki razem z gazetą z 1912 r. W liście prosił potomnych by zadbali o pozostawioną schedę. Czy Pani Doktor również zostawiła jakiś list ? Irena Sinicka-Szeja

Na krześle piętrzy się stos niemieckich książek, obok - wydawnictwa regionalne, z kartonu wysypują się stare mapy Rezerwatu nad jeziorem Trześniowskim.Tu stos literatury medycznej. Tam nie ruszone jeszcze albumy ze zdjęciami, na których można zobaczyć Świteź, ul. Narutowicza w Baranowiczach i Wolną, gdzie w 1938 roku mieściła się apteka Gabriela Sinickiego. Pani doktor interesowała się fotografią. Stąd komplet „Wiadomości Fotogra ficznych" z 1930 r.

W szafie - pierwodruki polskich romantyków z ukochanym Adamem Mickiewiczem. Pod rozłożystym biurkiem -kartony z gazetami. Makulatura ? Pierwszy z brzegu egzemplarz, „Gazeta Zielonogórska" z 1970 roku, opatrzona odręczną adnotacją „Ośr. Zdrowia Łagów" zdradza klucz do gromadzonych przez lata zbiorów.

Łagowa jest pełno: na obrazach, które jeszcze wiszą, w dokumentach i na zdjęciach, w oknach przy biurku, przez które widać-na wprost jezioro, po lewej wiodącą wgłąb Łagowa uliczkę.

Telefon grzał się przy każdym wycinanym drzewie. Ludzie alarmowali. - No to chwyć za słuchawkę i dzwoń - czasem traciła cierpliwość, słuchając, dlaczego ktoś zadzwonić nie może. Ona może, skoro i tak zdążyła narobić sobie wrogów, skoro nie ma żadnych układów z władzą. Pokój

Nie miała do końca. Umarła w niedobrym czasie, powie jeden z Łagowian. - Gdyby choć tydzień po wyborach...

Kiedy radziecki czołg nie zmieścił się w Bramie Marchijskiej i podniósł ją do góry, wsiadła, chyba nawet w karetkę, i pognała do Zielonej Góry interweniować u konserwatora zabytków.

W radzie tymczasem sugerowano, by idąc śladem czołgu, rozebrać zabytkową bramę, w której nawet autobus się nie mieści.

Kuźni już nie ma. Na placu postawiono supernowoczesny wtedy SAM. Barbara Szeja opuściła rodzinne kąty dwanaście lat temu. Kuźnię pamięta doskonale. O swoim dzieciństwie mówić nie chce. Zwłaszcza po śmierci nic wypada mówić o tym, co kiedyś strasznie bolało, i na co dziś jako młoda matka patrzy inaczej.

Początek lat 60. Dr Irena Sinicka - Szeja zostaje kierowniczką Ośrodka Zdrowia w Łagowie. Najpierw dojeżdża do pracy ze Świebodzina, gdzie tuż po studiach w 1954 roku zaczynała w szpitalu jako ordynator (i organizator) oddziału zakaźnego.

Medycynę studiowała w Poznaniu, l choć nigdy nie był to lekki kierunek, obowiązkowo co sobotę meldowała się w domu z plecakiem, wypchanym lekami. W Aptece Kresowej, którą prowadził w Świebodzinie jej ojciec, Gabriel Sinicki, czekały receptury. Według nich przygotowywała zaordynowane pacjentom lekarstwa, pomagając w ten sposób w rodzinnym interesie, dopóki nie przejęło go państwo. Babcia Maria pracowała do końca życia jako lekarz zakładowy w Fabryce Mebli. Zmarła po krótkiej chorobie, mając lat trochę więcej niż siedemdziesiąt. Któż miał więc pomagać, jak nie córka ?

Barbara Szeja nigdy nie myślała o tym,, żeby kontynuować rodzinne tradycje medyczne.

