20 marca 2016


Leon Stanisław Pinecki - historia prawdziwa

Leon Stanisław Pinecki wydobywany z zapomnienia - pasja Kazimierza Parfianowicza, emerytowanego pracownika Wydziału Artystycznego UMCS.

Rzecz będzie o dwóch ludziach. Bez pierwszego drugi nadal tkwiłby w mrokach niepamięci, a właściwie istniałby tylko we wspomnieniach nielicznej grupki tych, którzy go znali lub o nim słyszeli.

Ale zacznijmy od początku.

Kazimierz Antoni Parfianowicz urodził się w Wilnie 3 marca 1941 r. Linia rodu Parfianowiczów herbu Mogiła, z której się wywodzi, pochodzi z pow. wiłkomierskiego w województwie wileńskim z odgałęzienia z pow. brasławskiego. Jego przodkowie w latach 20. XIX w.L.S.Pineckiosiedli w parafii Turgiele i następnie założyli folwark Parfianowo k. Rudomina. Tytuł magistra historii sztuki K. Parfianowicz uzyskał w 1964 r. na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Za pracę magisterską otrzymał I nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Prac Magisterskich poświęconych Ziemiom Odzyskanym. Z UMCS związał się po raz pierwszy w okresie 25.11.1968 – 30.06.1971, kiedy pracował w Bibliotece Głównej (początkowo jako lektor-adiustator, a od 1.10.1969 – bibliotekarz). Po raz drugi pracował w Uczelni od 1.10.1977 do 30.09.2006, w Zakładzie Teorii i Metodyki Wychowania Plastycznego Instytutu Wychowania Artystycznego (IWA), a po zmianach organizacyjnych w Pracowni Historii Sztuki, a od 1.09.2003 w Zakładzie Historii Sztuki Wydziału Artystycznego (WA), najpierw jako wykładowca, później jako starszy wykładowca. Po przejściu na emeryturę, w okresie 1.10.2006– –30.09.2013 był zatrudniony na tym samym stanowisku na umowę zlecenie. W okresie 1.09.1981 – 31.08.1982 pełnił funkcję kierownika Podyplomowego Studium Wychowania Plastycznego IWA. Był też członkiem: Senatu (1996–2005), Rady Wydziału Artystycznego, Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”. Od 11.11.1982 do 13.02.1983 był zawieszony w prawach pracowniczych za udział w wymyślonych przez Służbę Bezpieczeństwa zajściach ulicznych (10.11.1982 złożył wraz z mgr Blanką Gul-Olszewską wiązankę o barwach narodowych pod pomnikiem Konstytucji 3 Maja na pl. Litewskim w Lublinie) oraz w związku z przekazaniem tej sprawy do rozpatrzenia przez Kolegium Orzekające. 7.02.1983 r. otrzymał upomnienie za wspomniane niewłaściwe zachowanie, postępowanie dyscyplinarne przeciwko niemu umorzono i przywrócono mu prawa i obowiązki nauczyciela akademickiego z dniem 14.02. Przed usunięciem z pracy (naciski SB) uratowali go ówczesny rektor UMCS prof. dr hab. Józef Szymański i rzecznik dyscyplinarny ds. pracowników naukowych doc. dr hab. Maria Poźniak-Niedzielska. Latem 1984 r. K. Parfianowicz przebywał w Łagowie (obecnie woj. lubuskie) na plenerze malarskim Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego, zorganizowanym przez artystę plastyka Hannę Czajkowską (rodem z Puław), podczas którego prowadził zajęcia z historii sztuki. To H. Czajkowska powiedziała mu o znajdującym się na łagowskim cmentarzu grobie sławnego niegdyś sportowca. Namówiła go, żeby zajął się popularyzacją tej postaci. Na zaniedbanym grobie K. Parfianowicz zobaczył płytę z napisem: „Leon Pinecki – trzykrotny mistrz świata, pięciokrotny mistrz Europy. Żył 57 lat.

Zmarł w 1949 r.”1 Ta nagrobna inskrypcja zaintrygowała go. Postanowił dowiedzieć się, kim był ten tak utytułowany mistrz i jakie były jego losy. Wtedy nie przypuszczał jeszcze, jak mocne piętno odciśnie na jego życiu i pracy sprawa Pineckiego. W ten przypadkowy sposób rozpoczęła się wielka przygoda, ale i ogromna praca nad odtworzeniem biografii – jak się niebawem okazało – wielkiego polskiego zapaśnika i przywracanie tej postaci pamięci zbiorowej. Dzięki żmudnym i czasochłonnym kwerendom archiwalnym i bibliotecznym oraz rozmowom z ludźmi (z prawie setką osób), poznał fakty z życia Pineckiego. Tu należy wspomnieć, że pierwszym, który zainteresował się postacią zapaśnika, był Tadeusz Pietrzak ze Świebodzina. W 1965 r. obronił w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie pod kierunkiem dr. Czesława Borejszy pracę magisterską „Próba oceny działalności sportowej Leona Pineckiego”. W 1885 r. Jan Pinecki (ur. 10.07.1860), mistrz murarski z Kuligowa, pojął za żonę Katarzynę Jęch (Jęsz; ur. 11.11.1856) ze Stołunia pod Pszczewem (obecnie woj. lubuskie), który po I wojnie światowej pozostał w granicach państwa niemieckiego. Małżonkowie Pineccy mieszkali w tej miejscowości i tu przyszły na świat dwie ich córki: Maria Anna (ur. 26.12.1885) i Marta Anna (ur. 30.08.1887). Między rokiem 1888 a 1895 Pineccy z córkami opuścili Stołuń w poszukiwaniu pracy. 6.04.1892 r. urodził im się syn Leon Stanisław. W akcie urodzenia sporządzonym w Międzyrzeczu w 1947 r. jako miejsce jego urodzenia figuruje Poznań. Widać więc, że nie chciał przyznawać się do swego prawdziwego miejsca narodzin. Gdy Pinecki miał 3 lata, rodzina przyjechała do Stołunia, który wówczas był małą wsią w zachodniej części Wielkiego Księstwa Poznańskiego, a większość jego mieszkańców – w tym i Pineccy – mówiła po polsku. W życiorysie, napisanym przez Pineckiego w 1946 r., czytamy: „U nas w domu, dopóki żyła matka, rozmawiano wyłącznie po polsku, a dzieci, kiedy była już na łożu śmierci, przyrzekły jej, że nigdy nie wyrzekną się mowy polskiej”2. Wkrótce po powrocie do Stołunia zmarły na gruźlicę: siostra Marta Anna i matka. Nieistotne, czy niespełna czteroletni w chwili śmierci matki Leon złożył jej przyrzeczenie, że nie wyrzeknie się polskiej mowy, czy też był to tylko element tworzonej przez niego i innych legendy. Jest bowiem bezspornym faktem, że ten Wielkopolanin wychowany został w otoczeniu polskim i w atmosferze polskości. Choć był obywatelem niemieckim przez niemal całe życie, to zawsze czuł się Polakiem i był nim, co zawsze i wszędzie podkreślał. Nawet wtedy, gdy manifestowanie polskości wymagało ogromnego samozaparcia i odwagi, przysparzało bowiem tylko kłopotów. Po 1933 r. dotykały go z tego powodu liczne szykany i represje. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędził Pinecki w Stołuniu. Jako małoletni półsierota – pod nieobecność ojca, który pracował w Berlinie – miał opiekuna prawnego, a został nim przyjaciel rodziców Stanisław Wachowiak. Matkę zastępowała mu ciotka Matylda Jęch, wychowująca go i jego siostrę w duchu polskości. Tu też chodził do niemieckiej szkoły podstawowej. Język polski poznał tylko w mowie. Po wybuchu I wojny światowej został zmobilizowany do armii niemieckiej. Walczył pod Verdun, był trzykrotnie ranny. Szeregi armii opuścił w stopniu sierżanta. Po wojnie należał do organizacji kombatanckiej Związek Żołnierzy Frontowych Stahlhelm. Zapasy zaczął uprawiać w Berliner Athleten-Klub Hellas, debiutując tam w 1919 r. W 1920 r. rozpoczął w Hamburgu zawodową karierę zapaśniczą. Tam też w 1930 r. obchodził jubileusz dziesięciolecia kariery sportowej. W okresie międzywojennym zawody zapaśnicze cieszyły się ogromną popularnością, a zwycięzcy byli ulubieńcami tłumów. Artykuły o nich zapełniały łamy gazet. W tym okresie w świecie profesjonalnych zapaśników liczyli się Niemcy, Amerykanie, Turcy i Polacy. Do kariery zawodowego zapaśnika predestynowały Pineckiego warunki fizyczne. Był potężnym mężczyzną, mierzącym 203 cm wzrostu. W różnych okresach kariery ważył od 115 do 148 kg. Odległość końców jego palców przy rozpostartych ramionach wynosiła 248,8 cm, a obwód klatki piersiowej – 132 cm. Dysponował nadzwyczajną siłą, którą chętnie się popisywał. L. Pinecki walczył przede wszystkim w stylu klasycznym (francuskim), ale także i w wolnoamerykańskim. W stylu francuskim najgroźniejszym dla jego przeciwników okazywał się podwójny nelson. Jeśli tylko zdołał zastosować ten chwyt, nieuchronnie zwyciężał. Dlatego też cieszył się zasłużoną sławą „króla podwójnego nelsona”. Wielu historyków sportu traktuje przedwojennych zapaśników jak cyrkowców i ograniczonych osiłków, którym przyświecała tylko chęć zarobienia pieniędzy. Pracownik naukowy Zamiejscowego Wydziału Wychowania Fizycznego poznańskiej AWF w Gorzowie Wielkopolskim, Piotr Godlewski, stwierdził, że: „Zapasy nie mieściły się wyłącznie w formule sportu. Były częścią widowisk cyrkowych, podmiejskich majówek, dziś byśmy powiedzieli festynów. Rozgrywano nie tylko zawody, ale także mecze pokazowe, często ku uciesze tłumów. Pinecki też był jednym z takich ludzi do pokazywania gawiedzi”3. A przecież pamiętać trzeba, że czołówka zapaśników polskich okresu międzywojennego prezentowała bardzo przyzwoity poziom intelektualny. Zbyszko (właściwie Stanisław Jan) Cyganiewicz władał 11 językami, L. Pinecki czterema. Teodora Sztekkera (studiował prawo) zaś sama Zofia Nałkowska uznała za człowieka wyjątkowo czarującego i inteligentnego. Jako zawodowy zapaśnik L. Pinecki odwiedził wiele miejsc. Na kontynencie europejskim najczęściej występował w Polsce (m.in. w Bydgoszczy, Częstochowie, Katowicach, Poznaniu, Warszawie) i Niemczech, ale również w m.in. w Czechosłowacji, Hiszpanii, Szwajcarii, na Węgrzech. Uczestniczył w turniejach zapaśniczych w Azji (Turcja), Ameryce Północnej (USA, Meksyk) i Południowej (m.in. Argentyna, Brazylia). Udokumentowany jest jego udział w następujących turniejach zapaśniczych zawodowców w: Katowicach 1925/1926, Gdańsku w 1926 (II miejsce), Mistrzostwach Europy w Warszawie w 1927 (II miejsce), I Międzynarodowej Olimpiadzie Zawodowych Atletów w Berlinie w 1927/1928 (IV miejsce), Mistrzostwach Państw Słowiańskich w Pradze w 1931 (I miejsce), turnieju zapaśniczym z międzynarodową obsadą w Bydgoszczy w 1931 (II miejsce po pokonaniu mistrza świata T. Sztekkera), w turnieju o mistrzostwo świata w USA w 1931/1932 (w finale przegrał z mistrzem świata Jimem Londosem). Największe sukcesy odnosił Pinecki w latach 30., kiedy – według własnego oświadczenia – pięciokrotnie zdobył tytuł mistrza Europy (po raz pierwszy w 1931) i dwukrotnie tytuł mistrza świata. Historycy sportu ze sceptycyzmem podchodzą do zdobywanych w międzywojniu tytułów mistrzowskich w zapaśnictwie zawodowym. Ponieważ nie prowadzono zorganizowanego systemu rozgrywek, nie istniał system wyłaniania mistrzów, zaś mistrzostwami nazywano walki zwycięzców wcześniejszych turniejów, pojęcia te były nieprecyzyjne. Zdarzało się, że w tym samym czasie rozgrywano w różnych miastach mistrzostwa tego samego kraju, kontynentu czy świata. Turnieje zawodowych zapaśników organizowano częściej niż raz w roku. Ich ranga zależała od organizatorów, od tego, czy udało im się zgromadzić najlepszych zawodników. W czasie pobytu L. Pineckiego w USA, na przełomie 1931 i 1932 r., reklamowano go plakatem o treści:

