Klimaty Łagowskie

11 czerwca 2014

Historia BUCHMUHLE koło Łagowa


Wspomnienia Rudi'ego Arnholda oraz Lucie Arnhold-Weet___(Cz. III)

Buchmuhle było wieloma rzeczami w jednym: Restauracją, gospodarstwem rolnym i młynem: bezpośrednio nad jeziorem, pod dachem stał dom mieszkalny oraz młyn. Rudi wspomina, że podczas mielenia zboża, cały dom się chwiał.

Buchmuhle

Dom mieszkalny miał dużą kuchnię oraz salę restauracyjną. Pokoje sypialne mieściły się na górze. Pod salą restauracyjną znajdowała się piwnica z piaszczystą podłogą. Leżakowało tam w butelkach jasne piwo, samodzielnie uważone przez naszego wujka. Latem serwowano odświeżający napój: Jasne piwo z sokiem malinowym lub „śnieżnobiałą" marzanką [gatunek rośliny].

Młyn wodny zasilany był wodą ze stawu. W stawie hodowano karpie na tradycyjna potrawę sylwestrową: „Karpia w sosie piwnym". Spójrz na przepis. Duże karasie pływały w stawie, a żaby dawały wieczorne koncerty.

Przed stawem stał dom noclegowy do dyspozycji letnich gości. Długi budynek na fotografii to stajnie dla koni i drobnego bydła, jak również warsztat naprawy sprzętów rolniczych i rzemieślniczych. Wujek Oskar był z zawodu kowalem. Na podwórku i w domu wolno biegały kury, kaczki i gęsi. Było to idylliczne otoczenie, które przyciągało wielu Berlińczyków.

Na brzegu jeziora znajdowała się stanica wodna. Były tam również kładki dla wędkarzy. Rodzaje ryb to: szczupak, okoń, sum, morena, okoń oraz ukleja. Znajdowały się tam kładki dla gości z Łagowa, którzy mogli przypływać łódkami. Łagowski rybak Erich Jensch, szwagier Oskara miał otwartą łódkę motorową na ok. 10 osób. Żeglował nią wraz z letnimi gośćmi po obu jeziorach. Buchmuhle było ulubionym celem wycieczek ze względu na kuchnię i wypieki.

Historia rodziny:

Właścicielką Buchmuhle była Wally Ost. W latach młodzieńczych odziedziczyła ona Buchmuhle po jej rodzicach. Miała dwóch niepełnoletnich braci. Pod starszym bratem załamał się lód na rzece i utonął. Jechał rowerem z Łagowa do Buchmuhle po zamarzniętym jeziorze.

Wally poślubiła Oskara Arnholda, naszego wujka ok. roku 1930. Oskar był bratem naszego ojca Fritza Arnholda. Prowadzili oni sklep „Gebruder Arnhold” [„Bracia Arnhold"] przy ulicy Joannitów w Łagowie. Oskar zranił się w głowę w młodych latach. Został przez to uznany za „niezdolnego do służby wojskowej". Z tej przyczyny młyn mógł funkcjonować podczas lat wojennych. Wcześni goście letni, którzy uciekli z Berlina przed atakami bombowymi zakwaterowali się tam. Ze względu na samotność wynikającą z mieszkania w lesie Oskar posiadał odbiornik radiowy. To przyprawiło go o zgubę podczas wmarszu Rosjan. Został rozstrzelany jako „szpieg". Podobnie dwójka jego dzieci, Erwin (9 lat) oraz Dorothea (7 lat), jak również małżeństwo z Berlina.

Wally, która ze strachu przed zgwałceniem ukryła się w lesie, przeżyła. Jej brat Kurt wrócił z wojny zdrowy. Na skutek wypędzenia znaleźli się oni z powrotem w NRD. Wally zmarła w 1988 roku. Przeżyła swoją rodzinę o 43 lata!