- Pacjenta, który o dwunastej w nocy dzwonił do drzwi ze skaleczonym palcem, mama nie potrafiła odesłać. Potem się już nie dało. Bo wielka jest siła przyzwyczajenia.

Długo była jedynym lekarzem w gminie. Jeździła do pacjentów w Sieniawie, Poźrzadła i innych wsi, innych miejscowości: najpierw furmanką, potem motocyklem. Po rozległym Łagowie biegała na piechotę.

Każda dorastająca dziewczyna wie, jak trudno przebić się przez zmęczenie matki, która śpi 3-4 godziny na dobę. Rozumem ogarniasz życiowe konieczności. Ale na bóle duszy rozum nie pomaga. Dzieciństwo Barbary upływało z babcią - nianią.

- Zastanawiam się, czy lekarze nie powinni żyć w celibacie? -córka lekarki wie, ile kosztuje uprawianie tego zawodu z poświęceniem.

Do dziś nie potrafi uporać się z obrazem, pełnym krzyży na ścianach - z jednej strony, i siostrami oddziału intensywnej terapii. Czy naprawdę musiały opróżniać szpitalną szafkę w takiej chwili? Czy na oddziale, który częściej od innych oswaja się ze śmiercią, powaga i spokój w ostatnich minutach życia muszą być zdeptane przez bezmyślną rutynę ? Kot

Zapamiętała: jedynego lekarza, który uścisnął jej rękę. l obojętność tych, których mama znała, także z pracy w tym szpitalu. Zrozumiałaby rutynę u pracowników prosektorium. Ale to oni zachowali się najgodniej.

Strasznie trudno uwolnić się od bolesnych wspomnień w mieszkaniu przy ul. Toporowskiej, w którym stary kocur Antoni długo usiłował ignorować rzeczywistość, pilnując miejsca swojej pani. Mieszkanie jest służbowe. Urzędowe pismo z ZOZ-u nakazuje opróżnić je do 30 listopada.

Dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Rodzinna oaza - przystań pełna kurzu i pamiątek, ważnych i mniej ważnych, które - nim się zdecyduje o ich losie - trzeba przejrzeć. Papier po papierze, książka po książce, szuflada po szufladzie. Dzieci Barbary dostały alergii po pierwszym przyjeździe z Berlina, gdzie mieszkają, l gdyby nie zaprzyjaźniony z rodziną Piotr Harkawy, wrocławski literat dysponujący luksusem nienormowanego czasu pracy, nie dałaby sobie rady.

To dzięki niemu książki wyszły z regałów, dzień po dniu, noc po nocy dzielone na fotele, kartony, jeszcze wolny kawałek podłogi. Najpierw czekała na jakiś sygnał, na gest z najbliższego otoczenia. Że ktoś spyta czy nie trzeba jej pomóc. Ktoś zatroszczy się o schedę po Pani Doktor. Dopytywano. O stary żyrandol, szafę, lampę. O coś do sprzedania.

Co będzie z muzeum, które stworzyła, do końca zabiegając o zbiory ? Co stanie się z pozostałymi pamiątkami ?

Jesień 1994 roku Pani doktor z dumą pokazuje dziennikarce najstarszy w muzealnych zbiorach dokument z 1742 roku, opowiadając jego historię: „Przed laty przyniósł go ktoś z pewnej leśniczówki.

- Pani zbiera, to niech pani weźmie, bo spalimy..."

„Pani doktor - jak już siedziba dla Muzeum nad Informacją Turystyczną została wydreptana -chodziła tam od maja 1990 r. cztery razy w tygodniu. Irena Sinicka-Szeja Żeby goście mogli te zbiory oglądać (i oglądają, co widać w „Kronice", i przynoszą, co kto ma). Ale nogi już jej posłuszeństwa odmawiają na stromych schodach. Ucieszyła się,, znalazłszy młodą i chętną do pracy Alicję Padlasek, która od maja zagląda tu co dzień. (...) Gmina tłumaczy, że brak pieniędzy nawet na pół muzealnego etatu. Łagowianie zaś liczą, ilu w urzędzie przybyło urzędników, l ile złotóweK zjadły wnętrza gminnej siedziby" - pisaliśmy cztery lata temu.