„Niepokonany król podwójnego nelsona, tower of Poland, Gorilla Man, Polish Mastodont – Leon Pinecki”4. W Polsce zwano go pieszczotliwie Leonkiem. W czasie występów w Stanach Zjednoczonych, swą postawą zdeklarowanego Polaka i znakomitego zapaśnika, sprawił tamtejszej Polonii wiele radości i satysfakcji. Dlatego też prasa polonijna poświęcała mu wiele uwagi (m.in. nowojorski „Nowy Świat” i „Dziennik dla Wszystkich” w Buffalo). Po każdym wygranym turnieju L. Pinecki fetował wraz ze swymi sąsiadami w Stołuniu. Kiedy się wzbogacił, zaczął organizować tutaj walki zapaśnicze, do udziału w których zapraszał swych przyjaciół z różnych krajów. Dla zwycięzców fundował wysokie nagrody pieniężne. Do czasu objęcia władzy przez Adolfa Hitlera w 1933 r., L. Pinecki występował w barwach Rzeczypospolitej Polskiej (państwa, którego nie był obywatelem), również na turniejach na terenie Niemiec, których obywatelstwo posiadał. Natomiast władze hitlerowskie zmusiły go do występowania w barwach III Rzeszy. Ale nawet wówczas, gdy występował poza granicami Niemiec, wszędzie podkreślał swoje polskie pochodzenie. W 1930 r. L. Pinecki kupił hotel z restauracją w Łagowie Lubuskim, który sam prowadził (wdowa po mistrzu Helena sprzedała go w latach 60. Dolnośląskiej Fabryce Krosien z Dzierżoniowa, która urządziła w nim ośrodek wczasowy, a po zmianach ustrojowych przeszedł w prywatne ręce). Hotel był malowniczo położony nad jeziorem.

Na parterze była sala restauracyjna, a obok niej pokój, gdzie znajdowały się jego trofea zapaśnicze, które z dumą pokazywał gościom. W hotelu organizował walki zapaśnicze. W Łagowie także manifestował swoje przywiązanie do polskości. Podobno z okazji świąt polskich wywieszał biało-czerwoną flagę. Po 1933 r. był za to karany wysokimi grzywnami, co jednak nie zniechęcało go. Kiedy w 1933 r. wcielano niemal automatycznie członków Stahlhelmu do Oddziałów Szturmowych NSDAP, także Pinecki otrzymał specjalną ankietę, w której musiał wymienić swoich przodków do trzeciego pokolenia. Wymienił oczywiście tych polskiego pochodzenia i dlatego nie dostąpił „zaszczytu” przyjęcia do tej organizacji wojskowej ruchu hitlerowskiego. Ale odtąd zaczęły się szykany i prześladowania. W czasie jego nieobecności członkowie SA zdemolowali mu mieszkanie i zniszczyli pamiątki sportowe. W parę dni później policja zabrała go do Świebodzina, gdzie przesłuchiwano go przez cztery doby. W całej jego posiadłości przeprowadzono rewizję. Odtąd pozostawał pod stałym nadzorem policji i był często zatrzymywany. W tej sytuacji postanowił ubiegać się o polskie obywatelstwo, ale na tym tle dochodziło do kłótni z żoną, Niemką. Ta sprawa była główną przyczyną ich rozwodu w 1935 r. Po jakimś czasie ożenił się po raz drugi, również z Niemką, ale to małżeństwo szybko się rozpadło. Po napaści Niemiec na Polskę w 1939 r. Pinecki otrzymał zakaz opuszczania Łagowa. Został oskarżony o szpiegostwo, ale niczego mu nie dowiedziono. Zmuszony był zabrać syna Harry'ego (ur. w 1922 r. w Berlinie, jedyne jego dziecko, z pierwszego małżeństwa) ze szkoły, gdzie był bity przez kolegów i wyzywany od Polaczków; wysłał go wtedy do Frankfurtu nad Odrą. Sam był pięć czy sześć razy przetrzymywany w areszcie. Jego hotel bojkotowano, co przysporzyło mu trudności finansowych. Nie mógł opłacać podatków i chciano zlicytować jego posiadłość. Po odebraniu mu niemieckich pracowników, w latach 1939– 1940 musiał korzystać z polskiej siły roboczej, co władze traktowały jako karę. Pomagał w tym czasie więźniom obozu znajdującego się pod Łagowem; dostarczał im żywność i zorganizował dla nich zbiórkę darów. W 1940 r. odmówił wyjazdu do Generalnego Gubernatorstwa w charakterze policjanta. W trybie represji wysłany został do obozu karnego pod Poczdamem. Będąc żołnierzem kompanii roboczej, pracował w gospodarstwie rolnym, a potem w fabryce. W czasie odgruzowywania, po alianckim nalocie, przygniotła go ściana uszkodzonego domu. Pomimo złamanej nogi, wydostał się spod gruzów dzięki swej nadzwyczajnej sile. W 1945 r. – po zakończeniu wojny – w złej kondycji (wyczerpanie nerwowe, źle zrośnięta noga) wrócił do Łagowa. Ale nowe polskie władze odesłały go do Niemiec, jako obywatela tego państwa. Wrócił do Berlina i zamieszkał u przyjaciół. W sierpniu 1946 r. L. Pinecki złożył w Wydziale Konsularnym Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie podanie o przyznanie polskiego obywatelstwa i zezwolenie na przyjazd do Polski. Do Łagowa wrócił latem 1947 r. Po przyjeździe był przesłuchiwany przez funkcjonariusza Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Sulęcinie. Odzyskał hotel, gdzie urządził wystawę swoich pamiątek sportowych: ponad 100 medali, wiele pucharów, 17 dużych albumów z wycinkami prasowymi i wiele zdjęć. Nie uzyskał jednak zezwolenia na prowadzenie hotelu i restauracji. Po powrocie do Łagowa zastał swój „Hotel nad Jeziorem” splądrowany. Przez kilka dni chodził po łagowskich domach, w towarzystwie polskiego urzędnika, i rewindykował swoje sprzęty zabrane z hotelu. Dla części nowych mieszkańców (ludność napływowa, głównie z kresów wschodnich) – szczególnie tych, którym naraził się swoją akcją – był odtąd „wścibskim Szwabem”. W Polsce rozpoczyna się ostatni etap kariery sportowej Pineckiego.

Został członkiem ekipy zapaśniczej zorganizowanej przez Artura Czajczyńskiego z Poznania, z którą uczestniczył w wielu turniejach, m.in. w Jeleniej Górze, Legnicy, Wolsztynie, Bydgoszczy, Sulęcinie, Krakowie. Pierwszą – po długiej przerwie – walkę zapaśniczą stoczył 1.09.1947 r. w Kępnie, w trakcie której pokonał byłego mistrza Europy Antoniego Skrobisza. 10.02.1948 r. ożenił się po raz trzeci. Jego wybranką była Polka, właścicielka restauracji w Sulęcinie, Helena Sokołowska z domu Piotrowska (działaczka warszawskiej konspiracji antyniemieckiej; więźniarka obozu w Ravensbrück, gdzie poddawano ją pseudomedycznym eksperymentom). Mistrz zamieszkał u niej. W Sulęcinie założył szkółkę zapaśniczą. L. Pinecki zamierzał przenieść się z żoną do Łagowa, ale nie doczekał tego, gdyż zmarł nagle w Sulęcinie na atak serca 26.07.1949 r. Został pochowany na cmentarzu w Łagowie, gdzie przeniosła się i mieszkała do śmierci w 1979 r. wdowa po nim. Pochowana została obok męża. Jedynak Pineckiego, Harry, za przykładem ojca został zapaśnikiem, ale wada serca zmusiła go do przerwania kariery sportowej. Po wojnie został w Berlinie. Postać i dokonania Pineckiego poszły w zapomnienie. A przecież występując przez lata na ringach całego świata, przysparzał chwały Polsce. Dlaczego przestał istnieć w świadomości zbiorowej? Złożyło się na to kilka przyczyn: likwidacja sportu zawodowego w Polsce, niemieckie obywatelstwo, występy w barwach III Rzeszy po 1933 r. i to, że był człowiekiem majętnym. Wszystko to dyskwalifikowało go w nowej Polsce jako kandydata na sportowego idola.

