Klimaty Łagowskie

Klimaty Łagowskie

13 grudnia 2020


NIEMIECCY NAZIŚCI ORGANIZOWALI OBOZY KONCENTRACYJNE

TAKŻE TUTAJ


Określenie „polskie obozy koncentracyjne” doprowadza nas do wściekłości. Stąd nic dziwnego, że nie tylko historycy domagają się prostowania podobnego przekłamywania. O ile piszemy wiele o Auschwitz, Gross Rosen czy Stutthofie, o tyle rzadko mówi się o obozach koncentracyjnych w naszym regionie. Czasem o ich istnieniu przypominają tablice pamiątkowe, czasem – w bardziej niż kameralnym stylu – wspominamy tzw. wielki marsz...

A tak na marginesie. Czy wiecie, że w III Rzeszy powstał w Sonnenburgu, czyli polskim Słońsku ?


Sonnenburg (Słońsk)

To był pierwszy, otwarty już w 1933 roku, hitlerowski obóz koncentracyjny. W pierwszym transporcie trafiło do Sonnenburga ponad 250 Niemców: literatów, deputowanych do Reichstagu, naukowców, którzy sprzeciwiali się faszyzmowi. To skłoniło Hitlera do wydania miesiąc wcześniej dekretu o bezpieczeństwie państwa i narodu. Na jego mocy umieszczał on swoich przeciwników najpierw w więzieniach, a gdy zaczęło brakować w nich miejsc, kazał tworzyć obozy koncentracyjne. Hitler po roku musiał zmienić obóz w więzienie, bo żądały tego inne kraje europejskie. Trafiali tu komuniści, przeciwnicy Hitlera, członkowie ruchu oporu. Z różnych krajów Europy, m.in. z Francji, Luksemburga, Belgii, Holandii, Czechosłowacji, Niemiec. W nocy z 30 na 31 stycznia 1945 roku do więzienia przyjechała grupa esesmanów w Frankfurtu nad Odrą. Wspólnie z załogą placówki na dziedzińcu zabili ponad 700 z 840 więźniów. Stało się to na kilka godzin przed wkroczeniem Armii Czerwonej.


Schwetig (Świecko)

W Świecku w latach 1940-1945 roku mieścił się hitlerowski obóz pracy Arbeitserziehungslager „Oderblick”. Był to jeden z 34 tego typu obozów, których więźniowie rozbudowywali autostradę na odcinku Frankfurt nad Odrą – Poznań ( odcinek Berlin – Frankfurt nad Odrą został zakończony w 1937 r.). Pracowali w nim m.in. Polacy, Belgowie, Bułgarzy, Holendrzy, Jugosłowianie, Francuzi, Rosjanie, Ukraińcy, Włosi i inni ( od 1942r. Także Niemcy, a od jesieni 1944r. Na masową skalę obywatele ZSRR). Niewinnej nazwy „Oderblick” (widok na Odrę) po raz pierwszy użyto w piśmie z dnia 20 grudnia 1940 r. adresowanego przez szefa gestapo z Frankfurtu nad Odrą do wszystkich landratów okręgu frankfurckiego.

Praca w obozie miała charakter wyniszczający, eksterminacyjny. Ze względu na brak instalacji sanitarnych oraz ciężkie warunki bytowe 3 listopada 1941 r. wybuchła epidemia tyfusu brzusznego i krwawej biegunki. Można przypuszczać, że w okolicach dawnego obozu znajduje się kilka masowych grobów. Od 1 czerwca 1944 r. do obozu przyjmowano również kobiety. 30 stycznia 1945 roku więźniowie ruszyli w marsz śmierci. Około 70 niezdolnych do marszu pozostało na miejscu: spłonęli w ogniu roznieconym przez administrację likwidowanego obozu.


Bratz (Brójce)

Obóz „Bratz” pod Brójcami powstał w październiku 1940 roku i był obozem, w którym umieszczano głównie Polaków, którzy byli nieposłuszni ustalonym zasadom. Pod nadzorem cywilnych Niemców pracowali przy budowie autostrady prowadzącej z Berlina do Poznania. Bratz był obozem karnym, w którym osadzano zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Osadzani tu byli również : Rosjanie, Ukraińcy, Czesi, Francuzi, Włosi, Jugosłowianie, Grecy i Holendrzy. Obóz był administrowany przez SS. Traktowanie więźniów w obozie było przerażające. W lesie niedaleko obozu ustawiona była szubienica, na której co pewien czas wisiały zwłoki obozowicza. Zdarzały się również przypadki wywożenia więźniów do obozów zagłady. Latem 1944 roku w obozie wybuchła epidemia tyfusu, która pociągnęła za sobą kilkaset ofiar.


Guben (Gubin)

Obóz był filią osławionego Gross Rosen. W gubeńskich zakładach przemysłowych i rolnictwie od jesieni 1939 roku wykorzystywano polskich jeńców wojennych. Byli oni zgromadzeni w obozie założonym na północnym krańcu miasta w pobliżu dawnego parku Keniga. Dla żydowskich kobiet i dziewcząt, które trafiły do Guben bezpośrednio z Oświęcimia, zorganizowano obóz w sąsiedztwie obozu jeńców wojennych. Przebywało w nim około 1000 robotnic przymusowych. Były one wykorzystywane do pracy w fabryce, która produkowała elementy elektryczne do budowy samolotów. Obóz został rozwiązany na początku lutego 1945 roku, a więźniów skierowano na tzw. marsz śmierci do Bergen-Belsen. Tylko niewielu z nich przeżyło.


Schertendorf (Przylep)

Od października 1944 niedaleko wsi istniał obóz KL Schertendorf, będący jedną z filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Przebywali w nim Żydzi, w większości pochodzący z Węgier, pracujący w Zielonej Górze (wówczas niem. Grunberg) przy budowie wagonów kolejowych dla firmy Beuchelt & Co. Pod koniec lutego 1945 roku obóz ewakuowano, a jego więźniowie trafili do KL Bergen-Belsen.


Grünberg i Grünberg II (Zielona Góra)

W lutym 1942 r. w Deutsche Wollenwaren Manufaktur AG w Grunbergu (Zielona Góra) zorganizowano obóz pracy dla Żydówek z okolic Sosnowca i Chrzanowa. Więźniarki, których w październiku 1942 roku było ponad 400, zostały zakwaterowane w przystosowanym do przetrzymywania więźniów budynku przy ul. Wrocławskiej 33. W 1944 r. było ich już około tysiąca. W kwietniu 1944 r. nadzór nad obozem przejął zarząd obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Od dnia przejęcia obozu przez SS pogorszyły się warunki życia i pracy kobiet, które musiały teraz pracować do 14 godzin dziennie, na dwie zmiany, Dramat uwięzionych kobiet rozpoczął się w styczniu 1945r., kiedy wspólnie z przybyłymi węgierskimi Żydówkami z obozu w Sławie (Schlesiersse I) wyruszyły w jeden z najdłuższych i najtragiczniejszych marszów śmierci II wojny światowej.


Christianstadt (Krzystkowice)

Na ściśle strzeżonym terenie zakładu produkującego amunicję znajdowały się bloki mieszkalne i kasyna, własna straż pożarna i sieć kolejowa z licznymi rampami przeładunkowymi. Według różnych szacunków zbudowano ty od 350 do 500 obiektów o różnym przeznaczeniu i charakterze, w tym 11 obozów przeznaczonych dla jeńców i pracowników przymusowych z całej Europy (w sumie 16 krajów). Istniała tu również filia obozu koncentracyjnego Gross Rosen, którego więźniowie stanowili dużą część siły roboczej fabryki. W okresie II wojny światowej pracowało tu około 25 tys. robotników przymusowych. Więźniowie i pracownicy często ginęli podczas niekontrolowanych ekspozycji w fabryce.


Neusaltz (Nowa Sól)

Nowosolska filia obozu Gross Rosen powstała już w listopadzie 1939 r. przy fabryce nici Gruschwitz, do której na przymusowe roboty kierowani byli mieszkańcy Wielkopolski. Początkowo były to tylko bardzo młode kobiety w wieku 13-24 lat. Polki zakwaterowane były na obecnym terenie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 i Przedszkola nr 9 przy ul. Wrocławskiej. Stało tam ok. 14 odgrodzonych i strzeżonych baraków. Kiedy w 1943 Neusalz został dołączony administracyjnie do KL Gross Rosen, bardzo pogorszyły się warunki. Zaczęto dokonywać selekcji więźniarek. Oznaczone literką „C” wywożono do Auschwitz...


Schlesiersee I i II (Sława, Przybyszów)

W 1944 roku wzrosło zapotrzebowanie na siłę roboczą do rozbudowy fortyfikacji. Z tego powodu w położonych między Przybyszowem a Starym Strączem folwarkach Neuvorwerk (Potrzebówko Dolne) i Banischvorwerk (Potrzebówko Górne) utworzono filie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Pierwsze więźniarki przybyły do podobozów latem 1944 roku. Początkowo wysyłano je z Gross-Rosen, następnie z Auschwitz-Brikenau i z Terezina. Więźniarki pochodziły z terenu okupowanej Polski, a także z innych zajętych przez hitlerowców krajów Europy. Ich liczba sięgała 2 tysięcy. Warunki socjalne w podobozach były fatalne. Kobiety spały w stodołach na klepisku wyścielonym słomą. Pośrodku stał mały piecyk. Jedną kołdrą przykrywały się na noc co najmniej dwie kobiety. Racja żywnościowa nie zaspokajała nawet głodu. Zupę gotowano w kotłach, które nocą służyły więźniarkom jako WC. Więźniarki kopały najprostszymi narzędziami rowy przeciwczołgowe. Po zamarznięciu ziemi praca stawała się ponad siły. Wycieńczone, brudne, zapadały na choroby zakaźne, np. tyfus. Na nic zdawały się wysiłki dwóch lekarek (więźniarek)- Holenderki i Polki, które nie dysponowały niezbędnymi lekarstwami ani warunkami do ratowania zdrowia. Zmarłe chowano w pobliżu obozów. W obliczu rozwijającej się ofensywy zimowej na froncie wschodnim, wieczorem 21 stycznia 1945 roku rozpoczęto ewakuację obydwu podobozów. Jako pierwsze pędzono zdrowe więźniarki, w dwóch ponad 900-osobowych kolumnach.


Halbau (Ilowa)

Podczas II wojny światowej (od 18 lipca 1944 roku, pierwsi więźniowie przybyli 26 lipca) w Iłowej lub najbliższej okolicy znajdował się męski podobóz obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Zlokalizowany był w pobliżu autostrady Berlin – Wrocław (obecna DK18). Więziono w nim ponad tysiąc więźniów wykorzystywanych do pracy przede wszystkim w przemyśle lotniczym. 12 lutego 1945r. Więźniów zdolnych do długiego marszu ewakuowano do KL Bergen-Belsen, gdzie przybyli 20 marca. Pozostałych więźniów uwolniono 15 lutego.


Gassen (Jasień)

Zakłady w Jasieniu były częścią żarskiego kompleksu lotniczego Focke Wulf. Obóz w Gassen został zorganizowany w odległości około kilometra na północny- wschód od miejscowości Gassen (Jasień) pod koniec września 1944 r. Więźniami byli głównie Polacy, ale także obywatele ZSRR, Francuzi, Chorwaci i Czesi. Stan obozu wynosił około 700 osób. Więźniowie pracowali przede wszystkim w fabryce Focke Wulf AG, przy produkcji części lotniczych. W lutym 1945 r. obóz został ewakuowany w ramach marszu śmierci. Chorych więźniów wywieziono do KL Buchenwald. W czasie ewakuacji zginęło co najmniej 120 więźniów.


*KL Gross Rosen

został założony latem 1940 roku. Pierwszy transport więźniów dotarł 2 sierpnia 1940 r. Do 1 maja 1941 r. obóz funkcjonował jako filia KL Sachsenhausen, następnie uzyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego. W latach 1941-1942 KL Gross- Rosen był niewielkim obozem pracy, którego więźniowie byli wykorzystywani przy wydobywaniu granitu z pobliskiego kamieniołomu. W 1944 roku KL Gross- Rosen stanął na czele potężnego imperium podobozów, na które składało się ponad sto placówek bardzo zróżnicowanych pod względem pełnionej funkcji. W tym okresie również Gross – Rosen było miejscem przerzutu dziesiątek tysięcy więźniów z obozów ewakuowanych na wschodzie.


Wyszukał i podał do druku:
Ryszard Bryl

Opracowanie:
Dariusz Chajewski
2-3.09.2017 (sobota/niedziela)
Gazeta Lubuska - www.gazetalubuska.pl










15 listopada 2020


Pocysterski Zespół Klasztorny w Gościkowie – Paradyżu; jeden z najcenniejszych zabytków architektonicznych i sakralnych województwa


Poniższy tekst pochodzi z pracy studentki PWSZ Sulechów 2000r. „Łagów Lubuski perła wypoczynkowa województwa i baza wypadowa do wędrówek turystycznych po okolicy” - napisana przez Annę Szmytkę.