Listopadowej soboty roku 1998 drzwi do muzeum są zamknięte -odręczny napis flamastrem na tablicy głosi: „nieczynne do odwołania". Przez długie lata prowadziła Towarzystwo Przyjaciół Łagowa. Nawiązała kontakt z Towarzystwem Przyjaciół Łagowa na Ziemi Niemieckiej. Dzięki współpracy upamiętniono tablicą wywodzącego się z Łagowa prof. Gerharda Domagka, laureata nagrody Nobla za odkrycie sulfonamidów.

Niektórzy oburzali się: jak to, Niemcom pomniki będziemy stawiać ?

„Dziewięć lat temu przeszła na emeryturę. Dziś jest wolnym lekarzem - mówiła dziennikarce „GL" w 1994 roku. „Wolny lekarz" raz w tygodniu zjawia się w Żelechowie, gdzie dogorywa PGR, ale ludzie jeszcze żyją, więc poprosili panią doktor, żeby się nimi zajęła. Pani doktor przyjmuje 30-40 pacjentów w gabinecie, od którego odcięto już światło".

W jednym z zakurzonych kartonów leżą starannie przechowane karty pacjentów z Żelechowa. Komu je przekazać ? A może nie zawracać sobie głowy papierami w pospiesznych porządkach ?

Biurko - jeszcze nie ruszone -zawiera pamiątki związane z ukochanym miejscem. Gromadzone pieczołowicie przez lata zbiory nie budzą takiego zainteresowania, jak rzeczy materialne.

Komu je przekazać ? Czy warto ? Irena Sinicka-Szeja

Kiedy umiera ktoś bliski, przez jakiś czas możemy się łudzić: wróci z podróży, stanie za chwilę w drzwiach mieszkania, w którym nic się nie zmieniło poza tym, że nie ma Tej Osoby. Jakaś cząstka Jej świata trwa i będzie trwać nadal.

Barbara usiłuje go zamknąć w paczkach i kartonach. Gdyby nawet chciała, nie pomieści go w małym berlińskim mieszkaniu.

- Boli panią, że kilkadziesiąt lat pracy, wyrzeczeń, poświęceń ma się ot tak, rozfrunąć ?

- Boli mnie, że ktoś znowu będzie te buki czy dęby wycinał. W 1927 roku Niemcy obchodzili 700-lecie Łagowa jako miasta. A co się stało z Łagowem przez powojenne lata ? Wioska z bajorkami, kury się pasą na skwerkach. Jeśli to ma być rezerwat przyrody prawnie chroniony, to nie mogą być świnie hodowane nad jeziorem, do którego spływają wszystkie nieczystości. Nie można ładować weneckich okien w stare kamieniczki.

Córka nieświadomie mówi słowami matki. Ma kontakt z byłymi mieszkańcami Łagowa, którzy żyją dziś w Niemczech. Wie, że chętnie by pomogli w restauracji miasteczka. Gdyby ktoś zabrał się do tego z głową. Gdyby ofiarodawcy wiedzieli, na co poszły już przekazane środki.

Tak, boleją nad tym, co się dzieje z pejzażem ich dzieciństwa.

- Kochają Łagów tak, jak kochała mama - rozżalona zastanawia się, czy pamiątki nie będą bezpieczniejsze w ich rękach. Skoro przez z górą pół wieku przechowali swoje. Skoro myśmy nie potrafili ocalić tego, co w Łagowie najcenniejsze ?

„Łagów dorobił się w ostatnich latach kilku „byłych wójtów" - pisała „Gazeta Lubuska" w 1994 roku. Jeden kazał zdjąć z uliczki stare zabytkowe latarnie, bo się zepsuły, Kiedy postawiono takie, jak wszędzie, pani doktor podniosła alarm. Akurat zjawił się Niemiec - stary łagowianin gotów za darmo odnowić stare lampy.