RUDI ARNHOLD

Mój brat wyemigrował do Kanady w roku 1954. Dopiero w roku 2005, 50 lat po przesiedleniu możliwe było ponowne zobaczenie starych terenów ojczystych Łagowa! Odwiedził on ruiny tego, czym wcześniej było Buchmuhle. W gruzach odnalazł czerwoną posadzkę. Tam umieścił krzyż, który przywiózł z Kanady i pogrzebał pod tymi czerwonymi płytkami. Krzyż z brązu jest wielkości 30 cm i posiada napis:

„ARNHOLD-OPFER DES KRIEGES 1945“.__[ARNHOLD-OFIARA WOJNY 1945].

Ma nadzieję, że kiedyś znajdzie wolne miejsce.


Rudi Arnold

Lucie Arnhold-Weet

Kanada






5 czerwca 2014


Moja mała ojczyzna


" Być może , gdzie indziej są ziemie piękniejsze

I noce gwiażdzistsze, i ranki jaśniejsze,

Być może , bujniejsza, zieleńsza jest zieleń

I ptaki w gałęziach śpiewają weselej "


Stanisław Ryszard Dobrowolski


Krajoznawstwo to sztuka poznawania świata w całej jego okazałości poprzez wnikliwą obserwację, w bezpośrednim kontakcie z przyrodą, ludżmi i ich kulturą oraz relacjami społecznymi , historią i całą złożonością wzajemnych powiązań.


Widok od strony jeziora


Informacje o interesujących nas miejscach możemy zdobyć uczestnicząc w wycieczkach , rajdach oraz innych formach turystyczno-krajoznawczych. Wspaniałą kopalnią wiedzy mogą być wszelkiego rodzaju materiały fotograficzne . Wykonane własnoręcznie zdjęcia dają możliwość podzielenia się cudownymi wrażeniami jakie odnosimy spędzając niezapomniane chwile w bajecznie cudownych miejscach. Napotkani przypadkiem ludzie czy wspaniałe obiekty architektoniczne które tworzą specyficzną atmosferę wpisaną w niepowtarzalną kolorystykę lasów mieniących się zwłaszcza jesienią niezliczoną ilością barw. To właśnie jest ,,Moja Mała Ojczyzna’’-Łagów i jego przecudne okolice.


Jesień


Jeziora, lasy wzgórza i doliny tworzą niespotykaną nigdzie krainę. Chcąc dokładniej zobrazować swoje zafascynowanie fotografią , pragnę pokazać kilka z tysięcy uwiecznionych moim obiektywem obrazów , najwspanialszego miejsca na świecie, jakim jest Łagów.

Juliusz Ordowski




30 maja 2014


Tartaki i młyny nad górną Pliszką Miejsca w dwóch powiatach - dzieci chodziły do szkoły przy dworcu w Drzewcach (Leichholz)


Od południa Poźrzadła (Spiegelberg) do krótko przed Sammtmuhle (prawdopodobnie nazwa własna młyna) górna Pliszka tworzyła pozornie granicę pomiędzy powiatami wschodniotorzymskim na prawym brzegu (północno-zachodnim) i Krosnem (Crossen) na lewym brzegu (ku południowemu wschodowi). Dokładnie jednakże się to nie zgadzało. Oddzielająca linia administracyjna przekraczała raczej tu i tam rzeczkę i przyporządkowywała młyny władzy jednego lub innego starosty. „Młyny”, nazywano je tak wprawdzie na niemieckich mapach, ale nie było to całkowicie prawidłowo wyrażone. Wąska dolina łąk dopływu Odry ciągnęła się i ciągnie tak wzdłuż dalekich lasów. Należały one do lasu państwowych Łagów (Lagow), do torzymskich lasów Książąt Hohenzollernów i do toporowskich dóbr leśnych. Skąd miało pochodzić tyle zbóż, że rodziny młynarzy miały utrzymanie?! Nie, w zasadzie koła młynów przenosiły energię wodną na traki (maszyny do piłowania). Chodziło więc o młyny tnące, które jakoś dokonywały obróbki drewna zbieranego obficie na miejscu. Tamy tu i ówdzie mogły służyć tylko jeszcze celom spiętrzania wody.