Pocysterski Zespół Klasztorny w Gościkowie - Paradyżu, jeden z najcenniejszych zabytków architektonicznych i sakralnych województwa.

Poniższy tekst pochodzi z pracy studentki PWSZ Sulechów 2000r. „Łagów Lubuski perła wypoczynkowa województwa i baza wypadowa do wędrówek turystycznych po okolicy”, napisana przez Annę Szmytkę.

Pocysterski Zespół Klasztorny w Gościkowie Paradyżu (n. Paradies), szlak pocysterski na środkowym Nadodrzu.

Cystersi to zakon katolicki wywodzący się z benedyktynów, założony w 1099r. przez Roberta Molesme.

Europejskie Drogi Kultury - Rada Europy zdecydowała o powstaniu szlaku łączącego dawne i obecne ośrodki cysterskie - Bledzew, Zemsko, Rokitno, Stary Dworek, Obra, Paradyż.

W odległości 30 kilometrów od Łagowa na trasie A-3 pomiędzy Świebodzinem i Międzyrzeczem znajduje się jedna z pereł lubuskich zabytków - Pocysterski Zespół Klasztorny. Paradyż to dawna nazwa obecnego Gościkowa. Jest to miejsce szczególne. Monumentalne, widoczne z oddali budowle świątyni i klasztoru dobrze świadczą o cystersach, którzy przez stulecia w wielkim trudzie wznosili je i doskonalili, a także o współczesnych gospodarzach, dbających o te wspaniałe zabytki.

Pocysterski Zespół Klasztorny - zabytek, siedziba Zakonu Cystersów do roku 1796. Cystersi - zakon istniejących ponad 900 lat nazwa pochodzi od klasztoru Citeaux Eiestertium, zasady życia duchowego oparte były na regule św. Benedykta z Nursji. Ubrani w białe habity, czarne szkaplerze, opasane czarnym pasem i w czarnych piuskach. Zakonnicy tego zakonu wnieśli swój wielki wkład w rozwój kościoła, gospodarki i kultury w całej Europie. Do początku XIV wieku powstało w Polsce 250 opactwo.

Paradyż - zgodnie ze swoim zwyczajem Cystersi - nowi gospodarze Gościkowa zmienili nazwę wsi na Paradisus Sanctae Mariae - Raj Matki Bożej. Łacińska nawa została wkrótce spolszczona na Paradyż. Nazwy opactw związane z kultem Maryjnym, były bardzo charakterystyczne u cystersów. Słynęli oni ze szczególnej czci oddanej Najświętszej Marii Panny. Źródło wspólne dla przypisu I - II Album „Paradyż” - Klejnot Architektury Lubuskiej wydany w roku 2001 przez APOSTOLICUM - wyd. Księży Pallotynów Prowincji Chrystusa Króla w Ząbkach str.10.



Decyzją (dekretem) Biskupa Ordynariusza Diecezji Zielonogórsko - Gorzowskiej Tadeusza Lityńskiego Wyższe Seminarium Duchowne z Paradyża zostało z nowym, rokiem akademickim 2020 - 2021 przeniesione do Gorzowa Wielkopolskiego – gdzie pierwotnie miało swoje miejsce.



Pierwsza strona z tekstu umieszczonego
w "KŁ" Nr 30


Opracowała:
Anna Szmytka
Wyszukał i podał do druku
Ryszard Bryl








24 października 2020


Tam gdzie jeździły pociągi


W II połowie XIX wieku to była nowość, postęp, rewolucja techniczna, a pośród ludzi radość, że położono tory „drogę żelazną” po których pędziły różne pociągi, o ustalonych godzinach. To był postęp i dostęp do szerokiego świata. Przybywało torów kolejowych, tras przejazdów, połączeń z odległymi miejscowościami przewozów osobowych i towarowych.



Tak było. Lata 80-te, 90-te XX wieku, czyli 100 lat po rozwoju dróg żelaznych dało się zauważyć rozwój innej gałęzi przewozów - przewozów drogowych - szosy, autostrady ich rozwój, to przewozy samochodowe. Zmienił się punkt ciężkości, próby kolejowej stabilizacji, konteneryzacja, porty i składy różnie się układały… Aby pokazać jak było, o jakie lokalne miejscowości, wsie i miasteczka opierała się budowana linia kolejowa pokazują lokalne zdjęcia tego co było, tego co pozostało.

Redakcja „Klimatów Łagowskich” dołożyła inne, archiwalne zdjęcia, gdzie pokazano jak było - zdjęcia polskie po 1945 i niemieckie do 1945 roku na lubuskich drogach kolejowych.



W tej ostatniej publikacji powróciłem do opublikowania otrzymanych albumów studentów PWSZ Sulechów - Andrzeja Żurka i Pawła Cielesza, który przekazał dr. Mieczysław Wojecki oraz opracowania NN autora niemieckiego, kierowcy, któremu chciało się (dawniej było szpiegostwem) opracować trasę Toporów - Międzyrzecz do 2000 roku … Przekazał przyjaciel Łagowa, mieszkaniec Berlina Klaus Günter Stübbe.



Należy zaznaczyć, że w Kaławie i Łagowie stacje kolejowe uległy zniszczeniu w lutym 1945 r. i nigdy ich nie odbudowano.



Opracował:

Ryszard Bryl





31 sierpnia 2020


Zagłada atomowej bazy


Prawie 200 tys. zł wydano na wyburzenie magazynów jądrowych nad jez. Buszno. Dwa największe schrony ocalały i może za kilka lat będą filarem turystyki w naszym regionie.


Dawny radziecki magazyn ładunków nuklearnych nad Busznem to jeden z najbardziej tajemniczych zakątków Ziemi Lubuskiej. Ćwierć wieku temu jego istnienie i przeznaczenie było jedną z największych tajemnic Układu Warszawskiego. Od dwóch tygodni głośno o nim w całym kraju. Po artykule w „GL” wyburzanie znajdujących się tam obiektów nagłośniły inne media, zagotowało się także na naszym forum.

To była prawdziwa perełka, która mogła nas wyróżnić na mapie Polski, Europy, a nawet świata – pisze internauta Wandern39.

Czytelnicy są zbulwersowani rozbiórką militarnego kompleksu, który mógł być turystycznym przebojem powiatu sulęcińskiego i całego regionu. Przed dwoma tygodniami mówił nam o tym Jerzy Sadowski z miesięcznika „ Odkrywca”, który poinformował „GL” o niszczeniu bazy. Jego oburzenie podziela m. in. autor wielu książek i publikacji prasowych o obiektach militarnych Robert Jurga z Zielonej Góry. Jeden ze swoich artykułów poświęcił radzieckiej bazie pod Sulęcinem. - Przygotowałem też książkę na jej temat, ale nie zdążyłem wydać. Ukaże się po wymazaniu atomowych magazynów z mapy najciekawszych obiektów militarnych w zachodniej Polsce – ubolewa.



Po wyjeździe Rosjan bazę przejęła nasza armia, choć jej formalnym właścicielem jest sulęcińskie nadleśnictwo. Wojskowi mają ją przekazać leśnikom. Ale bez wybudowanych przez Rosjan obiektów. Dlatego już w 1994 r. podjęto decyzję o ich rozbiórce. Pierwsze pod przysłowiowy młotek poszły budynki mieszkalne i garaże, w 2002 r. ich los podzieliły wartownie. Obecnie dobiega końca trzeci etap prac, podczas których rozebrano magazyn typu Granit oraz rampy przed dwoma składami Monolit.

Wyburzanie prowadzone jest na zlecenie Rejonowego Zarządu Infrastruktury z Zielonej Góry. To instytucja podlegająca resortowi obrony i zajmująca się wojskowymi nieruchomościami. Jej rzecznik prasowy ppłk Jerzy Tomaszewski tłumaczy, że do tej pory na „rekultywację” wydano 198 tys. zł. - Za te pieniądze można było zabezpieczyć i oznakować obiekty, zrobić jakiś parking i wytyczyć ścieżkę turystyczną – twierdzi R. Jurga.

Po drugiej wojnie światowej we Francji i innych krajach zachodnioeuropejskich zasypano tysiące obiektów militarnych stanowiących spuściznę po Niemcach. Teraz są odkopywane, rekonstruowane i zagospodarowywane na cele turystyczne. W poniemieckich bunkrach możemy się przespać, wypić piwo lub lokalne wino, obejrzeć koncert czy batalistyczną inscenizację.

Właściciele zarabiają na tych obiektach. Podobnie mogło być z byłą bazą atomową. Wybrano jednak najprostsze i najgłupsze z możliwych rozwiązań – dodaje R. Jurga.

Jak podkreśla Czytelnicy, baza leży w jednym z najbardziej malowniczych zakątków Ziemi Lubuskiej. Od południowego – wschodu graniczy z nią Łagów z joanickim zamkiem i urokliwymi jeziorami, zaledwie kilkanaście kilometrów na północny- zachód znajduje się turystyczny kurort Lubniewice. Nie lada gratką dla turystów są także pobliskie bunkry Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, które przyciągają kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie.

Co wiemy o bazie ? Jej powierzchnia wynosi 370 ha. Leży w trójkącie między wioskami Trzemeszno Lubuskie, Wielowieś i przysiółkiem Templewko.

To obrzeża wędrzyńskiego poligonu, dla tego Rosjanom łatwo było się tam ukryć. W dodatku w pobliskim Wędrzynie stacjonowali radzieccy saperzy, a w Kęszycy Leśnej łącznościowcy. Obecność innych jednostek Armii Radzieckiej maskowała bazę i jej przeznaczenie – mówi emerytowany oficer z Międzyrzecza.



W wojskowych materiałach magazyny opatrzono kryptonimem skład specjalny 3003, Rosjanie nazywali je Wołkodar, natomiast miejscowi Wilczą Bazą. - Nawet na grzyby tam nie chodziliśmy, bo po co komu kłopoty. Ludzie wiedzieli, że w lesie siedzą ruscy. Ale nawet do głowy nikomu nie przyszło, że siedzą na atomach – mówi jeden z mieszkańców Trzemeszna Lubuskiego.

Mamy dobrą wiadomość dla miłośników lubuskich fortyfikacji. Ppłk J. Tomaszewski potwierdził nam, że dwa obiekty typu Monolit nie zostaną wyburzone. Będą jednak zabezpieczone przed turystami. Dlaczego? - To niebezpieczne miejsce i łatwo tam o wypadek – tłumaczy Witold Wasylków, nadleśniczy z Sulęcina.

Wyjazdy do magazynów zasypano już kilka lat temu, ale ciekawscy wciąż drążą tunele w skarpach i wchodzą do środka. Nic tam nie znajdą, bo schrony zostały ogołocone z wyposażenia. Teraz prawdopodobnie wejścia zostaną zabetonowane, a obiekty zasypane ziemią. Tymczasem jeden z naszych rozmówców zwraca uwagę na fakt, że przed dwoma laty sulęcińskie władze zorganizowały konferencję na temat składów, pod czas której zapowiadały ich przejęcie. Teraz burmistrz Michał Deptuch tłumaczy,że przeszkodą była skomplikowana sytuacja własnościowa spadku po Rosjanach. - Jeśli tylko pojawi się szansa na unijne dotacje turystyczne zagospodarowanie byłej bazy natychmiast wystąpimy o jej przejęcie, lub choćby wydzierżawienie – zapowiada.

Wzorem dla Sulęcina powinny być władze Lubrzy i Międzyrzecza, które ponad 20 lat temu przejęły bunkry MRU i teraz zarabiają na turystach. - Teraz jednak potrzebne będą grube miliony na odtworzenie infrastruktury, którą bezmyślnie zniszczon – komentuje R. Jurga.


Tajne przez poufne


Magazyny atomowe wybudowano w ramach operacji „Wisła” na podstawie porozumienia podpisanego 25 lutego 1967 r. między ówczesnym szefem resortu obrony Marianem Spychalskim i marszałkiem ZSRR Andriejem Grieczką. Inwestycję sfinansowała Polska. Obiekty Podborsko koło Białogardu (skład specjalny 3001), Brzeźnica koło Jastrowia (skład specjalny 3002) i Templewo koło Sulęcina (skład specjalny 3003) są dziełem polskich saperów i firm budowlanych. Prace rozpoczęły się już w 1967 r. Po ich ukończeniu w styczniu 1970 r. bazy przekazano Rosjanom. W przypadku konfliktu z NATO przechowywane tam ładunki miały być przekazane dla polskiego wojska: lotnictwa, a także jednostek rakietowych i artyleryjskich. Składy były chronione przez żołnierzy jednostek specjalnych – Specnaz.

Otaczały je betonowe ogrodzenia z tzw. martwą strefą i drutami pod napięciem. Wokół nich wybudowano kilka pierścieni wartowni, bunkrów i okopów, a także zapór przeciw piechocie i desantowi z powietrza. Rdzeniem bazy były obiekty typu Monolit, nazwane przez amerykański wywiad T7. Składowano w nich ładunki mniej stabilne, dlatego znajdowała się tam klimatyzacja, systemy chłodzenia i laboratoria. W latach 70. we wszystkich bazach dobudowano magazyny typu Granit na bardziej bezpieczne ładunki. Składy zamaskowano drzewami, które posadzono na ich stropach. Dlatego z góry wyglądały jak las.