Równie okrutnie los obszedł się z pamiątkami po L. Pineckim. Żona Helena starała się, będąc w trudnej sytuacji finansowej, sprzedać je Muzeum Sportu w Warszawie. Ale nie dysponowało ono funduszami na te cele. W tej sytuacji zaczęła rozdawać te rzeczy, niszczyć (np. spaliła dużo gazet z artykułami o mistrzu), a kiedy jej sytuacja materialna zaczęła się pogarszać – wyprzedawać. Kazała też przetopić złote pasy mistrzowskie. Po śmierci Heleny Pineckiej dom, w którym mieszkała, kupił prywatny nabywca. Część rzeczy pozostałych po Pineckich zgromadzono na strychu, ale większość wyrzucono. Wszystko, co pozostało po mistrzu, to jeden album z wycinkami prasowymi z lat 1929–1932, kilkanaście zdjęć, jeden list prywatny, dokumenty związane ze staraniami o polskie obywatelstwo, jeden but ringowy, para drewniaków oraz portret olejny przedstawiający Pineckiego (namalowany w 1929 r., sygnowany EWH). Tyle udało się dotąd odnaleźć. W tym roku minęło 30 lat odkąd K. Parfianowicz zajął się sprawą L. Pineckiego, odtwarzaniem jego biografii i popularyzowaniem go. Jego zaangażowanie, ogromny wysiłek i upór przyniosły efekty. Mistrz znów zaczął funkcjonować w społecznej świadomości, przede wszystkim w miejscowościach, z którymi był związany, tzn. w Stołuniu, Sulęcinie i Łagowie. Dla K. Parfianowicza Pinecki to nie tylko wspaniały sportowiec i Polak, ale też znakomity temat prac plastycznych. Dzięki jego inicjatywie mistrz stał się obiektem zainteresowania w IWA UMCS, gdzie w latach 1984–1986 studenci wychowania plastycznego wykonali 115 prac rzeźbiarskich, malarskich, rysunkowych i graficznych, których był tematem. Pod kierunkiem Parfianowicza wykonano 112 prac. Po jednej pracy wykonano pod kierunkiem: artysty rzeźbiarza Sławomira Mieleszki, artysty grafika Danuty Kołwzan-Nowickiej i artysty rzeźbiarza Bogumiła Zagajewskiego. Studenci przygotowali tablicę pamiątkową, obrazy, rysunki, karykatury i medale poświęcone L. Pineckiemu na podstawie przedwojennych podobizn i zdjęć. Znaczną część z nich wykonano w trzech egzemplarzach z zamiarem podarowania ich miejscowościom, z którymi mistrz był związany. Najwięcej prac otrzymał Sulęcin (55), 47 przekazano do Stołunia5, a 10 trafiło do Łagowa. Ponadto, cztery prace otrzymało Muzeum Regionalne w Pszczewie. Od września 2008 r. w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Stołuniu istnieje izba pamięci poświęcona zapaśnikowi. „Pomagaliśmy w przygotowaniu wystawy. A teraz robimy za przewodników, bo zagląda tutaj wielu turystów. I bardo dobrze, bo Pinecki rozsławia naszą wieś w całym kraju – zaznacza prezes OSP Roman Napieraj”6. Przy tej okazji nie padło ani jedno słowo o autorach tego sukcesu. Ponadto, czasowe wystawy organizowane są w Sulęcinie, a obiekty przekazane do Łagowa weszły w skład wystawy poświęconej historii miasta. Wszędzie eksponaty dotyczące mistrza stanowią prace studentów IWA UMCS. Akcja upamiętniania mistrza zaczęła się w Łagowie. Gminna Rada Narodowa uchwałą z 28.03.1985 r. (inspirowaną przez K. Parfianowicza) nadała imię L. Pineckiego jednej z ulic miejscowości. Działacze Towarzystwa Przyjaciół Łagowa, którego prezesem była Irena Sinicka-Szeja, uporządkowali mogiłę zapaśnika. W 1985 r. K. Parfianowicz złożył w Wydziale Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim propozycję upamiętnienia Pineckiego, w czym miał partycypować UMCS. Wtedy właśnie miejscowa SB zainteresowała się kwestią, jaki cel przyświeca pracownikowi uniwersytetu z dalekiego Lublina w jego badaniach nad zapomnianym zapaśnikiem. Funkcjonariusze SB przesłuchiwali osoby, z którymi K. Parfianowicz się kontaktował.

Ideą upamiętnienia L. Pineckiego udało się K. Parfianowiczowi zainteresować mgr. Romana Strasza, naczelnika miasta i gminy Sulęcin. W ten sposób zorganizowano pierwszą poświęconą mu uroczystość, która odbyła się 15.11.1986 r. w Sulęcinie. W kościele parafialnym została odprawiona msza, zamówiona przez K. Parfianowicza, za L. Pineckiego, jego żonę Helenę i ich rodziny. Na domu przy rynku (pl. Stefana Czarnieckiego 14), gdzie mistrz spędził ostatni okres życia (1948–1949) i gdzie zmarł, odsłonięto jego tablicę pamiątkową (dzieło studenta IWA UMCS Jacka Michała Szpaka, wykonane pod kierunkiem doc. B. Zagajewskiego; koncepcja, kompozycja i tekst: K. Parfianowicz). Odsłonięcia dokonali: doc. dr hab. Halina Sawecka (wówczas prorektor UMCS) i przedwojenny zapaśnik z Szamotuł Wacław Badurski (znał L. Pineckiego, stoczył z nim przegraną walkę w Poznaniu). W Sulęcińskim Domu Kultury otwarto wystawę „Leon Stanisław Pinecki – mistrz świata w zapasach – w portrecie i karykaturze”, która obejmowała prace rzeźbiarskie, malarskie, rysunkowe i graficzne, wykonane na podstawie fotografii oraz przedwojennej grafiki (głównie z prasy amerykańskiej) przez 46 studentów IWA UMCS. Prace stanowiły dar Uczelni dla społeczeństwa Sulęcina i odtąd jest to stała ekspozycja. W katalogu wystawy K. Parfianowicz opublikował po raz pierwszy krótką biografię L. Pineckiego7, a na uroczystości wygłosił prelekcję o jego życiu i karierze sportowej. Naczelnik miasta i gminy wręczył jemu i kilku biorącym udział w uroczystości studentom dyplomy honorowe „jako wyraz uznania za włożony trud dla upamiętnienia Leona Stanisława Pineckiego”8. Odbył się również pokaz walk zapaśniczych. Następnego dnia (16.11.1986) uroczystości upamiętniające L. Pineckiego odbyły się w Stołuniu. W kaplicy została odprawiona msza, także zamówiona przez K. Parfianowicza, za mistrza i jego rodzinę. Klepsydry zawiadamiające o obu mszach, w Sulęcinie i Stołuniu, wydrukował on na własny koszt (miejscowe władze w Pszczewie i Stołuniu nakazały ich zrywanie). Potem odsłonięto głaz z prowizorycznie umocowaną tablicą pamiątkową przed Szkołą Podstawową, a następnie otwarto wystawę prac studentów IWA UMCS podarowanych tej szkole (uroczystościom przewodniczyła prorektor UMCS doc. dr hab. H. Sawecka). Poza IWA powstał reprezentacyjny portret L. Pineckiego, znajdujący się w szkole w Stołuniu, wykonany przez artystę plastyka Urszulę Religę z Puław – żonę K. Parfianowicza – w oparciu o wcześniejszy portret sygnowany EWH 1929 (jego replika trafiła do Domu Kultury w Świebodzinie). Spotkanie zaproszonych gości z władzami gminy i mieszkańcami Stołunia oraz prelekcja K. Parfianowicza o zapaśniku zakończyły imprezę. W uroczystościach wzięło udział siedmiu studentów wychowania plastycznego IWA UMCS. Już 7.04.1987 r. władze województwa gorzowskiego zorganizowały w Stołuniu – inaugurując w ten sposób Miesiąc Pamięci Narodowej – uroczystość ponownego odsłonięcia przed Szkołą Podstawową głazu z tablicą pamiątkową poświęconą L. Pineckiemu, tym razem już solidnie przytwierdzoną. To wydarzenie miało zatrzeć wrażenie imprez z 15 i 16 listopada poprzedniego roku, których akcenty religijne ogromnie zdenerwowały władze wojewódzkie. Dlatego zaproszenie dla prorektor doc. dr hab. H. Saweckiej i K. Parfianowicza wysłane zostało w takim terminie, żeby nie mogli wziąć w nich udziału.