Największym z małych osiedli na tym terenie był gołębi młyn (Taubenmuhle), gdzie od 1870 roku linia kolejowa Frankfurt nad Odrą- Poznań oddzielała mostem młodą Pliszkę 5 km na zachód od Toporowa (Topper). Należało ono do gminy Poźrzadło (Spiegelberg) powiatu wschodniotorzymskiego, położone one było szczególnie idyllicznie i przyciągało letników. Dlatego istnieje nawet o niej widokówka z wieloma pojedynczymi zdjęciami. Zgodnie z przekonaniami ośniańskiego ziomka Hansa-Joachima Gange miejscowość zawierała tartak, dom noclegowy, który został wynajęty przejściowo przez rodzinę właścicieli Krause na rzecz berlińskiej rodziny o nazwisku Schónherr, a także tzw. willę żelazną, dom jednorodzinny, dom bliźniak i minimum 7 budynków gospodarczych, z tego 3 stodoły. Część tych ostatnich była położona na wyspie, którą otaczały dwa odpływy stawu i rowu młynnego oraz właściwa Pliszka, zanim się znowu łączyły. Nad oboma prowadziły nad stawem mostki z tamami. W domach stale mieszkały i działały 4 rodziny. Zakład produkował obok belek, desek, również skrzynki. Dobry kilometr w górę Pliszki niemieckie mapy wykazują kolejny „młyn tnący" i około 700 metrów na północ z stamtąd „nowy młyn" (Neumuhl). Obie posiadłości należały do dóbr Toporowa (Topper) rodziny Lutze, „nowy młyn" (Neumuhl) leżał jednakże na ziemi wschodniotorzymskiej. Pracownica Jenny Terkowsky nazywa te osiedla „toporowskimi nowymi młynami" (Toppersche Neu-Muhle) i „toporowskimi młynami tnącymi" (Toppersche Schneidemuhle). Pisała ona o tym:

„Na temat sensu i celu nowych młynów rozbijałam sobie głowę. Na przełomie wieków mieszkał tam szewc Schulz ze swoim trojgiem dzieci Emmą Arthurem i Richardem. Pracował tam rzeczywiście jako szewc. Mój wujek Arthur (szwagier mojego ojca) przynosił jako młodzieniec buty do klientów w młynach i Sorgen (najpawdopodobniej chodzi o jakiś obszar dóbr), aż do Kosobudza (Kunersdorf) (powiat Krosno/Crossen). Nie opowiadał mi nigdy że działał tam młyn. Przypomniało mi się jednak, że mieszkał tutaj również jako starszy mężczyzna Karl Dunse, wcześniej gospodarz stawów w toporowskiej Sorgen (najprawdopodobniej chodzi o jakiś obszar dóbr). Być może z tego nowego młyna, poprzez tamę, sterowano nawadnianiem łąk nad Pliszką. W tym celu w różnych miejscach i w określonych porach roku piętrzyły się rowy w toporowskich łąkach błotnych. Syn szewca Richard Schulz założył rodzinę i pozostał w nowym młynie. Do powołania do WerhmachtU; pracował jako pracownik leśny-dobra Toporów".

„Dzierżawcę młyna tnącego nazywał mój ojciec młynowym. Nazywał się on Karl Verworner i zaopatrywał do 1945 roku mistrzów cieślarstwa w belki i deski podłogowe, które wycinał z pni drzew".

Oddalone kilometr zarówno od dworca kolejowego Drzewce oraz młyna gołębiego, stały na południe od trasy kolejowej i posterunku odstępowego budynki tartaku Schneider. Położony on był w powiecie wschodniotorzymskim (gminy Poźrzadła i Koryta), podobnie jak tartak Schulz, dawniej Henschke, na północ od stacji kolejowej. Oba zakłady wytwarzały siłą maszyn parowych belki, deski i łaty. „Młyn Schneidera" miał w latach 20-tych swój wielki czas, tyczyło się to sprzedaży. Zakład należał przejściowo do firmy, której centrala znajdowała się w mieście nad Nysą- Guben. Hans Joachim Gange ustalił, że mieszkało tam minimum sześć rodzin.