Według danych odtajnionych przez Instytut Pamięci Narodowej, Rosjanie mogli przechowywać we wszystkich trzech bazach 288 bomb, rakiet i pocisków nuklearnych. Największe z nich miały moc 500 kiloton. Były ponad 30 razy silniejsze od bomby, zrzuconej 6 sierpnia 1945 r. przez Amerykanów na japońskie miasto Hiroszima.

Rosjanie mieli też mniejsze magazyny, w których składowali ładunki jądrowe na użytek stacjonujących w Polsce jednostek Północnej Grupy Wojsk. Reliktem tamtych czasów jest obiekt typu Monolit na dawnym lotnisku armii radzieckiej pod Szprotawą, gdzie przechowywano około 40 bomb jądrowych i lotniczych pocisków rakietowych.


To nie żart, Hitler bał się naszego ataku i budował bunkry.

*1 Września 1939, gdy hitlerowska armia rusza na Polskę, większość obiektów nie była gotowa. Bo i po co, przecież to miała być wojna błyskawiczna...

*Dziś muzeum Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego odwiedza rocznie 60 tys. Turystów


Niemcy okopywali się na wschodzie.

*Na mocy traktatu Wersalskiego Niemcy nie mogli budować fortyfikacji w nowej strefie granicznej. Oczywiście starali się jak mogli, aby ten zakaz obejść. Już w 1925 unowocześnili twierdze w Kostrzynie, Królewcu, Giżycku i Głogowie. Prace fortyfikacyjne ruszyły pełną parą po dojściu do władzy Hitlera, który przecież obiecywał zmyć „hańbę wersalską”.

W1935 powstała jednolita koncepcja zabezpieczenia granic wschodniej i południowej. Do 1937 roku wybudowano 26 linii umocnionych o łącznej długości ponad 3,5 tys. kilometrów na granicach z Francją, Czechosłowacją i Polską.

*Niemcy chcieli mieć swoją Linię Maginota. Poligonem doświadczalnym miał być właśnie lubuski Front Forteczny Łuku Odry i Warty. Gigantyczna budowa została objęta 10-letnim programem budowy liczonym w miliardy marek. Budowano tysiące rozmaitych obiektów o różnorakim przeznaczeniu...


Nasz był największy i najsilniejszy.

*Najbardziej imponujący, ale niedokończony był system umocnień do obrony Bramy Lubuskiej i Przedmieścia Odrzańskiego. Ciągnął się od Warty w okolicy Murzynkowa-Skwierzyny przez Stary Dworek, Bledzew, Kursko, Kaławę, Boryszyn, Mostki, Ołobok aż do nadodrzańskch Brodów. Składał się z trzech odcinków głównych, z których centralny otrzymał 32- kilometrowy podziemny system łączący wszystkie schrony bojowe. Wspólnie z Linią Odry i Wałem Pomorskim tworzył system fortyfikacji granicznych na wschodzie III Rzeszy . Linia opierała się na schronach bojowych piechoty, tzw. panzerwerkach, za którymi miały zostać posadowione baterie pancerne dla dział i haubic średniego i ciężkiego kalibru. Pierwsze obiekty wybudowano w 1936 roku. Największy nacisk położono na odcinek centralny, w którym zamierzano zbudować 107 schronów bojowych, w tym wiele o najwyższej klasie odporności na ostrzał, o ścianach i stropach o grubości 3,5 metra. Prace wstrzymano w 1938roku na rozkaz Hitlera. Koszty były zbyt wysokie...


Panzerwerk

*Na obu rysunkach Roberta Jurgi widzimy panzerwerk, czyli schron bojowy PZ717, który dziś udostępniony jest do zwiedzania dzięki muzeum w Pniewie. Jak chcą fachowcy, nadawanie miana „panzerwerk” większość obiektów miało znaczenie propagandowe, poważnie brzmiało. Położone centralnie panzerwerki były połączone systemem podziemnym w prawdziwe warownie. Dzięki temu były zdolne do obrony, mimo oblężenia. Rdzeń tego systemu pozdziemnych dróg tworzyła Główna Droga Ruchu z jedenastoma dworcami przeładunkowymi. Od niej odchodziły w kierunku wschodnim chodniki prowadzące do obiektów bojowych, a zachodnim -do baterii pancernych i głównych bloków wjazdowych. Do czasu przerwania budowy, prowadzonej metodą górniczą, wykonano 32,5 km korytarzy, w tym osiem Głównej Drogi Ruchu, która prowadziła z Boryszyna do drogi Międzyrzecz - Pieski.


Schron PZ 717

*Schron bojowy PZ 717 wchodził w skład Grupy Warownej Scharnhorst. Według projektu w 1936 roku planowano tutaj budowę pięciu obiektów bojowych. Nasz główny „bohater” powstał w latach 1938-1939. -To jedyny obiekt w tak dobrym stanie – mówi Robert Jurga, który jest jednym z autorytetów w dziedzinie historii fortyfikacji. - Na dodatek możemy go zwiedzać dzięki muzeum w Pniewie. To kawał historii. Jak niedawno powiedział mi znajomy Niemiec, Hitler chciał zbudować gigantyczne fortyfikacje, a stworzył ogromny rezerwat faunistyczno- florystyczny.

Okazuje się, że Hitler oglądał schron co najmniej dwa razy, a później byli tutaj Żukow, Rokossowski, Spychalski....

*Schron uzbrojony był w pięć karabinów maszynowych, moździerz motorowy, miotacz ognia. Był budowlą dwukondygnacyjną z własnym podziemnym zespołem koszarowym. W schronie przeznaczono miejsce tylko dla żołnierzy pogotowia bojowego i dowództwa.

Reszta żołnierzy miała odpoczywać w podziemnych koszarach połączonych ze schronem betonowym szybem z klatką schodową i windą, którego głębokość dochodziła do 40 metrów. W koszarach znajdowały się kuchnia, spiżarnia, sanitariaty, gabinet lekarski z izbą chorych...

*Zgodnie z relacjami radzieckich historyków to właśnie na drodze obok schronu, po krótkiej walce, 29 stycznia 1945 roku doszło do przełamania linii umocnień. Brak załóg fortecznych i planu obrony sprawił, że 29-31 stycznia 1945 roku pozycja została przełamana bez większych walk. Nieprzeszkolone załogi zajmowały się ucieczką. Ostatecznie do wybuchu wojny Niemcy na całej ok. stukilometrowej linii MRU zdążyli wybudować 106 bunkrów, w tym 21 połączono wspólną siecią podziemnych tuneli o łącznej długości ponad 30 kilometrów o głębokości 40 metrów, co stanowiło zaledwie 30 proc. pierwotnego planu. Podczas wojny MRU wykorzystywany był jako podziemne fabryki. Na przykład firma Daimler- Benz produkowała tam części do silników samolotowych.

Na podstawie : Robert M. Jurga, „Fortyfikacje III Rzeszy w rysunkach przestrzennych”.


Zdjęcia wyszukał i podał do druku:
Ryszard Bryl
Ryciny:
Robert Jurga


Opracowanie:
Dariusz Brożek
sobota/niedziela 19-20.11.2011
Gazeta Lubuska - www.gazetalubuska.pl







12 lipca 2020


Łagów po II wojnie światowej - "plaża na PROMYKU"


Minęło już 75 lat jak do niemieckiego Lagow w pierwszych miesiącach 1945 roku zaczęli napływać nowi, polscy mieszkańcy tworząc nową, powojenną, polską rzeczywistość zasiedlając obszary przejęte, wolne, według swoich potrzeb i zaleceń.



Ta rzeczywistość, to duże ruchy migracyjne, tłoczących się rodzin, zdemobilizowanych żołnierzy, powracających z robót przymusowych i in. Łagów kształtował swoją codzienność, a wokół było co robić. Tak zaistniała potrzeba socjalistycznego tworzenia, powrotu do tradycji wsi letniskowej, dosłownie w tych samych poniemieckich miejscach jakie funkcjonowały jako plaża od 1934/35 do 1945 roku. Poza funkcjonującym już Zamkiem Joanitów, Skarbowcem czyli Bajką I i Pocztowcem - Bajką II, przygotowano do czasowego wykorzystania obszary dawnej plaży poniemieckiej, nad j. Łagowskim. Uruchomiono Bajkę III. Aby powstał "PROMYK" musiała być przychylność i decyzja; i takie zapadały, znalazły się pieniądze na budowę.

Szkoda, że podobnie nie zapadały decyzje po 1945 roku o odbudowie i lepszego wykorzystania przez PKP jedynego spalonego dworca - stacji kolejowej na 42,5 km linii Toporów - Międzyrzecz. Lokalna linia kolejowa łącząca ze światem od 1909 roku zakończyła swoją przydatność ekonomiczną w 1997 roku bez szansy na lepsze czasy...


Początki Lubtour - plaża "PROMYK" POSTiW


Na tworzeniu Ośrodka Turystyki i Wypoczynku przekazano ziemię z Państwowego Funduszu Ziemi na rzecz Powiatowego Ośrodka Sportu Turystyki i Wypoczynku w Świebodzinie celem urządzenia Ośrodka Campingowego i plaży nad brzegiem jeziora Łagowskiego decyzją Prezydium Powiatowej Rady Narodowej z dn. 14.12.1963 roku o łącznej powierzchni 4.62 ha (grunty rolne i las niezabudowane).

Po II w. światowej grunty te miały już swoich polskich użytkowników np. Koza Stanisław zam. Łagów, Chrobrego 16, czy Mieczysław Dybionka gdzie wystąpiła zamiana ziemi za zgodą, czy wykup ziemi od rolnika zamieszkałego w pobliżu - osadnika wojskowego Adama Protasa poszerzając teren do rozbudowy.



Zamiana ziemi była urzędowa z udziałem geodety, notariatu Świebodzin aby osiągnąć nowe ustalenia (1974/75).

Protokołem w trwały zarząd i użytkowanie przekazano od PPRN Wydział Rolnictwa i Leśnictwa Świebodzin grunty rolne, las i pastwisko o pow. 8.48 ha na rzecz POSTiW.

Rozpoczęto meliorację terenu, doprowadzono wodę, prąd i kanalizację przekształcając teren tego samego miejsca jakie zajmowały tereny poniemieckie (pomostu, basen w jeziorze 50 m, wieże kontrolne dla ratowników, wyznaczono plaże i płyciznę dla dzieci i dla nie umiejących pływać). Przez lata obiekty dodawano jak campingi, pole namiotowe i in. wszystko przy al. 1 Lutego 1.

Tak doskonalił się "PROMYK" mając 250 miejsc na polu campingowym i namiotowym. Powstało 100 miejsc pobytowych w 25 domkach campingowych 4 miejscowych (2 sypialnie dwuosobowe, WC, łazienka).

Do dyspozycji wypoczywających była plaża strzeżona z 1-2 ratownikami, wypożyczalnia sprzętu pływającego i sportowego, boiska do gier, 3 parkingi, plac zabaw dla dzieci. Wybudowano pierwszy budynek hotelowe całoroczny (z białej cegły) z pokojami 2-3-4 osobowymi co stanowiło kolejne 90 miejsc do zamieszkania. Całość w lesie sosnowym i mieszanym z leczniczym klimatem.



W sezonie letnim na obszarze ośrodka pośród lasu sosnowego funkcjonował pawilon gastronomiczny, stołówka wydająca 250 obiadów dziennie, 22.07.1987 otwarto także kawiarnię sezonową, działał sezonowy sklep spożywczy i bar "Riwiera" z widokiem na jezioro. Bliskość Łagowa, centrum z dalszymi letnimi rozrywkami dawały dobry odpoczynek - w kinie letnim, dyskotece, dancingu "Pod Basztą", na kajakach i rowerach wodnych itp.

Przedsiębiorstwo - Lubuskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Turystycznej powstało zarządzeniem Nr 54/74 wojewody zielonogórskiego z dn. 08.06.1974 centralizując obiekty turystyczno - wypoczynkowe. Łagowski Ośrodek Turystyczno - Wypoczynkowy "Promyk" został podporządkowany tej firmie.

LPGT "Lubtour" Z.Góra miał dyrektorów w Zielonej Górze a jego kolejnymi szefami byli:


1/ Gustaw Antonowicz - 1.VI.1974 - 31.12.1976r.,

2/ Aleksander Cajkowski - 1.01.1977 - 30.06.1977r.,

3/ Jan Pac - 1.07.1977-31.03.1982r.,

4/ Stanisław Krzyżanowski - 01.04.1982 - 31.10.1984r.,

5/ Kaziemierz Zelek - 01.11.1984 - 15.06.2009r.