W trakcie uroczystości wojewoda gorzowski Stanisław Nowak i I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Wiktor Kinecki złożyli gratulacje i podziękowania wszystkim, którzy przyczynili się do upamiętnienia L. Pineckiego: Kuratorium Oświaty i Wychowania, Wydziałowi Kultury Urzędu Wojewódzkiego, naczelnikowi gminy, I sekretarzowi Komitetu Gminnego PZPR, Kołu Gospodyń Wiejskich, Ludowym Zespołom Sportowym, mieszkańcom Stołunia i dyrektorce Szkoły Podstawowej. „Tylko UMCS – wspominał z rozgoryczeniem K. Parfianowicz – nie został wymieniony ani jednym słowem, tak jakby wszystko to stało się samo lub wysiłkiem wymienionych instytucji (»towarzysze« nie spodziewali się, że przedstawiciel UMCS jest wśród uczestników uroczystości)”. A K. Parfianowicz – powiadomiony przez dyrektorkę Szkoły Podstawowej, Marię Czernianin o imprezie – zjawił się w Stołuniu, ku zdumieniu i niezadowoleniu organizatorów. Kiedy uroczystość przeniosła się do szkoły, jej dyrektorka porosiła go o zabranie głosu. Ledwie rozpoczął wystąpienie, podszedł do niego członek ekipy z UW w Gorzowie i przerwał mu. W ten niezwykle „elegancki” sposób władze województwa gorzowskiego doceniły wkład naszego Uniwersytetu i jego pracownika w upamiętnienie postaci L. Pineckiego. A przecież bez wysiłku K. Parfianowicza i bez ogromnej pracy wykonanej w IWA UMCS ta uroczystość nigdy by się nie odbyła. Na dzień uroczystości K. Parfianowicz zamówił tradycyjnie mszę w stołuńskiej kaplicy za L. Pineckiego i za zmarłych z jego rodziny, dla uczczenia przypadającej dzień wcześniej 95. rocznicy urodzin mistrza. Klepsydry zawiadamiające o niej wydrukował na swój koszt w Lublinie i tu uzyskał zezwolenie na ich rozpowszechnianie w Kuligowie, Łagowie, Międzyrzeczu, Pszczewie, Stołuniu i Sulęcinie. Sam je rozwieszał w tych miejscowościach. Ponieważ w stołuńskich uroczystościach uczestniczyli przedstawiciele władz wojewódzkich, naczelnik gminy Pszczew kazał usuwać klepsydry na podlegającym mu terenie. Po tej uroczystości SB prowadziła dochodzenie, w trakcie którego interesowało ją, kto zawiadomił K. Parfianowicza o stołuńskiej imprezie (z tego tytułu dyrektorka szkoły M. Czernianin miała poważne kłopoty) oraz kto pozwolił na druk i rozwieszenie klepsydr. Następnym krokiem popularyzującym L. Pineckiego było umieszczenie przez K. Parfianowicza jego krótkiego biogramu w drugim tomie Małej Encyklopedii Sportu. L-Ż9. Miejsca związane z L. Pineckim zaczęto traktować jako atrakcje turystyczne. Za takie uznał je autor przewodnika po Łagowie10, wykorzystując ustalenia K. Parfianowicza, ale słowem nie wspomniał o jego roli i pracy wykonanej w IWA UMCS. Tak też zrobiła Gmina Sulęcin w swoim oficjalnym serwisie internetowym11. W ten sam sposób Łagów szczyci się swoim słynnym mieszkańcem12. W 1990 r. K. Parfianowicz zorganizował w Puławskim Ośrodku Kultury „Dom Chemika” wystawę pamiątek po L. Pineckim i opracował jej katalog, który miał dwa wydania13. Dokładnie w stulecie urodzin mistrza 6.04.1992 r. Sulęciński Dom Kultury zorganizował spotkanie „Rozmowy o mistrzu” oraz zwiedzanie stałej wystawy „Pinecki w portrecie i karykaturze”. Nie zaproszono na nie ani nie poinformowano o nim ani K. Parfianowicza, ani UMCS. Obchody 100. rocznicy urodzin L. Pineckiego zorganizowano również w Stołuniu i Pszczewie. W Stołuniu uroczystości rozpoczęto mszą w intencji mistrza. Potem przy głazie opodal szkoły składano kwiaty, a K. Parfianowicz wygłosił przemówienie. Następnie w szkole miał prelekcję o życiu i karierze sportowej Pineckiego. Otwarto także wystawę pamiątek po zapaśniku. Zgromadzono jego fotografie i oryginalny album z wycinkami prasowymi z lat 1929–1932 (wypożyczony od Amelii i Stanisława Piotrowskich), medale pamiątkowe i prace studentów IWA UMCS (powiększone kopie rysunków i grafiki reklamowej przedstawiające L. Pineckiego, według reprodukcji w zachowanych wycinkach z prasy polskiej, amerykańskiej, skandynawskiej, węgierskiej). Po wystawie oprowadzał K. Parfianowicz. Pokaz walk zapaśniczych w stylu wolnym w wykonaniu zapaśników z klubu „Orlęta” przy Zespole Szkół Rolniczych w Bobowicku zakończył uroczystości. Jeszcze tego samego dnia K. Parfianowicz mówił o L. Pineckim na spotkaniu w Towarzystwie Przyjaciół Pszczewa, które odbyło się w Gminnym Ośrodku Kultury w Pszczewie. K. Parfianowicz opublikował 1993 r. katalog wystawy w Stołuniu, w którym m.in. znalazła się jej dokumentacja inwentarzowo-katalogowa i artykuł o L. Pineckim 14. W 1995 r. Jerzy Jankowski (absolwent IWA UMCS) wyrzeźbił w drewnie tablicę poświęconą zapaśnikowi, a jej model odlewniczy przygotował student IWA Piotr Zielonko. Powstała z inicjatywy i według projektu K. Parfianowicza. Jego syn Justyn Gwido Parfianowicz w 1999 r. wykonał w Pracowni Rzeźby WA – pod kierunkiem artysty rzeźbiarza B. Zagajewskiego – trzy jej odlewy w sztucznym marmurze spatynowanym i w lipcu 2013 r. zawiózł jako kolejne dary do Stołunia, Sulęcina i Łagowa. Obdarowani nie podziękowali za dostarczone tablice ani nawet nie potwierdzili faktu ich otrzymania. W 2009 r. K. Parfianowicz i adiunkt Bernard Homziuk reprezentowali UMCS na uroczystości zorganizowanej w Sulęcinie w 60. rocznicę śmierci Pineckiego. Najintensywniej nad sprawą zapaśnika K. Parfianowicz pracował w latach 1984–1986. Już w roku 1986 otrzymał służbową groźbę dyscyplinarnego usunięcia z Uniwersytetu za dalsze zajmowanie się rzekomym Niemcem i hitlerowcem. Wydobyty z niepamięci Pinecki stał się osobą kontrowersyjną. Miał od początku i ma nadal swoich zagorzałych przeciwników, a nawet oszczerców, którzy deprecjonują jego osiągnięcia sportowe i powątpiewają w jego patriotyzm15. K. Parfianowicz przystąpił do obrony dobrego imienia L. Pineckiego, pisząc kolejne – znakomicie źródłowo udokumentowane – artykuły: dowodzący polskości zapaśnika16, przedstawiający ustalenia dotyczące jego genealogii i biografii17 oraz opisujący ostatnie dwa dni jego życia i okoliczności śmierci18. Dzięki inicjatywie i działaniom K. Parfianowicza na odległych kresach zachodnich, w kilku miejscowościach województwa lubuskiego, znajdują się trwałe ślady działalności UMCS. Biograf mistrza nie tylko popularyzuje człowieka, któremu poświęcił i nadal poświęca tyle serca i wysiłku, ale i Uczelnię, gdzie uczyniono najwięcej dla upamiętnienia L. Pineckiego. Pierwszą osobą, która doceniła i opisała trud wydobycia z niepamięci i upamiętnienia L. Pineckiego, była Krystyna Kamińska. W 1987 r. na łamach „Gazety Gorzowskiej” opublikowała na ten temat cykl artykułów pod tytułem Zapomniany mistrz. W ostatnim odcinku napisała: „[...] Parafianowicz [autorka konsekwentnie pisze błędnie jego nazwisko – przyp. A.S.] przez ostatnie lata zajmował się tylko jednym: wydobyciem z zapomnienia sportowca – Polaka, choć z niemieckim obywatelstwem. Dzięki Parafianowiczowi [sic!] trzy miejscowości mają oryginalne kolekcje portretów Pineckiego. Dokonał on swoją pasją tego, czego z różnych względów nie potrafili zrobić ludzie nauki [K. Parfianowicz – to pracownik naukowy – przyp. A.S.] – stworzył legendę Mistrza Stąd”19. Po latach Stefan Wiernowolski napisał o K. Parfianowiczu: „[...] historyk sztuki, człowiek niezwykle wrażliwy, żarliwy patriota, który bezinteresownie poświęcił temu pierwszemu [tj. Pineckiemu] kilka lat życia, aby uchronić go od zapomnienia”20. I dodał: „[...] jego życie nie było usłane różami. Jestem pełen podziwu dla serdeczności i bezinteresowności, jaką obdarzył Leona Pineckiego”21. Ten sam autor w dwa lata później wrócił do postaci zapaśnika, przytaczając w swoich wspomnieniach życiorys L. Pineckiego z pierwszego wydania katalogu K. Parfianowicza (1990) wystawy w Puławach22. „Jestem – pisał – pod wielkim wrażeniem pasji Parfianowicza, dzięki któremu miasto odzyskało ważny element swej zapomnianej przeszłości. Jak wielkie trzeba mieć serce, aby z odległych Puław przyjechać do Sulęcina i przypomnieć nam, kim był Leon Pinecki23. Trzeba tu mocno podkreślić, że K. Parfianowicz z równą pracowitością, sumiennością i pasją zajmuje się każdym podejmowanym problemem badawczym. To człowiek o niezwykłej erudycji oraz gigantycznej pracowitości i aktywności. Dlaczego więc jest tylko magistrem? Powodem była kradzież jego pracy naukowej o organach z 1620 r. w farze w Kazimierzu Dolnym, która miała być częścią jego dysertacji doktorskiej. Ktoś przywłaszczył sobie owoc jego trudu, przedstawiając ją w całości jako główną część własnej pracy habilitacyjnej [sic!] i dzięki tej niegodziwości zrobił uniwersytecką karierę24. K. Parfianowicz spotykał się również z wyrazami uznania, które w rezultacie obracały się przeciwko niemu. W 1974 r. otrzymał osobistą nagrodę M. Kuncewiczowej za wyniki badań i popularyzację wiedzy o sztuce Kazimierza Dolnego25, która była jedną z przyczyn wyeliminowania go przez ludzi złej woli z obszaru tych badań i pozbawienia go możliwości kontynuowania pracy naukowej i publikowania jej wyników. Ostateczną przyczyną była sprawa organów w kazimierskim kościele farnym. Miały być poddane konserwacji, a dokonano – czemu zdecydowanie przeciwstawiał się K. Parfianowicz – fatalnej w skutkach i ogromnie drogiej pseudorekonstrukcji, niszczącej ich zabytkową i instrumentalną wartość. Po licznych negatywnych doświadczeniach życiowych ma K. Parfianowicz zadziwiająco wiele wyrozumiałości dla ułomności natury ludzkiej. Sam, spotykając z ludzką niewdzięcznością, nigdy nie zapomina o wyrazach wdzięczności za wyświadczone mu dobro.