Część nad stawem młynie gołębiego. Wody miały dwa odpływy, rów młyna i właściwą Pliszkę, które mogły być otwierane i zamykane przez tamy. Łączyły się dalej na południu i otaczały sztuczną wyspę, na której do 1945 roku stały budynki gospodarcze.

Młyn gołębi nad Pliszką. Położony był on kilometr na wschód od dworca Drzewce i ok. 5 km na zachód od Toporowa. Należał do gminy Poźrzadła. Wielkie koło przenosiło energię wodną na traki (maszyny do piłowania). Budynek stał na zachodnim brzegu rowu młynnego (objazd).

Na końcu około kilometr od młyna gołębiego w dół rzeki Pliszki było kolejne trochę większe osiedle „Sammtmuhle". Należało do gminy Toporów. Zawierało ono młyn mielący i tartak z napędem parowym, który produkował drewno cięte i wełnę drzewną. Dalej była tam kuźnia, odległość do kolonii Nowy Kosobudz wynosiła również 1 kilometr. Jenny Terkowsky przypomina sobie, że młynarz nazywał się Lutzów. Jego willa „zameczek Sammtmiihlen" stał na wzgórzu, kawałek na południowy wschód od tamy młynnej na Pliszce. W tym miejscu mieszkała rodzina Burghardt.

„Dzieci z Sammtmuhle", relacjonowała dalej pani Terkowsky „chodziły do szkoły przy dworcu w Drzewcach". Jednakże odnosiło się to najprawdopodobniej w równej mierze do chłopców i dziewcząt innych małych osiedli w okolicy. W każdym razie w kronice szkoły w Drzewcach zapisano, że szkoła przy dworcu „Nowy Kosobudz" została utworzona również dla dzieci z młyna rodziny Kamfkes (później Silbersteins), młyna rodziny Schneider (później Hechts), młyna gołębiego i Sammtmuhle.

To, co tyczy się zarobkowania mężczyzn z małych miejscowości nad górną Pliszką produkowano w tartakach względnie młynach tnących również gonty. Widziała to Jenny Terkowsky jako pokrycie ścian zewnętrznych domów w koloniach Nowy Kosobudz i Kosobudz, ludzie i bydło nocowali pod jednym dachem. Ponadto administracje lasów i pobliskie dworce kolejowe oferowały możliwość zarobkowania. W końcu można było często ładować dłużycę i drewno kopalniakowe. Dokonujący pomiarów nazywał się Theodor Ehlert, mieszkał w Toporowie i jeździł tam i z powrotem rowerem z aktówką pomiędzy stacją swojej miejscowości i Nowym Kosobudzem względnie Drzewcami.

Jeszcze słowo o koloniach nad Pliszką i wpływającą do niej od wschodu Kantopper (prawdopodobnie nazwa własna rzeczki, nie znaleziono polskiego odpowiednika), przy której leżą dzielnice miejscowości Kosobudz powiatu krośnieńskiego: Koloniści nie istnieli (jeszcze) w katastrze podatkowym z roku 1918/19, który był ważnym źródłem dla stosunków własnościowych ziemi we Wschodniej Brandenburgii na początku XVIII wieku. Wiele przemawia więc za tym, że kolonie powstały dopiero w ostatnich dziesiątkach lat rządów Fryderyka Wielkiego, tzn. od około 1770 roku.

Na wyżej opisanych miejscach zasiedlenia stoją dzisiaj jeszcze, dom właściciela i kierownika zakładu tartaku Schneider i „zameczek Sammtmuhlen". Ośniański przyjaciel ziomkowstwa Hans-Joachim Gange odwiedził w 1994 miejsca, na których stały dawniej tartak i gołębi młyn. Nie mógł tam znaleźć innych budynków. Prawdopodobnie obok całego kompleksu gołębiego młyna zniknęły nie tylko budynki zakładu Sammtmuhle, lecz również krzaki i drzewa zarosły resztki murów obu mniejszych położonych na północy toporowskich „młynów". Tartaki i młyny tnące nad górną Pliszką były więc „dziećmi" życia gospodarczego epoki, która zakończyła się wraz z II wojną światową.