Ośrodek "PROMYK" sprzedano po zmianach jakie nastąpiły po 1990 roku, po 2000 roku podjęto działanie reprywatyzacji, prywatyzacji czyniąc konieczne wyprzedaże majątku, zasobów mienia, a część przekazując innym. Wieloletnim kierownikiem Ośrodka "PROMYK" był Pan Jan Dojas. Było to miejsce pracy dla wielu Łagowian.

Czasy lat 90- tych to częściowa stagnacja, poszukiwanie nowych możliwości działania, zarabiania na turystyce i promowania wyższych jakościowo form pobytu i wypoczynku. Pojawił się nowy inwestor, właściciel obiektów "PROMYKA" jako Park Rekreacyjny, hotel luksusowy "MUNDI-RECRA" (www.mundirecra.pl) przy ul. 1 Lutego 1, teraz ul. Spacerowa 1 założony w 2004 roku i systematycznie rozbudowywany.

Z ulotki reklamowej, internetu wynika, że po działaniach adaptacji, remontów i budowy nowego powstawały kolejne oferty i restauracja "La Vie" na 60 miejsc, baza noclegowa na 150 miejsc w nowoczesnych domkach 2,4,6,12 osobowych, każdy z przestronnym salonem i kominkiem, aneksem kuchennym i zestawem wypoczynkowym, a także łazienką, tarasem zewnętrznym oraz drewnianymi meblami i grillem - place zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki, baza nurkowa z instruktorem, wypożyczalnia sprzętu wodnego, wypożyczalnia rowerów górskich, stanowisko do gry w ping - ponga i in.



Park Rekreacyjny leży przy trasie Świecko - Poznań (22km od Świebodzina) z całoroczną bazą i możliwością działania.

Opracował:

Ryszard Bryl


Zdjęcia:
R. Bryl - archiwum
Archiwum Państwowe - Z. Góra
Strona Niemiecka - NN autor







24 maja 2020


I PRZYSZŁA ZAGŁADA


Radziecki skład atomowy nad jeziorem Buszno to najbardziej tajemnicze miejsce w regionie. Mógł być atrakcją turystyczną i konkurować z MRU. W lesie między Trzemesznem Lubuskim, Wielowsią i przysiółkiem Templewko stoją potężne kruszarki. Za ogrodzeniem z tabliczkami „Teren budowy - wstęp wzbroniony” piętrzą się sterty pokruszonego betonu, prętów zbrojeniowych i prefabrykantów. To resztki bazy Wołkodaw – kompleksu militarnego, którego przeznaczenie było jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Układu Warszawskiego.

Rosjanie przechowywali tutaj broń atomową. Baza mogła stać się magnesem przyciągającym turystów z całego świata. Została jednak bezmyślnie zniszczona- mówi znawca fortyfikacji Jerzy Sadowski, który jest autorem wielu publikacji o obiektach militarnych. To jedno z najciekawszych i najbardziej tajemniczych miejsc Ziemi Lubuskiej. Pod koniec lat 60-tych minionego wieku wybudowano tutaj potężne schrony i otoczono je wartowniami, podwójnym betonowym ogrodzeniem i drutami pod napięciem. Baza była zagadką nawet dla najwyższych rangą oficerów.

W kraju są tylko trzy takie obiekty. O jego istnieniu wiedziało tylko 12 polskich generałów! Z akt IPN wynika, że na terenie naszego kraju Rosjanie mogli składować około 200 ładunków nuklearnych: głowic rakiet, pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Największe miały 500 kiloton. Jeden taki ładunek mógł spopielić miasto wielkości Warszawy!


W Wołkodawie przebywało około 150 żołnierzy i oficerów. Wartownikami byli komandosi sił specjalnych - Specnazu, którzy przez lata uchodzili za najlepszych żołnierzy świata. Sadowski zaznacza, że niespełna 20 km od tego miejsca znajduje się Pętla Boryszyńska, jedna z tras turystycznych w podziemiach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Nieco dalej na południe jest trasa w Pniewie, natomiast na północny- wschód od Templewka, w lasach koło Kurska, turystów przyciąga most forteczny i bunkry grupy warownej Schill.

Radziecki kompleks był istotnym elementem turystyki fortyfikacyjnej w tym regionie. Wiele się o tym mówiło w ostatnich latach, ale nic nie zrobiono, żeby go uratować- zaznacza.

Rdzeniem bazy były dwa potężne schrony. Ich ściany mają po kilka metrów grubości. Zamaskowano je sosnami zasadzonymi na stropach, z góry wyglądają więc jak zwyczajny las. Między drzewami wystają szyby wentylacyjne, wejścia z obu stron są zasypane ziemią i gruzem. W jednym jest jednak niewielka szczelina, przez którą można się przecisnąć do środka. Czy te bunkry też zostaną rozebrane? - Mają być zabezpieczone w taki sposób, żeby nikt nie mógł wejść do środka – informuje Witold Wasylków, nadleśniczy z Sulęcina.

Baza znajduje się na terenie sulęcińskiego nadleśnictwa, ale jej użytkownikiem jest wojsko. Na podstawie porozumienia między armią i Lasami Państwowymi wojskowi mają zrekultyzować teren przed przekazaniem leśnikom. Dlaczego zdecydowano się na wyburzanie, zamiast przekształcić schrony w obiekty turystyczne? - Też nad tym ubolewam. Wiele razy próbowałem zainteresować tym tematem różne władze, ale bez skutku. Nadleśnictwo nie zajmuje się turystyką, dlatego zdecydowaliśmy się na rekultywację. Zwłaszcza że to niebezpieczne miejsce i łatwo tam o wypadek – tłumaczy. Burmistrz Sulęcina Michał Deptuch twierdzi, że sprawa przejęcia bazy i jej turystycznego zagospodarowania została przespana kilkanaście lat temu. - To nie nasz teren, dlatego nic nie mogliśmy zrobić. Jestem oburzony faktem niszczenia obiektów, ale nie mam żadnych kompetencji, żeby to powstrzymać – zapewnia.

Kierownik gorzowskiej delegatury urzędu ochrony zabytków Błażej Skaziński dowiedział się o sprawie od dziennikarza „GL”. Obiekty nie są wprawdzie obięte ochroną konserwatorską, ale – jak twierdzi – ze względu na ich unikatowy charakter wojskowi i leśnicy powinni skonsultować z nim planowaną rozbiórkę. J. Sadowski porównuje to do wysadzania bunkrów MRU przez wojsko po zakończeniu II wojny. - Teraz dziesiątki osób główkuje, jak zrekonstruować zniszczone fortyfikacje i zarabiać na turystach - mówi.

Wyszukał:

Ryszard Bryl


Autor:
Dariusz Brożek
Gazeta Lubuska
wyd. 5/6 listopada 2011







26 marca 2020


Petersthal czyli Dolina Piotrowa czyli Barcikowo / Bracikowo koło Jemiołowa i użytek ekologiczny


Nadeszła już pora, aby opisać w kilkudziesięciu zdaniach obszar przyrodniczy, mniej znany – małą dolinę koło Jemiołowa n. Petersdorf czyli uprawdopodobniając wieś Piotrowo, Piotrów a jej przysiołek, folwark Petersthal jako Barcikowo. Petersdorf była wsią rolniczą samodzielną gospodarczo z dużymi gospodarstwami, nie było tutaj dworu, pałacu czy zamku, zależności od dóbr właściciela.


Pobliskie już nieistniejące wsie znalazły się w obszarze tworzonego jeszcze przed 1939 rokiem poligonu, placu ćwiczeń wojskowych Trüppenübungplatz. To wioski na ubogich ziemiach – Lindow/ Lipa, Malkendorf/ Malutków, Wandern/ Wędrzyn, Grosskirchbaum/ Trześniówek w ówczesnym powiecie Zielenzing/ Sulęcin, były położone koło siebie, blisko Łagowa - miasteczka z trakcją kolejową od 1909 roku, wtedy oknem na świat, w transporcie osobowym i towarowym. O wsi Jemiołów pisaliśmy w 2016 r. gdy uzyskała tytuł „Najładniejszej Lubuskiej Wsi” co wiązało się z widocznym, pokazanym wysiłkiem mieszkańców, wieloma korzystnymi zmianami we wsi i mentalności tam zamieszkujących ludzi, już w kolejnym pokoleniu !

Dobrze, że można i jest za co chwalić tą lokalność !



Ta dolina Petersthal z kilkoma pozostałymi budynkami do zamieszkania jak i gospodarczymi, teraz administracyjnie nazywana przysiółkiem, służyła zapewne rodzinom trudniącym się rolnictwem i pracą w lesie. Mieszkał tam na początku XX wieku leśniczy Heder, który ze względu na odległość od wsi, bliskość lasu i znajdujące się powierzchnie uprawowe hodował psy i był znany z tego w Niemczech. Zapis historyczny, a dostępny jest żaden i podobnie, żaden ustny u ostatnich żyjących Niemców, którzy przybywali w te strony. Można domyślać się, że nie było tam energii elektrycznej, królowała lampa naftowa - życie płynęło od wschodu do zachodu słońca spokojnie albo wręcz leniwie, swojsko i prosto, a ludzie żyli z łowiectwa, rybołówstwa, zbieractwa wszelkiego runa i uprawy ziemi. Już stąd blisko było do czystych jezior poligonowych Malcz/ n. Malz i kolejnych akwenów tam przyrodniczo dostępnych. Drogi wybrukowane kamieniem polnym, w większości ułatwiały dojazd do miasteczka Sternberg/ Torzym, wsi Koritten/ Koryta, Spiegelberg/ Poźrzadło, Wallwitz/ Walewice i innych.

To prawdopodobnie stąd, swoimi ciekami wód podziemnych i trochę dalej, przepływała woda na obszar chroniony, na użytek ekologiczny, naturalne zastoisko wodne (kiedyś może także staw naturalnie utworzony), teren całorocznie bagienny, grząski, podmokły, zakrzaczony lichą wierzbą, brzozą i innymi istniejącymi na mokradłach drzewami, samosiewami, faktycznie przez lata obumierającymi z nadmiaru wody i jej jakości chemicznej. Stąd także, już w powojennej rzeczywistości, zapamiętanej z lat 60-tych XX-go wieku, wiosenne i jesienne nadwyżki wody opadowej i pośniegowej odwilży spływał ok 2km dalej rowami poniemieckimi (zarastającymi) ciekami wodnymi w kierunku jeziorka bezodpływowego i bagniska torfowego „Pawski Ług” leżących przy szosie Łagów – Poźrzadło.

Bywało wtedy, że w miejscu stawu w Barcikowie i użytku ekologicznego, w ciekach wodnych, po gwałtownych burzach, opadach deszczu, w tworzących się podwyższonych poziomach wody, płynęły małe złociste dzikie rybki, prawdopodobnie karasie....

Takich widoków już nie ma, wody gruntowe obniżyły swoje poziomy, trwa zaniedbanie cieków naturalnego przemieszczania się wód- zakrzaczenia, wypłycenia spowodowały brak wody- cieki naturalne pozostają suche...

Tak ogólnie opisane obszary jako chronione, bardzo ciekawe, dostępne pojazdom, to zarazem kres gospodarki leśnej, lokalnej po poprzednich mieszkańcach i właścicielach – Niemcach.



Od 1933 roku Niemcy tutaj w Lagow oznaczyli już w swoich leśnych zasobach strefę ochronną, rezerwat „PERSCHKENLAUCH” o pow. 3,41 ha, i że to przyrodnicze zjawisko liczy ok. 7 tys. lat. Ten istniejący rezerwat ekologiczny przy szosie poźrzadelskiej, liczy teraz 34,5 ha – to obszar „Pawski Ług” w obwodzie leśnictwa Dolina, gdzie leśnictwem zarządza Marek Graczyk - leśniczy. Niestety, nadal nie ma uporządkowanego, przetartego, wyciętego z samosiewów i oznakowanego w pobliżu szosy urokliwego lustra wody w tzw. jeziorku bezodpływowym o niewielkiej ok 1,5 ha powierzchni, istniejącego pośród niewielkich wzniesień !

Użytek ekologiczny, to różnej wielkości ekosystemy wodno-błotne: bagna, torfowiska, starorzecza, tereny zalewiskowe czy śródleśne oczka wodne. Najciekawsze użytki ekologiczne, to torfowiska niskie i przejściowe z różnymi ciekawymi roślinami, ptactwem lokalnie gniazdującymi w krzewach i koronach drzew, a także ostojami zwierząt. Na terenie zielonogórskich lasów utworzono do tej pory 174 lub więcej użytków ekologicznych o łącznej powierzchni 1.466,21 ha, gdzie wielkość tych obiektów jest bardzo różna, zróżnicowana i wynosi od 0,48 ha do 92,4 ha.