Andrzej Sadowski


BIBLIOGRAFIA


  1. Cyt. za: K. Kamińska, Zapomniany mistrz (I). Na tropie metryki, „Ziemia Gorzowska”, rok VIII, nr 31 (386), Gorzów, 31 VII 1987, s. 6.

  2. Cyt. za: taż, Zapomniany mistrz (III). Przyrzekłem matce, że nie wyrzeknę się polskiej mowy..., „Ziemia Gorzowska”, rok VIII, nr 33 (388), Gorzów, 14 VIII 1987, s. 4.

  3. Cyt. za: taż, Zapomniany mistrz (4). Wznoszenie pomników, „Ziemia Gorzowska”, rok VIII, nr 33 (389), Gorzów, 21 VIII 1987, s. 5.

  4. Cyt. za: K. Mik, Atleta bez arii, „Fakty”, rok XXV, nr 29 (1033), Bydgoszcz, 19.07.1986, s. 13. 5. Archiwum UMCS, kolekcja materiałów dot. Leona Stanisława Pineckiego: K. Parfianowicz, Księga inwentarzowa eksponatów: prac rzeźbiarskich, malarskich, rysunkowych i graficznych wystawionych w Szkole Podstawowej w Stołuniu koło Pszczewa i stanowiących jej własność, wykonanych przez studentów wychowania plastycznego IWA UMCS..., Lublin 1992.

  5. D. Brożek, Leon Pinecki to był chłop na schwał!, www.gazetalubuska. pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080927/POWIAT08/8101...

  6. K. Parfianowicz, Leon Stanisław Pinecki – mistrz świata w zapasach – w portrecie i karykaturze. Wystawa prac studentów Instytutu Wychowania Artystycznego Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, [b.m. i r. w.], s. 3–4.

  7. Archiwum UMCS, Kolekcja materiałów dot. Leona Stanisława Pineckiego, Dyplom Honorowy dla K. Parfianowicza (kopia kserograficzna).

  8. Przewodniczący Komitetu Redakcyjnego Kajetan Hądzelek, Warszawa 1987, s. 272.

  9. B. Kucharski, 7 dni w Łagowie. Przewodnik turystyczny, Warszawa 1989, ss. 19, 22–23.

  10. Leon Stanisław Pinecki, www.sulecin.pl/pl/gmina-sulcin[sic!]/czywiesz-e/38-leon-stanisaw...[sic!].

  11. Łagów i okolice. Historia, www.rikos.pl/index.php?site=historia.

  12. K. Parfianowicz, Leon Stanisław Pinecki (1982–1949) „król podwójnego nelsona”. Wystawa portretu, fotografii i wycinków prasowych stanowiących własność Amelii i Stanisława Piotrowskich z Warszawy, Puławy, marzec– –kwiecień 1990, Puławy 1990; Puławy 1995, wyd. II, rozszerzone.

  13. Tenże, Leon Stanisław Pinecki 1892–1949. Światowej sławy siłacz zapaśnik. Wystawa biograficzna w Szkole Podstawowej w Stołuniu koło Pszczewa, Puławy 1993.

  14. A. Siatecki, Drugi klucz do bramy. Rozmowy nieautoryzowane albo nieodbyte o przeszłości Środkowego Nadodrza, Zielona Góra 2010, ss. 130– –141; Leon Pinecki ze Stołunia nie był mistrzem?, www.gazetalubuska.pl/apps/ pbcs.dll/article?AID=/20110317....

  15. K. Parfianowicz, Leon Stanisław Pinecki: „Być i pozostać Polakiem przysiągłem mojej matce u łoża śmierci i tego dotrzymam”, www.historiasportu. umcs.lublin.pl/wp-content/uploads/2014/05/... 17. Tenże, Leon Stanisław Pinecki: (1892–1949). Wielki Stołunianin urodzony w Berlinie (?), Lublin – Puławy 2014 [rękopis].

  16. Tenże, Agon. Ostatnie zapasy Leona Stanisława Pineckiego (1892–1949), Lublin – Puławy 2014 [rękopis]. Artykuł ten został ostatnio opublikowany: Agon. Ostatnie zapasy, „Klimaty Łagowskie. Tradycja – Teraźniejszość – Przeszłość. Bezpłatny, lokalny kwartalnik prywatny”, 6 VII 2014, www.klimatylagowskie. pl; Agon. Ostatnie zapasy Leona Stanisława Pineckiego (1892–1949), www.historiasportu.umcs.lublin.pl/wp-content/uploads/2014/07/...

  17. K. Kamińska, Zapomniany mistrz (4)...

  18. S. Wiernowolski, Sekrety Łagowsko-Sulęcińskiego Parku Krajobrazowego. Die Geheimnisse des Landschaftsparks Łagów-Sulęcin, Sulęcin 2011, s. 60.

  19. Tamże, s. 62.

  20. Tenże, W Sulęcinie, w: Samozwańcze konsulaty. Rzecz o emocjonalnym stosunku Niemców i Polaków do tego samego skrawka ziemi, koncepcja, wybór i współautorstwo Z. Czarnuch, Witnica – Gorzów 2013, s. 186–187.

  21. Tamże, s. 187. 24. Szczegóły patrz: W. Z. Łyjak, Organy na Mazowszu w Diecezji Płockiej od 1818 do 1925 roku, Płock 2008, s. 627; tenże, „Trzeba wpierw studiować historię, jeśli pragnie się dalej ją tworzyć”, w: Organy i muzyka organowa XII, Gdańsk 2003, s. 112. Porównanie tekstu maszynopisu K. Parfianowicza z tekstem owej pracy habilitacyjnej (1979) potwierdziło przypuszczenia W. Z. Łyjaka. 25. JAG [Danuta Gudebska], Laur dla fanatyka, „Sztandar Ludu”, rok XXXI, nr 27, Lublin, 1–2.02.1975, s. 6.


  22. Kim był Roman Strasz


    Roman Strasz urodził się 3.10.1934 r. w miejscowości Łańcew – Róg (pow. Baranowicze, woj. nowogródzkie) w rodzinie rolniczej. Rodzice pochodzili ze wsi Krężoły k. Sędziszowa. Po II wojnie światowej objęli gospodarstwo rolne we wsi Gądków Wielki (pow. sulęciński). Maturę uzyskał w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Ośnie Lubuskim (1954). Ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Zielonej Górze (mgr wychowania technicznego, 1975) i Studium Podyplomowe Organizacji i Zarządzania Oświatą dla Kadry Kierowniczej Oświaty w Sulejówku – Instytut Kształcenia Nauczycieli w Warszawie (1980). W wykonywaniu swoich obowiązków był uczciwy, sumienny i konsekwentny. W latach 1954–1974 był kierownikiem Szkoły Podstawowej w Gądku Wielkim, w latach 1974–1982 zastępcą inspektora i następnie inspektorem oświaty i wychowania w Urzędzie Powiatowym (po reformie administracyjnej – Urzędzie Miasta i Gminy Sulęcin). W latach 1982–1990 był naczelnikiem miasta i gminy w Sulęcin. Od 1990 r. był na emeryturze, ale do 2000 r. kierował pionem oświatowym. Był żonaty z Heleną z d. Sajkowską (ur. w Kuczkunach, pow. Stołpce), nauczycielką. Mieli dwoje dzieci – Andrzeja i Renatę. Zmarł 8.05.2011 r. w Sulęcinie. Został pochowany na cmentarzu komunalnym.

    Andrzej Strasz


    Wspomnienie o Romanie Straszu


    Poznaliśmy się 13 lutego 1985 r. Był naczelnikiem miasta i gminy Sulęcin w ówczesnym woj. gorzowskim (obecnie miasto powiatowe w woj. lubuskim). Przyszedłem, by zaproponować upamiętnienie w Sulęcinie Leona Pineckiego, sławnego ongiś zapaśnika i siłacza, związanego z Sulęcinem w latach 1948–1949 i tu zmarłego. Roman Strasz znał Pineckiego z opowieści i relacji Tadeusza Pietrzaka, autora pracy magisterskiej „Próba oceny działalności sportowej Leona Pineckiego”, napisanej na AWF w Warszawie w 1965 r. Przedstawiłem moją wizję: tablica pamiątkowa na domu Rynek 14 (pl. Czarnieckiego), w którym umarł, ul. L. S. Pineckiego (jej kontynuacją jest pierzeja Rynku z domem nr 14), stała wystawa biograficzna w tym domu, w pokoju dziś zamieszkanym, i uroczystość odsłonięcia tablicy i otwarcia wystawy połączona z prelekcją o życiu Pineckiego i turniej zapaśniczy. Byłem po rozmowach z doc. art. rzeźbiarzem Sławomirem Mieleszką, dyrektorem Instytutu Wychowania Artystycznego UMCS. Ustaliliśmy, że IWA przygotuje, na podstawie przedstawionych przeze mnie materiałów, prace plastyczne, które wykonają nasi studenci. Tablica, portret rzeźbiarski i te prace będą darem dla Sulęcina. Naczelnik R. Strasz przyjął te propozycje i zapewnił, że stroną organizacyjną zajmie się podległy mu Urząd i Sulęciński Dom Kultury. Tak też się stało. 15.11.1986 r. odbyły się w Sulęcinie te uroczystości. Rola R. Strasza była tu decydująca. Wkrótce dowiedziałem się od niego, że próbowano udaremnić nasze zamierzenie. Miał zbyt silną pozycję, by można było mu w tym przeszkodzić. Podjął współpracę z gminą Pszczew, gdzie Szkole Podstawowej w Stołuniu, rodzinnej wsi Pineckiego, również ofiarowaliśmy komplet plansz plastycznych mu poświęconych. Doprowadzenie do upamiętnienia Pineckiego w Sulęcinie i uroczystości 15.11.1986 r. były jego dziełem.