Hans Ulrich Wein

„Crossener Heimattblat”

Nadesłała J. Terkowsky – Stein





27 maja 2014

Łagowie dokąd idziesz


Tekst z lokalnego pisma Towarzystwa Przyjaciół Łagowa z 1997r. „Quo Vadis". Przedruk w Klimatach Łagowskich - fragment.

Cyt: W ich posiadaniu, rodu baronów Wurmb von Zink pozostawał Zamek Joannitów, aż do wyzwolenia tych ziem w 1945r. We wszystkich naszych powojennych monografiach podkreśla się, że zamek był pozbawiony mebli, obrazów, zbroi.

W tym miejscu trzeba wreszcie powiedzieć prawdę, dotąd ukrywaną, tak bowiem wygodniej było mówić w okresie „kwitnącego szabru". Stare wydawnictwa w jęz. niemieckim podają zawartość poszczególnych sal łagowskiego zamku - obrazy z XVII, XVIII, oraz XIX wieku, liczne zbroje, piękne meble, uwiecznione na starych fotografiach sal zamkowych w Łagowie.

Pamiętam piękny serwis obiadowy na 36 osób z francuskiej porcelany z herbami właścicieli. Serwis ten był pieczołowicie chroniony przez ostatniego, uczciwego, kierownika zamku w latach 60-tych, już nieżyjącego Franciszka Masalskiego, którego kiedyś nazywaliśmy „kasztelanem zamku".

Przekazał on swoim następcom tę porcelanę, meble i całą zawartość sal zamkowych. Były jeszcze w tym czasie - zabytkowe, rzeźbione, z herbami, krzesła z Sali rycerskiej. Sala zamkowa Podobnie istnieć przestał hotelik, przerobiony kiedyś ze stajni na wielopokojowy hotelik z łazienkami - przez wspomnianego już „kasztelana zamku". Obok hoteliku był stary zabytkowy spichrz, zabudowany podobnie jak hotelik ze starej gotyckiej cegły, mimo, że podlegał ochronie - został razem z hotelikiem rozebrany przez następnego kierownika zamku, siła przed prawem jest jeszcze...

Kiedy po 11-letnim remoncie zamku - uruchamiano Zamek - Hotel, wykonano dokładne sprzątanie, usuwając całą literaturę (książki, broszury, gazetki dot. regionu) była to przecież część historii tych ziem. Kilka osób z Towarzystwa Przyjaciół Łagowa poszukiwało tych książek, wywiezionych do składnicy odpadków. Nie pozostało nic innego, jak powiadomienie N. I. K.-u.

A w protokole NIK-u: „wynik kontroli wykazuje brak należytej troski o mienie, zwłaszcza o przedmioty nietrwałe. Tak np. nie zapewniono warunków do przechowywania i konserwacji 16 krzeseł herbowych pochodzących z dawnej Sali rycerskiej. Wprawdzie dyrektor POSTiW-u oświadczył, że magazynowano je w miejscu wilgotnym - nad pralnią, bez jego wiedzy, ale do ostatniego dnia pobytu kontroli NIK-u w zamku - kierownik Hotelu nie podjął kroków, zmierzających do zabezpieczenia i właściwego wykorzystania wymienionych przedmiotów. Podobnie zostały potraktowane -ława gdańska, oraz szafy kredensowe (...) Stwierdzono bałagan w ewidencji dzieł sztuki, której praktycznie nie prowadzi się od 1966 roku. Między innymi nie zostały ujęte w spisie trzy cenne rzeźby (...)