Najciekawsze, że wędrując drogami tam istniejącymi, miedzami pośród pól, ścieżkami leśnymi widzimy pogłębiające się zaniedbania, porzucanie upraw rolnych, dojazdów do pól jeszcze uprawianych co powoduje brak dojazdów i przetartych przejazdów. Dobrą sytuacją, tutaj opisywaną jest fakt, że przydrożne drzewa, stare drzewa, śródpolne drzewa i krzewy dają znakomite miejsca do zgodnego w przyrodzie współistnienia ptactwu, owadom, zwierzętom, i jako ostoje nocnego pobytu i schronienia. Obszar użytku ekologicznego tworzy przez lata już rozpoznane rośliny środowiska lokalnego – torfowiskowego.

Po 1945 roku na Barcikowie osiedlili się Polacy, rodziny, które przybywały z różnych stron dawnej Polski i tam przez lata zamieszkiwały zajmując się głównie rolnictwem: Kamińscy, Krehel, Stankiewiczowie. Zastane przez osiedleńców zabudowania powoli się zużywały i ulegały wyeksploatowaniu, a mieszkańcy powoli się zmieniali, wyjeżdżali, gdyż zawsze był problem z dotarciem do szkół w Jemiołowie, Łagowie czy jeszcze dalej, także zakupami - odległością cywilizacyjną.



Od 2015 roku w obszarze 2-3 domów pojawili się nowi ludzie, nowi mieszkańcy, a wyprowadzili ostatni, wieloletni gospodarze.

W Barcikowie pojawił się nowy nabywca ziemi i budynków, ponoć po sprzedaży bankowych długów - obywatel Niemiec i on zarządza zakupionym terenem.

Opisywane miejsce ulega korzystnym albo inaczej patrząc, koniecznym zmianom, aby tam zamieszkiwać. Główny budynek mieszkalny z 1923 roku otynkowano, odmalowano, doposażono w sprzęty i życie tętni nadal. Zbędne resztki komórek i stodołę zlikwidowano uzyskując estetyczny teren w dolinie i nadal będący w porządkowaniu. Ten teren był także w Łagowie w przeszłości nazywany potocznie „dwie gospodarki”, idę na dwie gospodarki do Kamińskich itp.

Wiedząc, że opisane tereny ekologii przyrodniczej, to obszar zielony lasów i pól Jemiołowa i można tam przebywać o każdej porze roku robiąc piesze wycieczki, samochodowe, rowerowe przejazdy, odważnie pokonując samochodem obszary dróg z kamienia polnego i drogi piaszczyste.

W maju, czerwcu, lipcu na miedzach, na poboczach dróg zrywać można owoce z samosiewów trześni, czereśni, wiśni, mirabelek (a wszystko doskonałe na domowe nalewki), starych jabłoni i tzw. „dziczki” dające dojrzałe owoce jabłek. Całość upstrzona jest drzewami jarzębiny, brzóz, samotnych dębów, samosiewów sosen i krzewów różnorodnych, jakże przydatne dla ptactwa i zwierzyny jako ochrona i siedliska i źródło pożywienia.

Tak zakończył bieg życia przysiołek Barcikowo.

Z innej strony Jemiołowa, to droga na Zamęcin, czyli dawną okolicę Buchmühle/ Bukowy Młyn już w sąsiedztwie poligonu wojskowego Wędrzyn. To tzw. małe Bieszczady, to początek cieków wodnych tworzącego się jeziora Trześniowskiego, piękne obszary lasów bukowych, góry Bukowiec, Gorajec, czystych jezior Buszno i Buszenko, poniemieckich stawów rybnych Bukowego Młyna – terenów ukrytych, gdzie przechowywano do lat 90-tych elementy oprzyrządowania atomowego w lasach koło Templewka…


Zdjęcia:
Ryszard Bryl


Opracował:
Ryszard Bryl





9 lutego 2020


Ksiądz proboszcz kanonik Norbert Nowak


W Parafii Łagów posługa była najdłuższa ze wszystkich tutaj przebywających księży- 28 lat, 24.08.1982 – 02.08.2010r. Był najdłużej posługującym proboszczem w Parafii Rzymsko – Katolickiej pw. Narodzenia św. Jana Chrzciciela ...

Artykuł obecnie dostępny jest w zakładce "Osoby z Łagowa i okolic" - Zobacz w całości





1 grudnia 2019


Winiarnia Gronów – produkcja win owocowych...


Nie znamy daty budowy Winiarni, czy też pierwszego przeznaczenia obiektu jak też nazwiska właściciela i zakresu produkcji czy kierunku sprzedaży ...


Poniemiecka budowla z bocznicą kolejową, produkująca do 1945 roku Spirytus surowy, podobnie jak gorzelnia w Lagow na Ritter Gut przy ul. Selchowstrasse /Żelechowskiej/ Mostowej była obiektem na pewno ściśle wprzęgniętym w ekonomiczne realia pruskich Niemiec. Winiarnia Gronów Ritter Gut w Lagow, to do 1945 roku obszar, którym zarządzał zięć baronowej Margot Wurmb von Zink, graf Richard Puckler v. Limpurg. Powojenne losy obu obiektów, to Gronów, to Przedsiębiorstwo Produkcji Leśnej „Las”, w Łagowie, to utworzenie po 1948 roku Państwowego Przedsiębiorstwa Gospodarstw Rolnych, Zakładów Rolnych potocznie nazywanych PGR-ami. Powojenne przysposobienie obiektu w Gronowie nastąpiło w 1949 roku i stało się zakładem produkującym wina owocowe i marmolady. Decyzjami władz polskich - Spółdzielczości Pracy Przemysłu Drzewnego w Świebodzinie, pierwszego właściciela dla Przedsiębiorstwa Produkcji Leśnej „Las”, które rozwijało się lokalnie i w całym kraju tworząc nowe Zakłady i zakresy prowadzonej produkcji oraz struktury organizacyjne, a także tereny ich działalności: Trzciel, Nowy Tomyśl, Świebodzin, Gorzów Wlkp., Skwierzyna i in.

Winiarnia Gronów

PPL „Las” rozpoczęło działalność 01.01.1978 roku i opierało swoją działalność na produkcji drzewnej i spożywczej, a polegającej na pozyskiwaniu, skupie, zbyciu runa leśnego, z sadów, warzyw i ziół, trzciny, rogożyzny, mięsa dziczyzny, królików, ptactwa, wyrobów produkcji drzewnej i spożywczej, wikliniarskiej, upraw krzewów, roślin miododajnych, owocodajnych i przemysłowych, pieczarek i in., w tym zwierząt futerkowych, zwierzyny łownej i ptactwa.

Przejęcie wytwórni Win w Gronowie od Spółdzielni Pracy Przemysłu Drzewnego w Świebodzinie nastąpiło 30.06.1961 roku decyzją ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego Romana Gesinga. Przejęcie to, następowało w ramach przekazywania przedsiębiorstw lub ich części pomiędzy jednostkami gospodarczymi, a jednostkami spółdzielczymi. Na początku lat 60-tych, kierownikiem Winiarni przez kilka lat był p. Franciszek Suchecki, a po nim Jerzy Czech.

Winiarnia Gronów

Protokół zdawczo-odbiorczy z dn. 03.01.1962 roku i prośba o wydzielenie mieszkania służbowego (2 pok. + łaz.) dla kierownika został sporządzony w IV/1962 roku. Obiekt posiadał dom mieszkalno-biurowy z dwoma pokojami gościnnymi (tam zamieszkała rodzina kierownika). Z uwagi na plany rozwoju Winiarni wystąpiono do Lasów Państwowych o wydzielenie nieruchomości 0,92 ha w 1969 roku, aby planować rozwój i umieszczenie nowych tanków do zlewania wyprodukowanego wina. Rozwój produkcji i rozbudowa następowała w latach 1972-1973.

Po roku 1990, od 1992 następował schyłek działalności i rozwoju ZPPL „Las” i w stan upadłości postawiono przedsiębiorstwo, a stan upadłościowy trwał od 1995 do 1998 roku. Różne były też koleje postępowania w 10-ciu zakładach produkcyjnych i w 11-tym, jakim była Winiarnia w Gronowie.

W dniu 23.02.1993 roku odbył się Przetarg na sprzedaż Winiarni Gronów stojącej na działce Nr 146, o pow. 1,50 ha opisanej w KW jako wieczyste użytkowanie do roku 2089. Sprzedano całość Winiarni, a kupiła ją Spółka z o.o. „Alfa” za kwotę 3.030.000.000 (ponad trzy miliardy PLN przed zmianą wartości złotego). Nabywcą został Czesław Cilindź. Całość wystawiona pod przetarg była jeszcze w biegu produkcji ... . Winiarnia Gronów Obiekt posiadał w magazynach i na linii przerobu moszcze, półfabrykaty, przedmioty nietrwałe w fermentowni i leżakowni. Ostatnią kierowniczką Winiarni była inż. Halina Stołecka, bo jeszcze w 1993 i 1994 roku.

Jak wynika z przeglądu materiałów archiwalnych w Archiwum Państwowym w Zielonej Górze, z końcem lat 70-tych XX wieku kierownikiem Winiarni był Stefan Banaszkiewicz i przez te lata były widoczne potrzeby unowocześnienia Winiarni. Obiekt pracował na dwie zmiany przez lata, ze szczególnym nasileniem gdy przybywało owoców do przerobu ... .

Jednym z problemów w obiekcie było zużycie dzienne wody w ilości 30 m3 i podstawą działania były sprawne studnie głębinowe. Pomiędzy ZPPL „Las”, UW Zielona Góra, Sanepidem Świebodzin krążyła korespondencja w ważnych dla firmy sprawach: kocioł palnikowy, odprowadzanie ścieków pod kontrolą do lasu i zgoda na te czynności, zgoda do zrzucania ich w lesie k/ Łagowa metodą drenażu, to były istotne problemy.

Winiarnia Gronów

Mała Winiarnia produkowała rocznie 500 tys. litrów wina, a w pewnym okresie produkcji także soki i marmolady. Przy 30-to osobowym zatrudnieniu całorocznym, całość musiała być dobrze zarządzana.

Dzięki modernizacji ujęć wody, nowym odwiertom, swoje funkcje spełniały studnie głębinowe Nr 2 i 3, podczas gdy Nr 1 zasypano (prawdopodobnie jeszcze niemieckie ujęcie). Już w 1957 roku okazało się, że dotychczasowe ujęcie wody o 30-33 metrach głębokości jest za małe i uzyskano zgodę do wykończenia wierceń wykonując je do głębokości 100 metrów. Winiarnia zużywała rocznie 16 tys. m3 wody pitnej z obu studzien, a zrzucała jako ścieki 15 tys. m3 po ich wewnętrznym utworzeniu.

Na terenie Winiarni był czynny poniemiecki komin o wysokości 29 metrów i średnicy 800 mm (80cm), którym bezpiecznie utleniały się w powietrzu wytwarzane spaliny. W lokalnej Winiarni pracownikami byli i dojeżdżali do pracy mieszkańcy okolicznych wsi - Łagowa, Poźrzadła, Świebodzina, Toporowa, Gronowa i in. Dużym opisanym problemem przy starzejącym się zakładzie były w latach 80-tych kontrole sanepidowskie, które ujawniały szereg niedociągnięć w codziennej czystości bieżącej zakładu, dbałości o mienie, szacunek do powierzonego sprzętu (patrz archiwalne protokoły kontroli). Te problemy, nowe wymogi produkcji i nadchodzący czas spowodował zamknięcie zakładu produkcyjnego.



Zdjęcia archiwalne
D. Krajewska (2)
R. Bryl (2)
Wykorzystano zbiory archiwalne
Archiwum Państwowego Z. Góra


Opracował:


Ryszard Bryl








6 listopada 2019


Wywozili jak swoje


Rosjanie wypili lub wywieźli z Zielonej Góry 200 tys. litrów szampana, 200 tys. litrów wina i 50 tys. litrów koniaku.

Z fabryki przy ul. Przemysłowej w Gorzowie zabrali urządzenia za 500 mln zł.


17 lipca 1945 roku w Poczdamie rozpoczęła się kolejna – trzecia- konferencja przedstawicieli wielkich mocarstw. Pomijając kwestie jakie podejmowali wielcy ówczesnego świata warto wspomnieć, że jednym z tematów była sprawa polskich granic zachodnich. ,,Wielka trójka” nie mogąc dojść do konkretnych uzgodnień postanowiła oddać pod polską administrację ziemie na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, część Prus Wschodnich i Wolne Miasto Gdańsk zaznaczając jednocześnie, że ostateczne decyzje zostaną podjęte w trakcie konferencji pokojowej z Niemcami, czyli w bliżej nie określonym czasie. Skąd ta dziwna formuła? Można przypuszczać, że mocarstwa zachodnie w końcu zdały sobie sprawę, że Polska jest skazana na życie w kręgu Moskwy i nie ma potrzeby wzmacniać jej terytorialnie.

Zwycięstwo było porażką

Postanowienia konferencji poczdamskiej były kolejną klęską Polski. Sytuacja taka powodowała, że tereny dzisiejszego województwa lubuskiego traktowane były przez Rosjan z jednej strony jako część radzieckiej strefy okupacyjnej, z drugiej – pomału były przekazywane administracji polskiej, ale w jakim stanie ?