Nowy wójt rozłożył ręce: no nie wiadomo, gdzie się te latarnie podziały. Przepadły, jak kamień w wodę."


autor artykułu DANUTA PIEKARSKA

Fot. TOMASZ GAWAŁKIEWICZ

i archiwum rodzinne





Towarzystwo na wymówieniu

Helena Kowalik - „Życie Warszawy"


Drewniana willa ma różowe tynki i ciemną ścianę buków w tle. Ale nie jest to cicha przystań dla letników. Pensjonat służy łagowianinom jako ośrodek zdrowia. Na usługach mieszkańców jest też jako lokatorka - niezmordowana doktor Irena Sinicka. Właśnie wypisała receptę ostatniemu pacjentowi i może wreszcie, gasząc światła w poczekalni, pomyśleć o czekającej ją robocie we własnym mieszkaniu.

Na pięterku, w pokoju, który bardziej przypomina muzeum niż „stołowy", lekarka wyjaśniła, że porozkładane wokół dzieła sztuki kupiła od Łagowian, przy okazji porządkowania przez nich strychów. Większość eksponatów pochodzi z Zamku Joannitów, który uszedł z opresji ostatniej wojny, ale skazany na wieloletni remont nie obronił się przed rodzimymi grabieżcami.*)

Oglądam mosiężne dzbany, zbroję rycerską, kute świeczniki i latarnie. Aż żal, że te piękne rzeczy nie zdobią zamkowego hotelu, tak zeszpeconego cepeliowskimi siwakami i meblami na metalowych nóżkach. Dr Irena Sinicka domyśla się widać wątpliwości, bo jeszcze raz uprzedza, że nie traktuje zebranych staroci jako własnych (choć nabyła je wykładając z własnej kieszeni) i chętnie zaniosłaby je do zamku, ale... obecny gospodarz porycerskiej spuścizny ani myśli o zmianie „dorobkiewiczowskiego" wyposażenia. - Gdyby dali nam stryszek nad Marchijską Bramą, urządzilibyśmy izbę pamiątek - wzdycha gospodyni, o której wiem, że od kilku lat jest prezeską miejscowego Towarzystwa Miłośników Łagowa. - No, jak pani myśli, dadzą nam, czy nie? - pyta nerwowo. A ja milczę, bo jeszcze dzwonią mi w uszach słowa Panufnika, który od progu zawyrokował, że wszystkich reporterów ściąga do Łagowa ta doktor z ośrodka... (epitety zachowuję w reporterskim notesie).

Sterta książek w starych, płóciennych oprawach na stole, babcia, coraz to zaglądając do pokoju z cichym pytaniem do córki, czy długo dziś będzie ślęczała po nocy przypomina mi, że na dole w izbie przyjęć pani doktor wspomniała o odłożonej na wieczór robocie. -Tłumaczę z niemieckiego - wyjaśnia ona - wszystko, co wpadnie mi pod ręce o Łagowie. A jest co - zapewnia z błyskiem w oczach. Oto szkolny atlas historyczny z 1904 roku, wydany w Berlinie. W naznaczonych granicach państwa polskiego za Chrobrego wyraźnie rysują się kontury Ziemi Torzymskiej, na której leży Łagów. Albo - „Wanderungen durch die March Brandenburg: Tedora Fontany. wydane w 1879 roku. Autor stwierdza: „Ziemię Torzymską do połowy XVIII wieku zamieszkiwały plemiona polskie i jeśli nawet z czasem ich język został zniszczony, to krwi niemieckiej pośród nich nie było". Kolejny skarb: zapisany na pergaminie akt nadania Łagowowi praw miejskich przez Napoleona.