W sposób niezgodny z przepisami i rachunkowością dokonano likwidacji 342 przedmiotów, zakwalifikowanych przez komisję inwentaryzacyjną do zniszczenia (te same osoby zdecydowały o nieprzydatności francuskiej porcelany - złożonej z herbowych salaterek, 38 talerzy płytkich, 36 głębokich i tak dalej... i dokonano aktu „złomowania" (...) I tak rozeszła się herbowa porcelana, zabytkowe meble, obrazy, zbroja. Nawet kamienne Iwy, zdobiące wejście do zamku od strony zachodniej, też zniknęły, odeszły w siną dal... Sic transit gloria mundi...

Jednak to wszystko - jak wyżej - dowodzi, że Zamek Łagowski posiadał wtedy wiele dzieł sztuki. Świadczy o tym również wykaz przedmiotów, przejętych przez Muzeum Narodowe w Poznaniu. Jakimi drogami i dokąd poszła reszta zabytkowych przedmiotów-nie wiadomo...
Tak było w okresie PRL - owskiego urzędowania...

A dziś? Jakże niewiele zmieniło się w postępowaniu osób, odpowiedzialnych dziś np. za dewastację naturalnego środowiska, lub dewastację Zamku, który od paru lat wstecz, był przekazywany różnym, tymczasowym użytkownikom. Zamek, bez koniecznych remontów, użytkowany trochę jako hotel, trochę jako tancbuda. Chwilowemu użytkownikowi jest obojętne, co się potem stanie z zamkiem. Nad zamkiem odczuwa się brak zainteresowania ze strony Woj. Konserwatora Zabytków.

Jeszcze w latach 90-tych na skutek zacieków w części zamku odpryskiwały klepki podłogowe, więc palono nimi w c. o. - tak się może tylko dziać wtedy, gdy nikogo nie obchodzi los takiej budowli jaką jest Zamek.
W pobliżu Zamku, w zabytkowy zespół starówki, pozwala się również pakować różnego rodzaju kioski itp.
Stare kamieniczki starówki, wprawdzie nie z taką metryką jak Zamek, ale mają także swój odległy rodowód - a przerabia się je, jak kto chce, a to wymiana okien na nowsze, a to drzwi na bardziej modne…
I tak żyjemy w rytmie dziejów… Nikt na to nie zwraca uwagi, a przecież Łagów Lubuski wpisany został do rejestru zabytkowych zespołów i podlega ścisłej ochronie konserwatorskiej. A dzieje się tak jakby wciąż była „jakaś siła” przed prawem.


Od redakcji:

Faktem jest, a właściwie należy przyjąć, że w tych płynących po 1945 roku latach, coś uszczknięto tutaj lokalnie. Ale faktem jest, że nie zniszczyli Zamku odchodzący frontem Niemcy i nie zniszczyli Rosjanie przechodząc i będąc tutaj od lutego do maja 1945. Zniszczenie, zaniedbania szły z Łagowa, Świebodzina, Zielonej Góry i Warszawy. Płaskożeźba Nie oszukujmy ludzi stad i stamtąd – samych siebie – powiedzmy wreszcie prawdę. W Zamku Joannitów w Łagowie było to co pozostało i decyzjami władz, „znikało” – faktem niech będzie publikacja części listy skarbów, są tam wymienione dobra, które długo jeszcze były po 1945 r. Gdzie są teraz – oto jest pytanie!
Nieprawdą jest, że Zamek dobrze remontowano, bo remontowano go więcej niż raz po 1945 r. Prawdą jest natomiast, że zebranych nawet na papier – protokół – wykaz dóbr zamkowych, nikt nie oddał, nie oddaje, trwa udawanie, że nie wiemy gdzie są! Niektórzy wiedzą!

W części II-giej tekstów o Zamku Joannitów, po roku 1945, opublikujemy listę wyposażenia komnat i sal o jakich wspomina Pani Irena Sinicka-Szeja, także strony niemieckiej…

Rodowody choćby dwóch ostatnich właścicieli pojoannickiego zamku pokazywały, że nie było w nim ubogo, zamieszkiwali najdłużej i zamek był starannie zabezpieczony finansowo. Opisywano w PRL-u ubóstwo zamku, kradnąc zarazem co się dało. To dlatego na zewnątrz i wewnątrz tak niewiele pozostało. Podobnie i to trzeba uznać, nie biedniej było w innych pałacach, zamkach i dworkach, choćby tylko tutaj na dawnej Ziemi Torzymskiej-Borandenburgii, Nowej Marchii. Co pozostało?