Bolesław Bierut i Hilary Minc nie interesowali się stanem przejętych terenów, zakładów przemysłowych na terenach zachodnich i co więcej zgadzali się nawet na najbardziej irracjonalne radzieckie propozycje gospodarcze. Przykładem jest zgoda na przejęcie przez ZSRR 51 proc. udziałów z przedsiębiorstw otrzymanych na ziemiach zachodnich i północnych. Innym razem Wiaczesław Mołotow w trakcie rozmów na kremlu stwierdził, że z sum reparacji wojennych należnych Polsce, a wypłacanych za pośrednictwem ZSRR, trzeba odliczyć 6 mld dolarów jako różnicę wartości majątku nabytego na zachodzie i utraconego na wschodzie. Zirytowany takim postawieniem sprawy Stanisław Mikołajczyk stwierdził, że Rosjanie wywieżli większość fabryk, majątku ruchomego i inwentarza z ziem zachodnich i północnych, stąd taka różnica jest wyraźnie niesprawiedliwa. Zachowując niezmącony spokój W. Mołotow odpowiedział, że wartość demontowanych fabryk nie przekracza 500 tys. dolarów.

Nawet bryczki wywieźli

W Archiwum Państwowym w Zielonej Górze z siedzibą w Starym Kisielinie znajduje się nadzwyczaj interesujący dokument, który jednak w sposób niepełny pokazuje, jakie straty poniosła Ziemia Lubuska od 1945 do połowy 1946 roku. Dokument ten składa się z dwóch rodzajów tabel. Tabela I obejmuje należności za świadczenia na rzecz wojsk radzieckich, tabela II pokazuje, jakie odszkodowania za zabrane lub zniszczone urządzenia i nieruchomości należałoby uzyskać od ZSRR. Tabele obejmują miasta wydzielone i powiaty, co ciekawe straty zostały oszacowane w złotych sprzed 31 sierpnia 1939 r.

Nie sposób przedstawić całego dokumentu na łamach ,,GL”, jednak dla zobrazowania ogromu strat przytoczyć należy kilka wybranych pozycji (pisownia zgodna z oryginałem).

W Gorzowie Wlkp. ,,całkowicie wywieziono urządzenia fabryki ciężkiego przemysłu wojennego Panksch i Glueckauf przy ul. Przemysłowej 9” o wartości 500 mln złotych ,, wywiezienie maszyn i urządzeń oraz fabrykantów fabryki maszyn rolniczych, kotłów parowych i motorów spalinowych Jehne u Sohn” o wartości również 500 mln zł. ,,Młyn wodno- motorowy w Gorzowie, ul. Kr. Ducha – wywiezione urządzenia i zdewastowane nieruchomości”, wartość zniszczeń oszacowane na ,,jedyne” 250 tys. zł, ale również podano nazwisko dowódcy oddziału odpowiedzialnego za zniszczenia, był to płk Dragun. Na mln z zł wycenili Polacy surowiec, który Rosjanie zabrali z fabryki rymarsko – siodlarskiej przy ul. Chrobrego 7. Zniszczenia w Gorzowie zawarły się w 32 pozycjach wykazu, a straty łącznie oszacowano na 1.160.909.428 zł.

Komendant wojenny por. Iwan Filipow i jego zastępca mł. Por. Iwan Szyto odpowiedzialni byli za straty w Łagowie w wysokości około 8,4 mln zł. Zniszczono tu m.in. urząd gminy, urząd pocztowy, dworzec, mleczarnię, 37 budynków mieszkalnych i zabudowań gospodarskich.

Nie tylko 4 mln kg mączki kartoflanej wartości 400 tys. zł wywieźli Rosjanie z Sulęcina, ale i także 400 krów. Z miasta zabrali „100 sypialń, około 100 gabinetów, 100 pianin, bielizny, odzieży, zastaw stołowych. Brali także Polacy. W dokumencie jest mowa o tym, że batalion sanitarny 5. Dywizji Wojska Polskiego w sierpniu i wrześniu 1945 r. zabrali z gminy Lubomierzyce „50 całkowitych umeblowań domowych, 80 kompletów jadalń, 80 kompletów sypialń”. Na czyje polecenie i dokąd wywieźli ten sprzęt Polacy ?

To, co Rosjanie zabrali z powiatu krośnieńskiego, oszacowano na 70.610.459 zł. Szczególnie duże straty spowodował ,,oddział trofejny w Dychowie i Raduszczu pod dowództwem płk Nalotowa, a następnie mjr Ryjwien, kmdt Kaczew”. Ich dziełem było „zniszczenie i wywiezienie urządzeń domowych, maszyn, dzieł sztuki, urządzeń szpitalnych, środków leczniczych” o łącznej wartości 34.552.920 zł. Ucierpiały również warsztaty mechaniczne w Krośnie przy ul. Poznańskiej (droższe maszyny wywieziono, pozostałe zniszczono) ich straty oceniono na 458 tys. zł.

„Batalion roboczy III rota nr p-ta pol. 39275 oraz jednostki stacjonujące w Świebodzinie nr sam. 37607” odpowiedzialny był m.in. za to, że „wywieziono urządzenia i materiały w tartaku w Bytnicy i uszkodzono bocznicę i 3 baraki mieszkalne” (743.029 zł). Zniszczone zostały „elektrownia wodna w Dajchowie (Dychowie) z turbinami Voitha i generatorami Siemensa o np. 10,5 Kw” i ,,elektrownia wodna w Raduszczu Starym”, łącznie straty to ok 12 mln zł.

Straty poniesione przez powiat świebodziński oszacowano na około 635.633.690 zł. Na tą sumę złożyły się m.in. wywiezione maszyny i urządzenia z: płatkarni, mleczarni, suszarni i mączkarni, z fabryki maszyn rolniczych i elektrowni. Z tego terenu wywieziono wyposażenie z prywatnych mieszkań o wartości 60 mln zł.

Zielona Góra poniosła również poważne straty w wyniku działalności administracji i wojsk radzieckich. „Zdewastowano względnie wywieziono maszyny (540 szt.) urządzenia elektrowni z turbinami o 2000 Kw. i kotłownie oraz materiały z Zaodrzańskich Zakłady Budowy Mostów i Wagonów w Zielona Góra” (14,5 mln zł). Oddział wojsk radzieckich w dokumencie oznaczony numerem 35751 powinien zostać obciążony sumą 2,6 mln zł "za zużyte względnie wywiezione 200 000 litrów szampana, 200 000 litrów wina, 50 000 litrów koniaku z fabryki win musujących Grempler”.

Wywieźli np. 42 traktory z gminy Bledzew, 134 bryczki z gminy Przytoczna, 6 tys. ton siana z gminy Górki Noteckie, urządzenia tartaków w Bobrówku, Skwierzynie....

Przykłady zbrodniczej działalności wojsk radzieckich można by mnożyć. Jako podsumowanie niech posłuży następujące zestawienie: należności za świadczenia na rzecz wojska wynoszą około 66.738.733 zł, a odszkodowania za wywiezione lub zniszczone urządzenia i nieruchomości oszacowano na 2.560.731.719 zł, co łącznie daje sumę 2.627.470.452 zł. Według przybliżonego kursu walut z 1938 roku 1 dolar USA miał wartość około 5,30 zł, co dawało w przybliżeniu około 500 mln dolarów amerykańskich, a Mołotow mówił o 500 tys. dolarów.


Wykorzystano:
Gazeta Lubuska
20/21.10.2001r.
Magazyn


Opracował:


Doc. dr Bogdan Biegalski
PWSZ Sulechów






5 października 2019


O Zamku Joanitów w drugiej połowie XIX wieku w Lagow i co wykonał graf Hugo Wrschowetz Sekerka von Sedczicz


Wymieniony w tytule tekstu graf/hrabia miał swoje pierwotne, rodzinne pochodzenie z Czech. Hugo Wrschowetz Sekerka von Sedczicz W 1856 roku kupuje od rodziny von Armin, która najkrócej posiadała Zamek (1852-1856) i majątek ziemski Falkenberg / Sokola, Jastrzębia Góra także Ritter Gut zwany, a posadowiony na wzgórzu w kierunku Selchow / Żelechów zwłaszcza w czasie, gdy właścicielem był graf Hugo...

Taka historyczna możliwość zaistniała w Prusach, gdy dekretem królewskim z 30.10.1810r, rozwiązano Zakon Joannitów, także inne Zakony i związki wyznaniowe, choćby Zakon Cystersów w Gościkowie – Paradyżu (Paradies /Niebo) jako przedsięwzięcia sekularyzacji państwa. W latach 1810-1818 jest to, domena (własność państwa) i powstają decyzje, aby duże i wielkie majątki rycerskie, kościelne łączyć lub dzielić oraz sprzedawać licząc od 1812 roku.

Wzgórze Falkenberg nosi nazwę od nazwiska i drugiego właściciela dóbr gen. Barfusa Falkenberga w latach 1834-1843, gdzie była nazwa lokalna Berg i stał tam wiatrak do lat dwudziestych XX wieku. Podobną nazwę z XIX wieku nosi inne wzgórze w Lagow, w pobliżu Hugo Wrschowetz Sekerka von Sedczicz Zamku i kościoła ewangelickiego, do którego jako stworzonego wówczas cmentarza (drugiego)prowadzi kilka szlaków pieszych. Cmentarz duży, teraz zniszczony, dotrwał czynny do 1945, obecnie zaniedbany, resztkowy. Zamek Joanitów ulegał zniszczeniu, właściciele mieszkali gdzieś indziej i dopiero jego piąty właściciel Hugo Wrschowetz zatrzymał jego dewastację, a otrzymane pieniądze po śmierci brata przeznaczył na odbudowę zamku, murów warowni oraz całego otoczenia wokół zamkowego podzamcza wraz z rozbudową murowanego już kościoła - "wokół kościoła stały obory, stajnie, chlewnie i inne zabudowania gospodarcze, więc w kościele słychać było ryczenie krów i kwiczenie świń”.

Hugo hrabia Wrschowetz po tym jak na Falkenberg/ Sokolim Wzgórzu jego kuzyn, wytrawny różdżkarz, odkrył źródło wody, postanowił przenieść wspomniane budynki wraz z czworakami i gorzelnią- tak powstawało nowe miejsce pracy, nowe budynki. Zbudowano gorzelnię w 1884 roku i wtedy i do początków 1993 roku pracowała, dawała pracę ludziom w PPGR, do czasu likwidacji. Hugo Wrschowetz Sekerka von Sedczicz Zbudowana i modernizowana gorzelnia z urządzeniami doprowadzającymi i odprowadzającymi wodę z jeziora Łagowskiego.

Na tym obszarze powstały wtedy też mieszkania pracownicze dwojaki, trojaki, czworaki dla pracowników rolnych oraz większym budynkiem dla zarządcy (Rządcówka) zwanym w PRL dworem lub pałacem. Także z tej gorzelni, po modernizacji podziemnymi rurami tłoczono wytłoki jako karmę dla świń i krów. W tym budynku, po 1948 roku zlokalizowano PPGR z biurami, mieszkaniami dla rodzin, stołówką i innymi.

W roku 1889 w Lagow umiera graf Hugo Wrschowetz Sekerka von Sedczicz, a jego dobra otrzymuje baronowa Margot Wurmb v. Zink i jest właścicielką do 1945 roku. Córka baronowej Wanda na początku XX wieku wychodzi za mąż za hrabiego Richarda Puckler und Limburg i otrzymują w posagu majątek rycerski, czyli wspomniany Ritter Gut. We wrześniowym roczniku publikujemy Nr 29/19 nazwiska ówczesnych pracowników i mieszkańców Zamku Joannitów, podzamcza oraz Ritter Gut.

...w roku 1856 Zamek już wcale nie nadawał się do zamieszkania - schody prowadzące na górę były bez zamknięcia, wszystko stało otworem, w sali rycerskiej buszowały króliki i bawiły się dzieci z miasta - mury warowni były zrujnowane...


Korzystano z opracowań
zebranych w archiwum "KŁ”
z wiedzy byłych mieszkańców
Lagow do 1945 i ich tekstów...