    Kazimierz Parfianowicz


    Artykuł został pierwotnie opublikowany w periodyku Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w LUBLINIE

    „Wiadomości Uniwersyteckie” Miesięcznik Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w LUBLINIE nr 9-10/209-210 listopad - grudzień 2014

    www.wiadomosci.umcs.pl






    4 lutego 2016


    Wspomnienia pewnej 76-letniej Łagowianki
    Nie zapomina się rodzinnego miejsca, gdy się je, tak jak my, utraciło

    panorama

    Sprawozdanie Hildegardy Fröhmel, z domu Grätz, dawniej zamieszkałej w Łagowie przy ul. Tiergartenhöhe 14, obecnie mieszkającej w 18279 Langenhagen, Brunnenstr.12

    Urodziłam się w styczniu 1933 r. w Łagowie na majątku rycerskim już jako 4-te dziecko. Ojciec w tym czasie pracował na majątku jako kowal. W ciągu następnych lat przybyło jeszcze sześcioro rodzeństwa. Później ojciec zaczął pracować u Adolfa Rieden’a, prowadzącego kowalstwo i budowę studni.

    Moi rodzice byli bardzo związani ze stronami rodzinnymi; przecież mama Emma Grätz, z domu Fender, urodziła się w Łagowie, a ojciec Robert w Paradyżu.

    Rodzice na jakiś czas przeprowadzili się na górę do szkoły, gdyż zdecydowali się wybudować na wzgórzu Ogrodu Zwierząt. Gdy zaczęłam chodzić do szkoły, to już tam mieszkaliśmy. Na tym wzgórzu osiedliło się wiele rodzin wielodzietnych. Nogi musiały się przyzwyczaić do tej góry Ogrodu Zwierząt i długiej drogi do szkoły. W klasie śpiewaliśmy już Pieśń Poranną. Zimą mieliśmy wielką frajdę zjeżdżać na teczkach szkolnych z tej góry na dół. Wtedy surowy nauczyciel mawiał: „Oczywiście wzgórze Ogrodu Zwierząt, siadać!”

    Ogród Zwierząt był w ogóle pięknym placem zabaw. Latem szańce Szwedów, zimą najwyższe góry do zjeżdżania na sankach.

    Również święta strzelców były wspaniałe. Dla nas dzieci było wiele smakowitości, jazda na karuzeli i wesołe zabawy. Plac strzelecki nad jeziorem Trześniowskim był dla naszej rodziny często celem niedzielnej wycieczki. Tam było niewielkie miejsce do kąpieli. Ojciec kąpał się z nami, tymi większymi dziećmi, mama opiekowała się mniejszymi. Na ławce nakrywała stół do kawy. Latem zawsze było ciasto z kruszonką i niebieskimi jagodami. Często też wybieraliśmy się na plażę przy ul. Gronowskiej, jednakże droga była daleka.

    Tak żyliśmy spokojnie i szczęśliwie w jednym pięknym miejscu.

    Potem nadszedł 29.stycznia 1945 r., moje 12-te urodziny. Tak się na nie cieszyłam. Moja starsza siostra Betty pracowała u dr Giesecke jako pomoc domowa. Tego dnia była Betty u nas w domu, a ja z nią miałyśmy razem pójść do Giesecków, by zabrać nieco prania. Okropnie się bałam, gdyż w powietrzu dudniło ze wszystkich stron. Pani Giesecke orzekła: „bierzcie wszystko, co wam potrzebne i pozostawajcie przy mamie i rodzeństwie tak długo, aż się to uspokoi. Nie wiemy, co nas czeka.” Pani Giesecke często towarzyszyła mężowi przy jego wizytach domowych.

    Mama na moje urodziny nasmażyła pączków. Dziadek Wilhelm Fender przyszedł na kawę. Atmosfera była smutna, kobiety tylko płakały.

    Następnego dnia, 30.stycznia, następuje zmiana. Betty musiała iść do urzędu burmistrza, by pobrać kartki żywnościowe. „Kup zaraz wszystkiego tyle, ile tylko zdołasz unieść”. Ona tylko podeszła pod sklep Sommer’a, gdyż Rosjanie już obsadzili most kolejowy. Jeszcze przed południem zajęli wzgórze Ogrodu Zwierząt.

    Mama pobiegła z nami do pani Baumgard. Tu mąż był jeszcze w domu. Drzwi domostwa musiały być otwarte. Przerażeni siedzieliśmy wszyscy w jednym pokoju. Nikt nie kładł się spać. Nagle niebo stało się całe czerwone. Trzy domy dalej płonął dom pastora Müller’a, w którym mieszkały dwie jego siostry. Paliło się również w mieście: urząd burmistrza, poczta, piękny dom plażowy i jeszcze więcej budynków. Byliśmy bardzo przestraszeni.

    Następnego dnia musieliśmy opuścić wzgórze Ogrodu Zwierząt. Wszędzie stały czołgi i pojazdy wojskowe. Najpierw pozostawaliśmy jakiś czas u piekarza Kathe. 40 osób w jednym niewielkim pomieszczeniu; my dzieci leżeliśmy na ziemi. Ruscy weszli przez sklep, kolbami karabinów rozbili piękne szklane witryny. Następnie pani Kathe miała iść z nimi, miała im wskazać jakąś miejscowość. Nie chciała pójść. Nagle pan Kathe miał brzytwę w ręku i poprzecinał kobietom i sobie tętnice. Wszystkie wrzeszczały, wypadły na ulicę, gdyż krew tryskała po całym pomieszczeniu. To małżeństwo walczyło o życie jeszcze do następnego dnia. Córka przeżyła. Razem z nami opuściła rodzinne strony w dniu 24.czerwca.

    Poszliśmy do budynku przedszkola, rozłożyliśmy leżaki, by dzieci się uspokoiły. W dniu 1.lutego zabrano tych paru mężczyzn, również ojca mojej przyjaciółki. Chyba nikt nie wrócił.

    Teraz zaczął się zły czas. Kobiety i dziewczęta wywlekano i gwałcono. Również moją starszą siostrę Betty. Ona okropnie płakała i powiedziała: „z niemieckimi żołnierzami nie wolno mi było randkować. Ciągle mówiono mi, ty jesteś jeszcze za młoda. Powinnam była pozostać u pani Giesecke”. Rozpowiadano wkoło, co się w tym domu wydarzyło. Potem tortury trwały nadal, dzień w dzień, noc w noc.

    Pewnego dnia zebrało się parę kobiet na odwagę i poszły zobaczyć, co dzieje się w domach na wzgórzu Ogrodu Zwierząt. Wróciły i powiedziały nam, że tam jest pusto i spokojnie. Wróciliśmy do swoich domów. Noc spędziliśmy ze strachu u Göttels’ów. Jednak nocą wrócili, ci prześladowcy. Brali sobie to, co potrzebowali i zabrali nam ostatnie resztki jedzenia. Po paru tygodniach wróciliśmy do pani Baumgard. Strach pozostawał. Kobiety ciągle jeszcze musiały cierpieć.

    Luty dobiegał końca. Wtedy starsi chłopcy pociągnęli przez las i pola ręczny wózek i sprowadzili z młyna „Kwiat” worek mąki. Mama posłała 14-letniego Bernharda do Clouth’ów. Tam mieszkał aptekarz, który miał suszone drożdże. „Proszę choć o parę torebek, wtedy możemy coś upiec.” Ta ogromna chmara dzieci miała wielki głód. Czekaliśmy na Bernharda całą noc; chłopiec zniknął. Następnego dnia opowiedzieli nam sąsiedzi: „Przejeżdżała furmanka z Ruskimi. On musiał wsiąść i pojechali do Jemiołwa/ Petersdorf. Tam chłopcy musieli konie pędzić do Toporowa/ Topper, gdzie zostali załadowani do wagonów i wywiezieni na Sybir.

    Podpis pod zdjęciem po prawej: Betty i Bernhard w przydomowym ogródku. Obydwoje zostali w 1945 r. uprowadzeni mając odpowiednio 18 i 14 lat

    Żyliśmy ciągle w strachu, ale nadeszło coś jeszcze gorszego. Pewnego marcowego dnia stał dr Giesecke przed drzwiami z kilkoma Ruskimi i paroma dziewczętami. Jemu płynęły łzy po policzkach. „Pani Grätz, bardzo mi przykro”. On miał listę z nazwiskami dziewcząt, które miały 18 lat, a one muszą wstąpić do partii. „Nic nie pomoże, oni przyjdą jutro znowu, aż będą mieć wszystkie.” Dziewczęta te zostały u dr Krelle zaaresztowane, przesłuchiwane przez KGB/GPU aż do chwili załadunku i wywozu do Świebodzina, a dalej do Rosji. Matka okropnie płakała; już drugie dziecko zostało jej uprowadzone. Czy ta niedola nie będzie miała końca?

    Matce ciąża mocno dawała się we znaki. W dniu 10.kwietnia 1945 r. doszło do przedwczesnego porodu. Pani Baumgard posłała Ullę (13 lat) i mnie na Osiedle Łagowskie. Tam sprowadziła się jedna pielęgniarka z Toporowa. Nie znalazłyśmy jej. „Idźcie do nadleśnictwa, tam jest dr Giesecke u swoich chorych. Poproście go, by pomógł mamie”. Był już najwyższy czas. Nas dzieci posłano do sąsiadów. Doktor razem z panią Baumgard walczyli o życie matki i dziecka. Odnieśli sukces; mama pozostała nam przy życiu, ale mały Peter po 14. dniach zmarł. Chłopcy zbili z desek skrzynkę. Trzech dorosłych skrycie zaniosło małą trumienkę na cmentarz.