I inne, nowsze pozycje: przewodniki po Łagowie z początku XX wieku, w którym mowa o urokliwych domkach myśliwskich nad jeziorami (nie ma już ich), balsamicznej ciszy i żywicznym powietrzu. Przedwojenne anonsy o wynajęciu pensjonatów, reklama wody ze studni na zamku (wyschła po ostatnim remoncie), którą „z uwagi na nadzwyczajne zalety wywozi się codziennie po trzy cysterny do restauracji berlińskich". Wśród białych kruków leży też polska książka Gwidona Chmarzyńskiego z 1947 roku pt, „Zamek Łagowski". Warta pielęgnacji, bo jest świadectwem wyglądu zamku zaraz po wyzwoleniu, gdy jeszcze nie wpadł w ręce beztroskich dysponentów.

Znów przypominają mi się obraźliwe słowa przewodniczącego Powiatowej Rady pod adresem tej niezwykłej kobiety, więc pytam, czy bardzo jest w swojej działalności samotna.

- Dlaczego? Miałabym być osamotniona? - dziwi się dr Irena Sinicka. Towarzystwo Miłośników Łagowa skupia kilkadziesiąt osób, jest o co się oprzeć. I wymienia kilka nazwisk oddanych działaczy: są wśród nich pracownicy miejscowego (i bardzo operatywnego) GS-u, jest też krawcowa Hildegarda Janiszewska, która, gdy tylko odejdzie od maszyny, zabiera się do tłumaczenia różnych starych dokumentów wygrzebanych, w łagowskich domkach lub wyproszonych od zaprzyjaźnionych turystów z NRD.

A może — proponuje prezeska - zajrzy pani do któregoś z naszych ludzi?

Na końcu akacjowej alei, tej samej, którą naczelnik Popek przeznaczył na zniszczenie. mieszka krawcowa. Oczekuje wizyty z równiutko ułożonymi brulionami na stole, w których niewprawną polszczyzną (Janiszewska pochodzi z Bytomia, uczyła się w szkole niemieckiej) przekłada na „brudno". Tłumaczenie, nim zostanie komukolwiek pokazane, przechodzi korektę w willi pod bukami.

Ma tez p. Hilda własny dorobek, głęboko ukryty w szafie. Są to baśnie osnute wokół miejscowego zamku. O czarnej damie, zakochanej w zakonniku i utopionej w jeziorze, o rycerzu, który stojąc na krawędzi zamkowej baszty okupił diabła, o mieście żyjącym w głębinach jeziora.

Skąd tyle zapału do penetrowania historii u kobiety, którą z Łagowem nie wiążą nawet wspomnienia z dzieciństwa?

Krawcowa nie namyśla się z odpowiedzią. Otwiera ostatni z brulionów i pomagając sobie wyrazistą gestykulacja odczytuje tłumaczenie napisu na płycie wmurowanej niegdyś w ścianę zamku. (Po remoncie płytę wyrzucono, bo w mniemaniu restauratorów przeczyła polskości zamku). Brzmi on: „Patrz Czytelniku, kim ja byłem, obcy mnie wychowali, obcy się urodziłem, teraz jestem w ziemi ojczystej". - A nie pisał tego Niemiec - dodaje Janiszewska po stosownej chwili milczenia - gdyż powtarzające się słowo „frenbd" (fremd - obcy) zawiera aż dwa błędy!.

Jeszcze w Zielonej Górze wypytywałam pracowników Wydziału Kultury, jak wypada Łagowskie Towarzystwo na tle podobnych mu w innych miasteczkach. Opowiadano, że po raz pierwszy słysząc czymś takim. Jeśli nawet Towarzystwo istnieje jest martwe.