Opracował:
zdjęcia z kaplicy cmentarnej w Łagowie (1929)


Ryszard Bryl








1 maja 2016


Powtarzamy - To warto wiedzieć


Piszemy o przedostatnim właścicielu

Zamku Joannitów i Rittergut (1856 - 1893)


Ród Wrschowetz’ów, wg S. Sinapius’a. I. Str. 274

Ten hrabiowski ród przybył do Czech z Chorwacji wraz ze swym spokrewnionym przyjacielem Księciem Czechem w roku 644; ród ten równocześnie dążył do przechwycenia korony czeskiej, a kiedy pominięto go po wymarciu męskiej gałęzi po Czechu ok. roku 700-tnego, ród podjął starania, by wyeliminować innych pretendentów do tej korony, lub oddać Czechy pod władzę Polaków, a gdy się to nie udało – ród musiał opuścić kraj i udał się do Polski. W herbie ród miał więcierz na ryby, co po czesku nazywa się wrsz i wg tej nazwy przyjęli swoje nazwisko i tak też nazwali wybudowany ok. 730 r. zamek. W Polsce otrzymali przydomek Aksa lub Oksza i tak się rozmnożyli, że swoje pochodzenie od nich wywodzi ponad dwadzieścia rodzin. Ich herbem jest biały topór na czerwonym tle, a na szyszaku umieszczona jest korona, a jeszcze wyżej ten sam topór, który swym ostrzem wdziera się w koronę. Ten topór/ siekierę dostali w Polsce w roku 1109, kiedy czeski książę Świętopełk pomógł cesarzowi Henrykowi V w wojnie przeciwko polskiemu królowi Świętopełkowi III, którego armia stała na Śląsku pod Wielkim Głogowem. Wtedy Jan Wrschowetz , syn Tiszy, który do boju stanął po stronie polskiego króla, przeszył strzałą serce księcia Świętopełka, a przed ścigającymi go za to obronił się włócznią i siekierą. Za ten czyn otrzymał od polskiego króla wiele dóbr, a do herbu siekierę. Później jednak, za czasów panowania czeskiego księcia Fryderyka, Racibórz Wrschowetz dzięki swej waleczności doprowadził do podporządkowania całych Moraw władzy czeskiej, za co doszło do pojednania całego rodu z Czechami i ród ten wrócił do Czech, świadcząc znaczne usługi dla tego królestwa. Swoje nazwisko rodowe poszerzył o pobraną z herbu siekierkę, dodając doń słowo „Sekerka” (co po czesku oznacza małą siekierę).

Dotarła do mnie prośba, by napisać o wujku mego męża, Hugonie hrabim Wrschowetz Sekerka von Sedczicz tyle, ile tylko zdołam sobie przypomnieć. Ja hrabiego bardzo poważałam i lubiłam i napiszę o nim z przyjemnością. Nie napotkałam ani przedtem, ani potem, drugiego takiego człowieka, który podobnie jak hrabia, umiałby połączyć w życiu szlachetność i chrześcijaństwo, co wręcz jasno z niego promieniowało.

Hugo hrabia Wrschowetz (nazwisko jest pochodzenia czeskiego – patrz załącznik) urodził się 02.listopada 1809 r. w Götzhofen (Prusy Wschodnie). Tam spędził swoje lata młodzieńcze razem z bratem i siostrą. Brat później został na zamku Eller, niedaleko Düsseldorfu, podskarbim Jej Królewskiej Wysokości, owdowiałej księżniczki po Fryderyku Pruskim. Siostra wyszła za mąż za pana von Schmeling; ich córka żyła później długi czas w Łagowie. Matka trójki dzieci Wrschowetz’ów była z domu von Gregorsky; to była kobieta modlitwy i głębokiej wiary. Wujek opowiadał, jak często widywał mamę z otwartą biblią na podołku.

Młodzi hrabiowie wraz z siostrą wyrastali więc w klimacie świętości, będąc kochanymi i szanowanymi przez wszystkich. Każdego 24.czerwca, czyli w dniu urodzin matki, rodzice pielęgnowali zwyczaj, by z dziękczynieniem wyjeżdżać na pola i chwalić Tego, który nad wszystkim rozpościera swoje troskliwe ręce. Dzieciom nie umknęły odbierane przy tym wrażenia. Zapamiętany zwyczaj kochany wujek przestrzegał również w Łagowie.

Hugo hrabia Wrschowetz służył w 2-giej Gwardii Ułanów w Poczdamie. Tam zapoznał baronównę Luizę von Brenn, córkę pruskiego Ministra Państwa. Jak już wspomniałam, wujek był ogromnie bogobojny i człowiekiem modlitwy, więc i tym razem zapytał Boga, kto ma być jego żoną. Wtedy usłyszał z góry wyraźnie: Luiza. Tak więc wziął ją z ręki Boga, a ona stała mu się prawdziwą pomocnicą i towarzyszką życia. Do tego małżeństwa nawiązuje mój stosunek pokrewieństwa, gdyż siostra młodej hrabianki po raz pierwszy wyszła za mąż za pana von Wurmb, a w roku 1883 jako pani von Gutzmerow stała się moją teściową.

Uroczystość weselna hrabiostwa Wrschowetz’ów miała miejsce w dniu 09.grudnia 1849 r. Obraz hrabiny jako narzeczonej znajduje się jeszcze dzisiaj na zamku. Z tego małżeństwa zrodził się mały synek, który zmarł w pierwszych tygodniach życia. Chociaż strata ta była dla rodziców bardzo bolesna, to później jednak wujek powiedział: „Pan wiedział co robi, zapewne źle wychowalibyśmy to dziecko”. Później powtarzał mały dwuwiersz: „Gdy mali spadkobiercy nieba umierają w swej niewinności, to się ich nie traci. One tam w górze podnoszone są przez Ojca, by nie być straconymi”. To małżeństwo pozostało już na zawsze bezdzietne.

Wujek został później adiutantem księcia Fryderyka-Karola Pruskiego, który nie nazywał go nigdy inaczej niż „Wrschowetz, moja dobra gwiazda”. Razem z księciem podejmował dalekie podróże, nawet aż na dwór Rosji. Jeszcze później został komendantem Czarnych Huzarów w Poznaniu. Na namalowanym przez Klarę Oenicke w 1857 r. obrazie wielkości naturalnej, znajdującym się w zamku, przedstawiony został właśnie w mundurze tych huzarów.

Potem, gdy w roku 1856 rozstał się ze służbą wojskową, uznał za swój obowiązek, by – w oparciu o zasoby żony – kupić jakiś majątek ziemski. Długo rozważał pomiędzy dobrami rycerskimi w Götzhofen, a Łagowem. Dawniejsza posiadłość jego rodziców w Götzhofen była w międzyczasie już dawno sprzedana, ale na nowo oferowano mu ją do kupna. Serce ciągnęło go w tamte strony, ale wybrał Łagów (ok. 2.000 mórg ziemi i 800 mórg lasu). A gdy po modlitwach zdecydował się na zakup w Łagowie, napisał do swej żony: „Luizo, kupiliśmy sobie kupę kamieni”.

Niewiele lat później znalazł się wraz z hrabiną w pewnym kościele. Pastor mówił o tym „z jakim trudem bogacze wejdą do Królestwa Bożego”. Słowa te tak wstrząsnęły wujkiem, że prosił Boga o wskazanie drogi, po której może do tego Królestwa dojść. Wtedy usłyszał wyraźnie i głośno wypowiedziane słowo: Tholuck. On odwrócił się, ale nikogo w ławce nie było. Zapytał swoją żonę: Kto to jest Tholuck? Ta odpowiedziała mu, że jest to znany teolog w Halle. Tak więc oboje udali się tam na pół roku. W ten sposób kochany wujek siedział w ławce teologicznej szkoły i uczył się od początku od tego głęboko wierzącego człowieka, że jedyną drogą, którą należy kroczyć, jest Jezus. Od tego czasu stał się zdecydowanym uczniem Jezusa Chrystusa. Takim poznałam go w roku 1883, będąc wówczas już narzeczoną, a potem widziałam jak dojrzewa na człowieka wiary i pełnej miłości. Jemu również zawdzięczam to, że sama później, zresztą nigdy przez niego do tego zmuszana, wstąpiłam do Łodzi Życia Wielkiego Mistrza.

Co się tyczy Łagowa, to wypełniły się słowa wg Mateusza 6, 33: „Zabiegajcie najpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dodane”.

Gdy hrabia z hrabiną sprowadzili się tu do zamku, był on właściwie całkowicie nie do zamieszkania. Wielkie sale, złe podłogi, niedobór pieców. Hrabia od razu wiedział, co z tym trzeba zrobić. Salę północną podzielił na bibliotekę, na obecny zielony pokój mieszkalny i na dwa gabinety. Wprowadził konieczne piece i miał przyjemną, ciepłą kwaterę zimową. Schody prowadzące na górę były bez żadnego zamknięcia. Wszystko stało otworem. W sali rycerskiej buszowały króliki i bawiły się dzieci z miasta, gdyż nie było ani okien ani drzwi, bądź były w całkowitym rozpadzie. Mury warowni były w rozsypce. On je odbudował i zbudował drogę do wyjazdu. Wokół kościoła stały wszystkie zabudowania gospodarcze i słychać stamtąd było ryczenie krów i kwiczenie prosiąt. Na obecnym placu herbacianym była gorzelnia. Wozy z gnojem musiały na Jastrzębią Górę przejeżdżać przez miasto, gubiąc co nieco po drodze. Tak więc mniej więcej koło roku 1860 zdecydował się hrabia, by wszystkie zabudowania gospodarcze wybudować tam na górze. Obok skromnych przychodów czynszowych z gospodarstwa i przychodów z lasu hrabia miał do dyspozycji jedynie swoją pensję (emeryta wojskowego – przyp. J.G.), a ponieważ połowa z jego przychodów należała się Królestwu Bożemu, więc z pozostałą połową mógł prowadzić jedynie bardzo skromne życie. Ale Pan błogosławił mu na każdym kroku. Od Fundacji Schöning’a udało się uzyskać większy kapitał. Prace nad przeniesieniem zabudowań gospodarczych na Jastrzębią Górę rozpoczęły się dopiero po tym, jak jego kuzyn hrabia Wrschowetz, znany różdżkarz, odkrył tam źródło wody.

Hrabia miał nadzwyczajne wyczucie piękna i dbał o skrajnie wzorcowy porządek. W murze nie mógł nigdy brakować najmniejszy kamień; gdy dostrzegł coś takiego, natychmiast doprowadzał to do porządku. Zapobiegał dzięki temu konieczności dokonywania dużych napraw.

Cała jego istota wypełniona była duchem Boga. Widziałam go na rok przed jego śmiercią, gdy będąc jeszcze tutaj, już odleciał z tej ziemi. Dziwiłam się, że nikt tego nie widział. U niego urzeczywistniły się słowa: „Kto wierzy we mnie, to z niego – jak mówi Pismo – popłyną strumienie wody żywej”. Odszedł do Domu z uduchowionym uśmiechem na twarzy, wzrokiem skierowanym ku górze, nie chorując przedtem na żadną chorobę. Jego żona przeżyła go o 7 lat.

Kiedy wujek zamknął dla tego świata swoje kochane oczy (19.lutego 1889 r.), wówczas ludzie z miasta i okolic powiadali: utraciliśmy ojca. Natychmiast po tym, jak rozeszła się wiadomość o tej śmierci, do hrabiny Wrschowetz zameldował się leśniczy królewski z prośbą, by pozwolić mu osobiście przenieść zwłoki hrabiego z jego łoża śmierci do sarkofagu. Historię tej zaskakującej proźby muszę koniecznie opowiedzieć, gdyż być może przyda się ona komuś do przemyśleń i do błogosławieństwa.

Jeszcze za życia hrabiego modlono się dawniej w kościele w intencji hrabiostwa panującego na zamku. Pewnej niedzieli ta modlitwa się nie odbyła. Hrabia, zdziwiony, dociekał przyczyn. Wtedy się dowiedział, że ów leśniczy sprzeciwił się w gminie kościelnej temu obyczajowi. Od tej chwili zaniechano tej modlitwy, bo wymóg był taki, iż na taką błagalną modlitwę muszą zgadzać się wszyscy członkowie gminy bez wyjątku.

Wujek domyślał się, że leśniczy ma jakiś uraz do niego, ale nie potrafił ustalić powodu tej urazy wobec niego. Świadomość istnienia jakiejś urazy była dla hrabiego niezwykle bolesna. Pewnego dnia, przed pójściem na kolację, hrabia rozpamiętywał słowa Mateusza (5 wiersz 23 i 24). One nie dawały mu spokoju, więc poszedł do leśniczego, by poprosić go o przebaczenie, jeżeli kiedyś czymkolwiek nieświadomie uraził. Wujka uwierała świadomość, iż od czasu zaniechania tej modlitwy, grzeszy niechęcią do leśniczego. Leśniczy tą wizytą był tak zaskoczony i zmieszany, że nie był w stanie nic z siebie wydobyć. Odpowiedzią był tylko ciepły uścisk dłoni. Teraz wizyta zaowocowała ową szczególną prośbą leśniczego do hrabiny.

Wszystkim tym, co składali jej kondolencje, odpisywała, że dziękuje Panu za to, iż pozwolił jej przez 40 lat być u boku takiego mężczyzny.

Gdy hrabina po jego śmierci przeglądała rzeczy i papiery, odnalazła wszystko we wzorowym porządku. Każdy rachunek był zapłacony, znalazła się też niewielka, jej nieznana puszka, a na niej napis: na mój pogrzeb. W puszce znajdowały się na ten cel odłożone pieniądze, ażeby swej kochanej żonie wszystko ułatwić. Były też dokładne wskazania dotyczące organizacji pogrzebu i wyraźnie zaakcentowane życzenie, by na pogrzebie nie mówić o nim nic chwalebnego, ale odśpiewana ma być pieśń: Co Bóg czyni, jest dobrze uczynione.