    W miarę upływu czasu było coraz spokojniej. Pilnie pracowano na moście we Frankfurcie. My znowu przeprowadziliśmy się do naszego domu. Pomagaliśmy mamie uprawiać ogródek, mając nadzieję, że będziemy mogli pozostać w naszych stronach rodzinnych. Mama okropnie zamartwiała się losem swych dwóch uprowadzonych dzieci. Czy one jeszcze żyją? Cały czas słyszało się, że musimy pójść za Odrę.

    Było to 24.czerwca 1945 r. My leżeliśmy jeszcze w łóżkach, gdy przybyło dwóch Polaków, którzy nam powiedzieli, że mamy się wynosić. W całkowitym pośpiechu ubrano dzieci. Każde, które chodziło już do szkoły, dostało swój tornister na plecy z odrobiną bielizny. Mama wzięła swój plecak na plecy, a na ramię niespełna 5-letnią Gizelę; za fałd spódnicy złapała się Renata, która właśnie zaczęła chodzić do szkoły. Za nią byli 9-letni Zygfryd i 10-letni Helmut. Ulla (13 lat) i ja (12 lat) niosłyśmy na zmianę co 100 m trzyletniego brata. Mama lamentowała: „gdybyż chociaż tych dwoje najstarszych było przy nas”. Mama okropnie płakała: „Już nigdy nie zobaczymy naszego domku i naszych stron rodzinnych”. Na ulicy na Jeleniów uformowano kolumnę marszową i ruszyliśmy. Na ulicy do Poźrzadła dopadła nas ulewa. Nasze dwie sukienki, ubrane jedna na drugą, były całkowicie przemoczone. Było nam niemiłosiernie zimno. Wieczorem dotarliśmy do Koryt/Koritten. Nocowaliśmy w jakimś pustym domu. Kobiety roznieciły ogień, nagotowały ziemniaków w mundurkach, aby do żołądków dotarło coś ciepłego. Pięciu Polaków towarzyszyło nam aż do Frankfurtu nad Odrą.

    Dwa dni później upadł na ulicę nasz 86-letni dziadek wskutek zawału serca. Kolumnie towarzyszył wóz drabiniasty. W nim leżeli ściśnięci jak śledzie chorzy, jeden przy drugim. Dziadek dołączył do nich. Gdy dotarliśmy do Frankfurtu, to na moście rozścielono słomę, a chorych położono na niej. Polacy wykonali swój obowiązek i odjechali z powrotem.

    Co miało się z nami stać? Moja ciotka Anna poszła przez most i wypożyczyła sobie we Frankfurcie taczkę; w ten sposób zawiozła dziadka do jakiegoś domu opieki. „Gdy znajdę jakieś miejsce na pobyt, to cię natychmiast stąd zabiorę”. Po 14. dniach dziadek zmarł.

    Przenocowaliśmy we Frankfurcie. Następnego poranka kolumna ruszyła dalej, ale była już o połowę krótsza. Wielu znalazło możliwość zakwaterowania się u krewnych lub znajomych.

    A więc szliśmy dalej przy ogromnym upale, bez śniadania. Dostrzeżono na skraju drogi kępkę szczawiu, już rzuciło się na nią z dziesięciorga dzieci. Każde chciało parę listków dla siebie dorwać. Nasze mamy nam powiedziały, musicie, gdy przechodzimy przez jakąś miejscowość, pukać do drzwi i żebrać o kawałek chleba. Często nic z tego nie wychodziło. Prosiło się też o przyjęcie. Nie ma miejsca; musicie iść dalej.

    Tak szło to dalej. Dziennie 20 km. Nocowano w pustych domach, stodołach, ale też często pod gołym niebem. Kolumna stawała się coraz krótsza. Któregoś poranka pani Träger ze swoją trójką dzieci i mama z siedmiorgiem drobiazgu zostały same na ulicy. Kobiety rzuciły się sobie w ramiona i przysięgły sobie trzymać się razem. Było nas więc 12 osób i powędrowaliśmy dalej.

    Kolejny smutny dzień. My dzieci jęczałyśmy: „Mamo, jesteśmy głodni i dalej iść też już nie możemy”. Mama sama była już u skraju swych możliwości. „Bądźcie cicho, ja nie mam nic do jedzenia. Ja powiążę nas wszystkich jedną liną i pójdziemy wspólnie do najbliższego jeziora”. Wszyscy zamilkli, słychać było tylko ciche szlochania. Gdy pierwsze jezioro pojawiło się w polu widzenia, patrzyliśmy na nie ze smutnymi oczyma. Co mama teraz zrobi? Nic się nie wydarzyło. Gdy później byliśmy już dorośli, rozmawiała mama z nami o tym: „Tych smutnych oczu nie zapomnę nigdy, one rozerwały mi serce. Lepiej bym zniosła, gdybyście wszyscy wrzeszczeli z głodu.”

    Potem dotarliśmy do Neubrandenburg’a w Mecklemburgii. Tu wszyscy byli już wykończeni. Szukaliśmy jakiegoś miejsca dla nas. Tam była trybuna związku sportowego. Leżeliśmy tu 14 dni, chodziliśmy tylko po prośbie. Nie było możliwości umycia się, nie było świeżej bielizny. Któregoś dnia przyszło parę kobiet z Czerwonego Krzyża i zaoferowali nam swoją pomoc. One doprowadziły nas do dworca i pojechaliśmy do Güstrow. Stamtąd poszliśmy do nieodległej wsi. Spaliśmy w stodołach tylko na słomie, bez przykryć. Było źle, wszystkich oblazły wszy, ale mieliśmy dach nad głową i codziennie dostawaliśmy ciepłą zupę. Przemieszkiwaliśmy tam trzy tygodnie.

    Potem powiedziano nam: wy Brandenburg’czycy przejdziecie do Langhagen. Znowu dwa dni w drodze, ale wreszcie jeden barak, w którym mieszkali przedtem jeńcy. Dostaliśmy dla nas, 12 osób, jedną izbę, piętrowe lóżka ze słomą, kilka kocy. Burmistrz zarządził, by na jedną osobę i na tydzień przypadało pół bochenka chleba. Ziemniaki i brukiew przynosiliśmy sobie z pola. Wkrótce zachorował mój 9-letni brat Zygfryd. Po miesiącu zmarł na tyfus. Również w rodzinie Träger’ów zmarł 17-letni Alfred. Bacillusem tyfusu zarazili się w stodołach.

    Wkrótce zaczęły nadchodzić listy od byłych sąsiadów i przyjaciół. Łagowianie rozsiani zostali po całym kraju. W jednym liście były słowa pieśni o stronach rodzinnych. Śpiewam ją jeszcze dzisiaj chętnie:

    Ciągnie mnie znowu do stron rodzinnych,
    To są ciągle jeszcze te dawne strony,
    Ta sama ochota, te same wesołe pieśni
    I wszystko było jeszcze całkiem inne.

    Fale szumią jak kiedyś przed laty,
    W lesie wyskoczyła sarenka jak niegdyś,
    Z oddali dociera głos dzwonów z tamtych stron,
    Jak boli, jak boleśnie mnie to dotknęło.

    Jest mi tak, jakby z dali wołano:
    Uciekaj, uciekaj i nigdy więcej nie wracaj!
    Rzeczy, które kochałeś i lubiłeś –
    Ich już nie ma, szczęście przeminęło.

    Te listy to była radość! Dowiedzieliśmy się wielu nowości. Po trzech latach, jedno po drugim powróciło z niewoli uprowadzone rodzeństwo; ostatni wrócił ojciec. Zaraz otrzymał pracę w gminie. Mama się cieszyła, ale niedomogi serca się nasiliły. Gdy ją odwiedzałam, to opowiadała tylko o Łagowie, o stronach rodzinnych, o naszym domku.

    Moja ciotka, siostra mamy, uzyskała mieszkanie w Berlinie. Ona pisała: przyjeżdżajcie tu do Berlina, tu co roku odbywa się spotkanie ziomków. Tak więc co roku, aż do 1961 r., kiedy to wybudowano mur berliński, jeździli moi rodzice na zebrania ziomków. Ileż było materiału do rozmów, gdy oni tu wszyscy byli znowu razem! W przyszłości musicie znowu przybyć!

    W roku 1969 musieliśmy pochować mamę w obcej ziemi, daleko od jej stron rodzinnych.

    W 1954 r. wyszłam za mąż za człowieka, który też był wysiedleńcem, tyle że z Bratysławy. Zostałam matką czwórki dzieci. Nie do wyobrażenia jest dla mnie, by te dzieci miał spotkać tak samo twardy los.

    Pielęgnowałam utrzymanie bieżącej korespondencji z moją przyjaciółką Christą. Jej mama mieszkała już na Zachodzie. To musiało być z początkiem lat 70-tych; dostawałam często do poczytania czasopismo o stronach rodzinnych. Z wielką chęcią zaprenumerowałabym takie czasopismo, ale u nas coś takiego nawet czytać nie wolno było. Któregoś dnia dotarła widokówka ze zdjęciem mojego domu rodzinnego, z widokiem Domu Plażowego, jeziora Łagowskiego, w tle schronisko młodzieżowe, wzgórze Ogrodu Zwierząt. Widokówkę przysłała moja znajoma Ewa Thiele, z domu Träger, pisząc iż opuścili Langhagen i przeprowadzili w pobliże miasta Beeskow.

    Mój mąż zaplanował wycieczkę motocyklem do Łagowa. „Na pewno cieszysz się na nią”. Byłam poruszona, nasze kochane strony rodzinne, one jeszcze są!

    Gdy w 1989 upadł mur berliński, wszystko stało się inne. Odtąd należeliśmy do Republiki Federalnej Niemiec. W 1990 r. razem z dwoma siostrami pojechałam po raz pierwszy na spotkanie ziomków. To było wielkie, radosne wydarzenie. Wylało się wiele łez, zmarłych uhonorowano pieśnią o stronach rodzinnych „Marchijskie wrzosowisko”. Teraz należeliśmy do wspólnoty, wreszcie mogliśmy zaprenumerować „List stron rodzinnych”.