M.in. nie zostały ujęte w spisie trzy cenne rzeźby (św. Anny, św. Jana i św. Marka), w sposób niezgodny z przepisami i rachunkowością dokonano likwidacji 342 przedmiotów zakwalifikowanych przez komisję inwentaryzacyjna do zniszczenia (te same osoby zdecydowały o nieprzydatności francuskiej porcelany złożonej z herbowych salaterek, 38 płytkich talerzy, 36 głębokich, 28 filiżanek itd. I dokonały aktu „złomowania" (...). Jest też faktem, że od 1965 r. nikt w zamku nie prowadzi księgowości. Dlatego podawany powszechnie koszt remontu — 15 min złotych — budzi poważne wątpliwości.

„Zobowiązuje się Wydział Finansowy WRN do uporządkowania wszelkich rachunków dotyczących 11-letniego okresu robót budowlanych na zamku w terminie do...". Podany termin dawno już minął!. Mimo monitów NIK-u WRN milczy.

Jak dotąd prezeskę Łagowskiego Towarzystwa oraz jego członków spotykają same przykrości. Dr Irena Sinicka miała już w ręku wymówienie z pracy przesłane jej z Powiatowego Wydziału Zdrowia bez słowa wyjaśnienia. Dopiero interwencja w KW sprawiła, że dokument cofnięto. Raz po raz chwiały się posady innych członków Towarzystwa: kiedyś zapowiedziano im, że już nigdy nie będą radnymi.

Dążąc do pozbycia sig społecznej kontroli władze ostentacyjnie ignorują fakt istnienia Towarzystwa. Gdy w Zielonej Górze powoływano tzw. Komisje do spraw aktywizacji Łagowa nie wszedł do niej ani jeden mieszkaniec przyzamkowego grodu.

Nie wiem. czy pewnego dnia dr Irena Sinicka nie ugnie się przed rzucanymi jej pod nogi przeszkodami. I czy nie opuści Łagowa. Tylko - czy władze powiatowe i wojewódzkie, odzyskają przez to spokój?...


*) „Życie Warszawy" 25-26. 11. 1994 r. - „Kicz za 60 milionów".


Od „Klimatów Łagowskich":

-w oryginalnym artykule prasowym były błędy w postaci używanej nazwy "Ziemia Turzymska" a powinno być "Ziemia Torzymska" i zostało to poprawione w powyższym tekście

-w oryginalnym artykule prasowym było użyte:"Hildegarda Januszewska" a powinno być "Hildegarda Janiszewska" i zostało to już poprawione w powyższym artykule






JESIEŃ


Jesień – smutna szarością ziemi

I bogata czerwienią liści


Jesień – osnuta mgłą

niespełnione marzeń lato


Tchnąca wilgocią dżdżystych dni

strojna w liście jarzębin

Jak w rubinowy diadem królewski

dostojna cichym smutkiem i tęsknotą


A im chmurniej – tym więcej tęsknot

i więcej żalu

Że nadzieje zawiodły,

że się rozwiały niebiańskie sny,

że znów jesień,

a wraz z nią straszna tęsknota do słońca

Do czegoś jasnego, do czegoś co już przeszło i

nie wróci


Cicho, sennie nadchodzi jesień

i wokół roztacza swe cienie

i chyli drzewa bezsilną rozpaczą

Rzuca pod stopy złote liście

Ona – królowa smutku – Jesień !



ZIMA


Zima, dzwoneczki sanek, śnieg

Nowy Rok rzuca ją w ramiona

tańczącego karnawału


Dni pachną jak świerki

Przed świętami gromnicznej


A potem, już po zimie

potem wiosna

słońce, zieleń, ptaki

on, ona na ławeczce w parku

Szepty o miłości

trwaniu uczuć wielkich

aż przyjdzie lato

promienie słońca doprowadzą do wody,

która ochłodzi nieco, lub wzmoże falę uczuć

i tak trwać będzie

Aż jesień liście ozłoci

uczucia wzrosną lub rozpłyną się w jesiennej

mgle,

a potem znów zima, dzwonki sanek, śnieg.


Z Archiwum Klimatów Łagowskich podał do druku

Mieczysław Wojecki, wybrał Ryszard Bryl


<< Powrót