Ja nie zapomnę nigdy słów pastora, który w kościele wygłosił mowę żałobną. On rzekł: ziemska korona mu umknęła, wieczna korona została mu przydana. Wódz poległ, sztandar opada, któż go podniesie? Wtedy krzyknęło we mnie głośno: ja! Więc gdy ok. roku 1897, by pogłębić swoją wiarę, przeszłam w stan konsekracji, Pan trzymał mnie za słowo.

Zamek Łagów, Wielkanoc 1935 r.
Margot Wurmb von Zink
z domu Hrabianka Rzeszy von Wylich i Lottum


Załącznik


Ród Wrschowetz’ów, wywodzący się z Czech, gdzie pewna miejscowość nosi ich nazwę, w swoim czasie bił nawet własne monety. Odcisk takiej monety znajduje się na zamku.

Ponieważ ród ten rościł sobie prawo do czeskiej korony królewskiej, to cała rodzina – wg przekazu historycznego – zaproszona została przez czeskiego Ottokara Dumnego na jego zamek na gościnną ucztę, a następnie przez nasłanych zbójców napadnięta i wymordowana. Ale małżonce Naczelnika Rodu udało się zbiec, a będąc przy nadziei urodziła po pewnym czasie chłopca, który stał się praprzodkiem wszystkich jeszcze teraz żyjących Wrschowetz’ów.

Na dworze czeskim hrabiowie Wrschowetz musieli pojawiać się przed swoim władcą z szczególną obrożą na szyi jako znakiem tego, że więcej nie podnoszą żadnych roszczeń do czeskiej korony królewskiej. Hrabia Hugo Wrschowetz opowiadał, jak to cesarz Austrii, podczas swej wizyty na dworze pruskim, zagadnął go pewnego razu w tej sprawie, używając słów: Panie Wrschowetz, Pan mi chyba nie będzie robił żadnych historii?

Hrabiowski tytuł uznany został w Prusach w roku 1717.


Posłowie


W dniu 2.lipca1948 r. zabrał do siebie Chrystus swoją pełną pokoju służebnicę Margot Wurmb von Zink, z domu Hrabianka Rzeszy von Wylich i Lottum, wywodzącą się z książęcego domu zu Puttbus, w wieku prawie ukończonych 84 lat życia. Jako wierna uczennica swego Pana i Mistrza Jezusa Chrystusa wyposażona została we wspaniałe talenty, co umożliwiało jej poprowadzić do Niego wielu ludzi.. Przez 40 lat służyła ona gminie na swej rodzinnej posiadłości: na zamku Łagów. Jej serce, jej dom, jej pieniądze – wszystko to stało do dyspozycji jej Pana. Mając lat 80 musiała uciekać ze swej ojczyzny. Za kostur wędrowca służył jej wers: „On wziął sobie do serca twoją wędrówkę przez tę wielką pustynię” (5.Mose 2, 7). Jej wiara zakotwiczona była w 1. Thess. 4, 14 – 18 i pozostała niewzruszona również w okresie jej ostatniego czasu cierpień. Jej miłość i dobroć były bezgraniczne.

My wiemy, że jest bezpieczna, a jej ukochane truchło ułożyliśmy tutaj na ostatni spoczynek. Wraz ze wszystkimi, którzy ją kochali i z wszystkimi, którzy jej dziękują, ustawiamy się za słowami: „Śmierć Jego świętych jest znakiem wartości przed Panem”(Psalm 116, 15).


Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl
Materiały opublikowano za zgodą strony niemieckiej z archiwum "KŁ"

Wanda hrabina von Pückler i Limpurg z domu von Wurmb
Margot von Wurmb Burgfarrnbach-Fürth, Schlosshof 12





28 sierpnia 2019


Kolej w obrębie Ziemi Lubuskiej – Łagów i okolice


Płynnie mkną pociągi po magistrali kolejowej Warszawa- Berlin. Czytając ten tekst, każdy podróżny pozna chętnie jej historię. Połączenia kolejowe Frankfurt nad Odrą – Poznań, Gubin- Poznań uruchomiono 26.06.1870 r. Linie te należały do Towarzystwa Kolei Marchijsko – Poznańskiej z siedzibą w Gubinie. Należy pamiętać, że po oddaniu sieci, priorytet miał odcinek kolejowy Gubin – Zbąszyń – Poznań, tor łączący Babimost do Zbąszynia łączył gubińską linię ze szlakiem Frankfurt – Poznań, który w pierwszym założeniu miał odgrywać drugorzędną rolę.

Stacja Kolejowa

Jeszcze przed pierwszą wojną światową wyszło w praktyce na to, że połączenie Frankfurt – Poznań zyskało prymat. W roku 1882 w/w trasy kolejowe zostały przejęte przez pruską kolej państwową. Zbąszyń pełnił wtedy rolę stacji granicznej po stronie polskiej. W latach 1920-1930 funkcje stacji granicznej pełnił Szczaniec na lni kolejowej Frankfurt- Poznań, a na linii Gubin – Poznań miasteczko Babimost.

W związku z przeniesieniem w 1920 roku granic, Niemcy zmuszeni byli do wybudowania po swojej stronie stacji granicznej Zbąszynek. Węzeł Zbąszynek oddano do eksploatacji w 1925 r. 15 mają 1930 roku przeniesiono częściową odprawę pociągów do Zbąszynka, w październiku 1930 Zbąszynek zaczął pełnić ważną funkcję granicznej stacji w całej rozciągłości obowiązków.

W ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku, już w 1871 roku oddano otwartą linię kolejową Legnica – Czerwieńsk, w 1875 Rzepin – Kostrzyn. Te dwa odcinki wchodzą w skład aktualnej magistrali łączącej Szczecin z południem Polski. Ponadto na odcinku Frankfurt – Zbąszyń wybudowano podrzędną bardziej w znaczeniu linię Rzepin – Sulęcin w 1890 r. oraz w 1909 r. Toporów – Międzyrzecz.

Stacja Kolejowa

Jednotorowa linia kolejowa Toporów – Międzyrzecz długości 42 km została oddana po pracach koncepcyjnych od 1904 roku i budowie od 1907 do eksploatacji w 1909 roku. Była to trudna budowa – biegła pokonując wiele zakrętów, mostów, mostków, przepustów przez lasy bukowe, sosnowe, dębowe, szlakiem Puszczy Lubuskiej i przez bogate krajobrazowo Pojezierze Łagowskie, także pobliżu większych i mniejszych jezior. Cała trasa była urozmaicona krajobrazowo i technicznie bo pokonywała wzgórza polodowcowe i bagienno – torfowe doliny, sypano sztuczne nasypy, budowano mosty aby trasa była bezpieczna.

Do roku 1945 trasa ta należała do Dyrekcji Wschodniej we Frankfurcie i stanowiła północną odnogę Magistrali Wschód – Zachód. Obecnie zaś Toporów jest tylko zelektryfikowaną stacją przelotową pociągów międzynarodowych i istnieje sprawna technicznie i zadbana.

Wg przedwojennych założeń i planów rozwoju kolei na tych terenach miał być budowany 5 kierunkowy węzeł. Prognozowane przez Niemców linie kolejowe, których budowa nie doszła do realizacji spowodowana była wojną, kosztami, przesunięciami frontu i ustaleniami granic w 1945 roku. Łagów podczas pruskiego panowania rozwijał się niezbyt mocno, ale w XIX wieku i XX rozpoczęły się początki turystycznego odkrywania okolic Łagowa. To powodowało zbudowanie mostku (1902) zamiast kładki na kanale łączącym oba jeziora, budowanie kolejnych domów z cegły i kończyła się epoka budownictwa szachulcowego.

Stacja Kolejowa Oddanie linii kolejowej Toporów – Międzyrzecz w 1909 roku ( w dniu 01.08.1909) przez Gronów - Łagów – Sieniawę – Gościkowo – Kaławę – Nietoperek otwierało szerszy dostęp i kontakt do innych wsi i miast, do łatwiejszego i lepszego połączenia transportu.

Jak donoszą kroniki – w dniu 1.VIII.1909 po raz pierwszy przejechał pociąg z Toporowa do Łagowa, udekorowany girlandami kwiatów, był witany tłumnie i radośnie na nowej stacji, grała orkiestra. Następnie pociąg pokonał dalszą trasę do Międzyrzecza. Otwarcie linii kolejowej, możliwość łączności kolejowej aż do berlina pozwalało na wzrost znaczenia turystycznego jako nowej jakości Luftkurortu latem i zimą. I tak faktycznie było do zimy 1945 roku, powstawały hotele, pensjonaty, plaża, przystanie wodne, wielu mieszkańców mogło zarabiać dodatkowo. Łagów stawał się znany w Niemczech.

Stacja Łagów według założeń międzywojennych miała być stacją węzłową, plany zakładały połączenie Łagowa linią kolejową ze Skwierzyną. Linia tam miała przecinać tory z Rzepina do Międzyrzecza we wsi Templewo. Warto nadmienić, że Niemcy na obszarze opisywanym, który był obszernym, zagospodarowali go i przewidywali jako tereny wojskowe, specjalne, tajne i obronne. W latach 1930-1940 budowano skrycie Ost- Wall- Międzyrzecki Rejon Umocniony, porównywany do systemu umocnień francuskich Linii Maginota – dzisiaj wiemy, że Rosjanie w 1945 „zjedli” go z marszu. Pas umocnień fortyfikacyjnych ciągnął się od Kurska przez Kęszycę z bocznicą kolejową do dalszych celów wojskowych, Nietoperek, Kaławę aż po Boryszyn, Pieski i do okolic jeziora Paklicko. Mało lub prawie nieznany jest ciąg bunkrów w okolicach Czerwieńska, Skąpego i okolic z kolejnym planowaniem wykorzystania jezior i kanałów.

Po II Wojnie Światowej, dzieje tych terenów znów stały się inne, historia jeszcze objaśni nam jak gospodarowali tam Niemcy, a jak Armia Radziecka w latach 1945-1952. To do tych terenów teraz, gdy władze kolejowe, samorządowe lokalne, patrzyły inaczej toczyły by się pociągi kolejowych turystów, wędrowców, pasjonatów obszarów leśnych, wodnych, „wariatów” lokalnej turystyki i geografii, rajdów i pikników. Niestety, nigdy już nie pojadą na tej linii pociągi tak formowane dla turystyki....

Stacja Kolejowa

Po opisywanej linii kolejowej Toporów – Międzyrzecz dawniej przetaczały się niezliczone ilości pociągów osobowych, towarowych czy też specjalnych wojskowych dla ówczesnych celów polityki niemieckiej. Pociągi wg rozkładu już polskiego PKP z 1946 roku pokonywały trasę 42,5 kilometrów w czasie 1,5 godziny, natomiast w 1987 roku, w ostatnim jej „pracowniczym” życiu w 2,5 godziny.

Z żalem trzeba stwierdzić, że zajeżdżona, nieremontowana, na bieżąco, niekonserwowana droga żelazna, zawsze w PRL-u jako drugorzędna popadała w ruinę...

Nasuwa się wniosek, że w ten sposób PKP odstawiała się świadomie lub nie tylko na boczny tor sprawności kolejowej, a jej przydatności przez dziesięciolecia gospodarczej Polski nie można zapomnieć – pomimo jej lokalności tej części kraju. Ale działania lokalne, złożone jako suma przedsięwzięć daje wyniki po zawieszeniu prze PKP ruchu osobowego w 1987 roku, ruch towarowy odbywał się do 1993 i był czasowo zastępowany przewozami PKS. Od 16.03.1993 prze około rok, pod egidą ówczesnego wojewody dr. inż. Jarosława Barańczaka powołano w założeniu zastępczą, dochodową, inną Lubuską Kolej Regionalną w miejsce zamykanych co trzecią linią kolejową PKP, na dotychczas obsługiwanych ternach.

Stworzona Kolej Regionalna, to były zestawy pociągów duńskiej kolei DSB, która przekazała swoje pociągowe zestawy za darmo, dostarczyła do Polski, których było - 10 lokomotyw, 20 wagonów osobowych I i II klasy, a także inne potrzebne zasoby.

Kolej ta miała poruszać się prędkością do 160 km/h, ale nie po polskich niestety torowiskach. W tym czasie, faktycznie przewozy osobowe chyliły się ku nierentowności, ale nadal transport towarowy miał być dochodowy. Nastawał kryzys handlowy, zmiany ekonomiczne i polityczne w Polsce – przegrała Kolej Regionalna, upadły plany rozkwitu, nie wiedziano co zrobić z tym bogactwem z Danii, pewne zasoby darowizny kolejowej spaliły się na bocznym torze: LKR upadł w kolejowej rzeczywistości Zielonej Góry.


Wykorzystano:
Teofil Lijewski
"Rozwój sieci kolejowych w Polsce”
Zbiory prywatne – Miłosz Telesiński
zdj. Archiwum ,,KŁ”, R.B.

Opracował:

Mieczysław Federowicz
Ryszard Bryl



^^ Do góry