Płaskożeźba

Nie potwierdza się mówiona „prawda”, że palono sprzęty i sprzętami na Zamku Łagowskim, od lutego 1945 roku, do czasu pobytu Armii Radzieckiej, czyli że wyniszczano zabytek. A przecież zabytek stał i stoi! Był z marszu, po wojnie użytkowany! Jest faktem, że w Zamku mieszkali oficerowie, podoficerowie i personel medyczny Armii Radzieckiej przebywając dla potrzeb stacjonujących wojsk w Łagowie, Toporowie i innych. Ich pobyt przyczynił się więc do ochrony, a nie wyniszczenia zabytków…

Nie można wykluczać, bo one były – pojedynczych dewastacji, kradzieży, zaboru mienia, pożarów i plądrowania obiektów przejętych z ludnością niemiecką, gwałtów i mordów. Taka też była okrutna prawda. Jeszcze raz podkreślę – pobyt Rosjan w Łagowie to zatrzymanie bardziej masowej grabieży – dopiero napływali osadnicy polscy.

Rosjanie wkraczając nie zniszczyli Zamku – Niemcy uciekając, też nie zniszczyli siedziby komturii. Obie walczące strony mogły mieć powody do brutalnych, wojennych zachowań, wyniszczania wojną. To nie miało miejsca. Pisałem o tym w „KŁ” 1/17/2013, Zajęcie Łagowa str. 28-34. Łagów nie był też zamkniętym obszarem kurortu wojennego tylko dla żołnierzy Wermachtu kontuzjowanych, rannych na froncie w 1940-1944 roku.

Jak ustaliłem, życie biegło na uboczu, normalnie z tzw. nasileniem obecności wojskowej, choćby z uwagi na obozy pracy przymusowej w okolicach wsi Gronów/Grunow, Żelechów/Selchow, Torzym/Sternberg, Sieniawa/Schönow, Toporów/Topper i pobytu robotników rolnych, leśnych różnych narodowości w Malkendorf/Malutkowie, Łagowie/Lagow, Jemiołowie/Petersdorf, Kownatach/Kemnath i innych. Robotników wg. ustalonych zasad i potrzeb Niemcy wykorzystywali na obszarach okupowanych w Europie i w swoim kraju.

Czasy powojenne eksploatacji łagowskich zasobów były więc różne.


Tekst i zdjęcia

Ryszard Bryl





27 maja 2014


Oddech przeszłości – czasy niemieckie w Petersdorf


Poniżej zamieszczam jako ciekawostkę historyczną fotografię upamiętniającą wesele Państwa Röstel z roku 1936. Po wojnie zamieszkiwała ten dom rodzina Łużyńskich.


wesele - rodzina Łużyńskich




27 maja 2014

Wesele w Petersdorf (Jemiołów)


U jednego z większych gospodarzy w miejscowości Petersdorf (Jemiołów) niedaleko Łagowa odbyło się wesele – gospodarz Otto Röstel – rok 1936, zdjęcie. Brałem udział jako młody człowiek (zdjęcie – lewa strona w mundurku marynarskim). Pobierali się wówczas pani młoda: Meta Röstel (Jemiołów), oraz pan młody: Kurt Kaldune z Kunersdorf (Kosobudz).

Dożo ludzi, którzy znajdują się na zdjęciu zachowałem w pamięci. Między innymi rodzina Kaldune, rodzina Paul Verworner, rodzina Emil Röstel z córką Ireną, rodzina Ernst Preuß, rodzina Gustav Drabsch, Traude Preuß, Herta Pahl, Willi Röstel, Irma Röstel, Alfred Bittner, jak również moi rodzice.

Może ktoś jeszcze z żyjących pozna siebie na tym zdjęciu weselnym.


Eingesandt von Horst

Verworner aus Petersdorf


^^ Do góry