    Potem pani Zajoncek napisała, czy nie zechcielibyśmy wspólnie wybrać się do Łagowa? Powiedziane, zrobione. Spotkałyśmy się na autostradzie w Michendorf’ie niedaleko Poczdamu. Z wszystkich kierunków świata przybyło moje rodzeństwo, ale też z rodziny urodzin. Wszyscy zamieszkaliśmy w pensjonacie „Daga”. Pani Zajoncek powiedziała: „Od tej chwili dla was wszystkich jestem mamą Zajoncek”. Ona oprowadzała nas po wszystkim. Pierwsze kroki skierowaliśmy na wzgórze Ogrodu Zwierząt. Płakaliśmy z radości, że w tych domach tak wszystko było w porządku. To było miłe, przejść się po znajomych ulicach. Weszliśmy na wieżę; to było nie do wiary: my byliśmy w domu. Przeszliśmy lasami śpiewając wiele kilometrów. Z podniecenia nie mogłam w nocy spać. Taka podróż powtarzana była wielokrotnie.

    Wszystkie przedstawione zdjęcia udostępniła Hildegarda Frömel.

    Po 50-ciu latach zaproszeni zostaliśmy na dzień 09.czerwca 1994 r. na spotkanie szkolne. W Sali Rycerskiej zamku siedzieliśmy na krzesłach, które były mi jakoś znajome. Ogromna radość, łzy, obejmowanie się, opowiadaniom nie było końca.

    W dniu 15.04.1995 r. obchodziliśmy 60-te urodziny brata Helmuta. Gospodarze pensjonatu „Daga” przygotowali piękną uroczystość. Przybyło całe rodzeństwo, ale też rodzina Zajoncek. To był niezapomnianie piękny dzień.

    W październiku 2004 r. byłam ostatni raz w domu w Łagowie. Pojechała tam z nami moja córka i jej partner. Byłam dumna, że mogłam im pokazać moje strony rodzinne. Wał wschodni niedaleko Łagowa dzieci odnalazły same, bez udziału nas starszych. One zaraz znalazły okazję, by wjechać do tunelu. Dzień pełen wrażeń życiowych. „Ja wierzę ci mamo, że często ogarnia cię tęsknota za stronami rodzinnymi, za tą perłą Łagów i całą Nową Marchią”.

    Byłam bardzo wstrząśnięta, gdy w „Liście stron rodzinnych” nr 3/2007 przeczytałam, w jakich warunkach nasz dr Karl Giesecke musiał opuścić nasze strony rodzinne. On przecież cały czas był do dyspozycji chorych.

    Ucieszyłam się, gdy wezwano do zrzutki na organy w naszym kościele. To przecież jest jakieś powinowactwo z kochanymi stronami rodzinnymi. Zdjęcie chrzcielnicy w ostatnim „Liście stron rodzinnych” znowu wywołało wspomnienia. Przecież dziewięcioro z 10-ciu nas było w niej ochrzczonych.

    Szkoda, że zdrowie nie dozwala, by móc niezapomniane strony rodzinne znowu odwiedzić. Ale wspomnień nikt nie może nam zabrać.

    Mam trzy wnuczki, wszystkie z wykształceniem. Żadna nie ma pracy. One musiałyby wybrać się do Hamburga, albo do Bawarii. Każda chciałaby pozostać w rodzinnych stronach. Ja rozumiem te dzieci. Nie zapomina się stron rodzinnych, które się, tak jak my, utraciło.

    Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-
    Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
    grzegorczyk@tskmn.pl

    Wspominała:
    Hildegarda Fröhmel
    Opublikowano w OHB)








    29 stycznia 2016


    Jubiläen / Geburtstage / Przyjaciel Łagowa ukończył 85 lat


    Helmut Sommer – ur. 27.06.1930 w Łagowie i tam zamieszkały do 1945 roku przy ul. Johaniiterstasse 9 (dom z kioskiem Ruch prowadzony przez p. Jóźwiakowską). Do 1945 roku to sklep spożywczy rodziców Gustawa i Emmy Sommer. W Łagowie ukończył szkołę podstawową w latach 1936 – 40, szkołę średnią im. Waltera Flexa w Międzyrzeczu Wlkp. 1940-1945. Jako piętnastolatek w 1945 już wciągany do służby pomocniczej przy armii niemieckiej. Dalej kształci się za Odrą, otrzymuje dyplom technika budowlanego. Odbywa studia w zakresie pedagogiki zawodowej, historii sztuki i sportu. Pracuje zawodowo jako nauczyciel w gimnazjum i wychowawca w internacie, działacz klubu sportowego i związków zawodowych w Berlinie. W stanie spoczynku zawodowego od 1992. Posiada czworo dorosłych dzieci, wnuki. Ma siostrę, Elfiriedę, 2x żonaty. Tęsknił do miejsca urodzenia i uroków dzieciństwa w Lagow. Do Łagowa powojennego odbył pierwszą wycieczkę w 1992 roku rozpoznając dziecięce miejsca zabaw i przygód.

    Jest od zawsze przyjacielem Łagowa, odwiedza go corocznie, tworzy i współdziała w grupie roboczej dawnych i obecnych łagowian.

    Z jego udziałem tworzono składki w EUR na odnowienie i remont organów w kościele p.w. Jana Chrzciciela, upamiętnienie tablicą pamiątkową noblisty G. Domagk’a, oznaczenia kamieniem pamięci starego cmentarza poniemieckiego i in. Dążył do gromadzenia i utrwalania pamięci dawnych Lagowian oraz otwarcia Izby Pamięci w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i od 2010 obecnie otwartej, wzbogaca Izbę Pamięci o archiwalia z przeszłości.

    Zdjęcia przedstawiają H. Sommera w Łagowie ostatnich lat 2010 - 2014
    Czytaj „KŁ” Nr 2/6/2010 str. 29-32 j.pol.
    „Pierwsze odwiedziny w mojej starej ojczyźnie” 26-29 j. niem.

    Opracował i zdjęcia: Ryszard Bryl
    1 zdj. z OHB 2/2015









    17 stycznia 2016


    Idąc śladem rzeczki Łagowy


    Kontynuując ustalanie tego, co jest w naturze okolic Łagowa, ciągle od 1932 roku będącego wsią letniskową, a przez wszystkich tutaj bywalców nazywających miasteczkiem, mamy co mamy, co dała natura.

    Ustalamy jako „Klimaty Łagowskie” ile tutaj jest prawdy, a ile przeinaczeń i zniekształceń faktów – piszemy co widzimy, wiemy i ustaliliśmy. Ustaliliśmy, że Jezioro Trześniowskie płynie z Buchmüchle czyli Zamęcina do Łagowa, i płynie dalej kanałem i tworzy się Jezioro Łagowskie. W tym miejscu ustaliliśmy fakt, że tymi wodami płynie-biorąc początki gdzieś w Zamęcinie w morenowych wzniesieniach-rzeczka Łagowa. Tak więc nie jest krótka, nie zaczyna się na końcu Jeziora Łagowskiego ale tam zaczyna być samodzielna jako ciek wodny dochodzący równiną obok Wzgórz Poźrzadelskich do połączenia z inną małą w tym miejscu rzeczką Pliszką – pod mostem pomiędzy Czartowem a Czystem. To tam widać zaniedbania tych małych rzeczek w rzeczywistości 2015 r.

    Tak więc, jak piszą autorzy nowego opracowania „30 lat Łagowsko-Sulęcińskiego Parku Krajobrazowego”, rzeczka Łagowa ma swoje miejsce i swoje niestety ogromne zaniedbania na odcinku Gronów – Czyste – Czartów i w następnych kilometrach jako Pliszka. Płynie jako rz. Łagowa od góry Bukowiec – 227 m o długości całkowitej 15,8 km, a z tego 13,28 km płynie w obszarze Łagowsko Sulęcińskim Parku Krajobrazowym. Szerzej opisano ten odcinek w tekście „Wzgórza Poźrzadelskie jak nowe”. (w internecie)

    Aby unaocznić fakt gdzie i jak płyną z trudem wody Łagowy udaliśmy się dwukrotnie we wrześniu i grudniu 2015 roku w miejsce cieków wodnych, aby pokazać stan zaniedbania krótkiego odcinka obu wód – Pliszki i Łagowy łączących się w Pliszkę i samej Pliszki.

    Że są to zaniedbania, pokazują zdjęcia rzeczki Łagowy z ostatnich lat gdy toczyła swoje wody do Pliszki, gdy była przekierowana do kolejnego koryta przy likwidacji drogi (jeszcze poniemieckiej 167) międzynarodowej do 2012, gdy otwierano pobliską autostradę A-2. Jakoś to było, woda płynęła, stary odcinek wysechł i zarasta trawą i drzewami. Ten rok, lato 2015 – sierpień upalny i suchy pokazał jakiś błąd w nowoczesnym budowaniu. Teraz w grudniu 2015 widać co dzieje się po przekierowaniu odcinka koryta rz. Łagowy koło Poźrzadła pod drogą asfaltową. Nie jest to tylko wina przebudowy kanału rzeczki, zanieczyszczeń dna, wypłycenia, zarastania brzegów, to one zaświadczają o potrzebie pomocy na tym odcinku. Widać więc, że coś zapomniano, zapomniano o czymś, gdzie wydano dużo pieniędzy, zapomniano, że rok ma cztery pory roku i jest to obszar regionalnej przyrody, obszar niszczejący, obszar zaniedbany, bo udawany, że jest cool. Tak wygląda odcinek opisywany w latach 2009 – 2015 w zdjęciach w terenie. Potrzebna pomoc! Fachowcy powinni tutaj zaglądać, my będziemy tam wiosną 2016 roku.

    Ryszard Bryl
    autor zdjęć

    P.s. Rzeczka Pliszka bierze swój początek w jeziorach Małcz Północny, Małcz Południowy, Jezioro Linie i Jezioro Bobrze.

    Zdjęcia z I/2014, także bezśnieżnej zimy pokazują różnice zaledwie jednego roku, oraz czas budowy autostrady 2010 - 2011r.


    ^^ Do góry