Klimaty Łagowskie
14 października 2016
Nasza sąsiednia wieś Koryta/Koritten
Raków k. Łagowa na jez. Malcz - Kalkofen do 1945r. - kolonia niemiecka na pograniczu gminy Torzym/Sternberg, Łagów/Lagow.
Pora była letnia, sobotnie popołudnie przed ostatnią wojną, a rzecz dzieje się w Torzymiu, moim mieście rodzinnym. Gdy wszystko było już porobione, szedłem do mego ogrodu, by doglądnąć i pielęgnować młode drzewka owocowe, krzaki jagodowe, pomidory itd. Do granicy mego ogrodu przylegał ogród szkolny i często nauczyciel Unverdruß, gdy oporządził już swoje grządki, przystawał i wtedy wymienialiśmy nasze poglądy.
Mój wzrok pokierował się ku pobliskiemu cmentarzowi i nagle widzę, jak zza stodoły Sümann’a wynurzył się nasz przyjaciel Franek Witzke. Trzymając ręce z tyłu przybliżył się powolutku, jak to się zwykle czyni, gdy rozkoszujemy się wolnym czasem po zakończeniu prac. Najpierw pozrzędził chwilę, łażąc po moim ogrodzie, wszędzie miał coś do wyrwania, po czym spytał, co mam na jutro, czyli w niedzielę, w planie. Nie miałem nic. Wobec tego powinienem się wybrać z nim na ryby; on chciałby przy tak pięknej letniej pogodzie wybrać się do Gerlach’ów za Kolonią Raków i spędzić tę piękną niedzielę nad jeziorem Malcz. Któż nie miałby na coś takiego ochoty? Tak więc umówiliśmy się, że wyruszymy (na rowerach) dostatecznie wcześnie, a teraz wracaliśmy do siebie przez zieleniejące i kwitnące podwórza z kurami. Z pobliskiej wieży kościelnej dzwony zapowiadały niedzielę. Był cudowny spokój, wkoło cisza, tylko od czasu do czasu przerywana odgłosem pracującej kosy, co też brzmiało niczym muzyka na koniec dnia pracy.
Niedzielnym porankiem pedałowaliśmy dość wcześnie ulicą do Koryt, ale nie byliśmy jedynymi, co tak wcześnie wstali. Przy domu Wilhelma Kutscher’a, na wysokości wyspy twarogowej, napotkaliśmy Ottona Görlitz’a, mistrza wyrobu puszek; on wracał właśnie z polowania i miał, jak zawsze, w pogotowiu jakieś dowcipne słowo czy żarcik. Kiedyś obgadał pochodzącego z Koryt niejakiego Hugona Ulbrich’a, który w Torzymiu na krótko odegrał rolę handlarza i sprzedał – w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa – kota w worku. Gdy ta historia dotarła do Maksa Vogt’a i została opublikowana w lokalnej gazecie, to wszyscy ubawieni sprawą zachwycili się Ottonem Görlitz’em. Ze swej strony obiecujemy jeszcze kilka miłych historyjek o niestety przedwcześnie zmarłym Otto Görlitz’u w przyszłości opowiedzieć.
Rozstaliśmy się z myśliwskim pozdrowieniem i pojechaliśmy dalej, ciesząc się z piękności tego niedzielnego poranka, aż dotarliśmy do skrzyżowania i minęliśmy dom szosowy. Za laskiem przy tym domu zaczynały się tereny gminy Koryta, a jej wiatrak i wieża kościelna pozdrawiały nas z daleka. Po obydwu stronach szosy widzieliśmy dobrze uprawione, żyzne pola; to było widać, że uprawiane były z gorliwością i miłością.
Wjechaliśmy do Koryt i stwierdziliśmy, że pierwsze domy po prawej nie zrobiły na nas dobrego wrażenia, ale parę metrów dalej obraz się zmienił. Tu po prawej była działka Henschke’go, później Rosenberg’a: czyściutki dom mieszkalny z dużym ogrodem z przodu od ulicy, z przebarwną rewią kwiatów; widok dający radość. Na kufel piwa o poranku było jednak zbyt wcześnie, więc pedałowaliśmy dalej przez wieś, która dopiero budziła się ze snu. Z pobliskiego stawu po lewej dochodziło gęganie gęsi i kwakanie kaczek Po obu stronach ulicy leżały zagrody należące do urzędnika Theel’a, do rolników König’a, Münchberg’a, Witzke’go, Mauske’go, Kretschmann’a, Ulbrich’a, Troschack’a, Windmüller’a, Hoffmann’a, Richter’a, Miem’a, mistrza kowalskiego Gerlach’a, do Lorenz’a, Knospe’go itd. Dzisiaj wspominam dawniejszego śpiewka kościelnego Mehley’a z jego sympatycznym, dźwięcznym basowym głosem. A ostatni, dobrze mi znany nauczyciel Sparmann, z wojny do domu już nie wrócił. Ale o dwóch mężczyznach z naszej sąsiedniej wsi Koryta, którzy dla nas Torzymian pozostaną niezapomnianymi, wspomnieć tu muszę: to bracia Kalz’owie, obaj mistrzowie szewscy, obaj w Torzymiu mieli swoje samodzielne warsztaty. Ale widziało się ich zawsze razem, czy to przy pracy, czy gdy jechali do Frankfurtu, by zakupić potrzebne skóry, czy gdy w sobotni wieczór zasiadali przy swoim stoliku w knajpie, by w przymilnej atmosferze zagrać w durnia. Którejś niedzieli obydwaj zaczęli wędkować na położonym nieco z tyłu, małym, w zasadzie bezpiecznym, jeziorze Trawiastym, z którego wypływa nasza Ilanka. Obydwaj wędkowali najpierw z brzegu, ale później z łodzi. Podczas wędkowania obydwaj wpadli do jeziora, a że pływać nie umieli, więc musieli marnie utonąć. Gdyśmy grzebali tych dwóch nierozłącznych braci, trzykrotną salwą pozdrowiliśmy ich po raz ostatni nad ich grobem. Nasz kamrat „Karol od Schutzmann-Witzke’go”, dogłębnie poruszony, wygłosił słowa pożegnania, a potem stos kwiatów i wieńcy przykrył ich grób.
Gdy rodziła się nasza gazeta dot. stron ojczystych, to któregoś dnia w Lüneburgu jej wydawca Pan Ohm, pochodzący również z naszych stron, pokazał mi pewien list, którego nadawcą była nieznana mi młoda kobieta z Koryt. Ona opisała ponure dni ze stycznia – lutego 1945 r. w Korytach, które przeżyła. Ten list był tak wstrząsający i okropny, że nie potrafiliśmy się zdecydować, czy na niego odpowiedzieć, albo czy te straszne wydarzenia, jakie dotknęły tam wtedy naszych ziomków – by je opublikować. To był opis, jak kwitnącą, pełną wesołych ludzi wieś, jaką były Koryta, zniszczono z niebywałym okrucieństwem.
Po kilkuset metrach już za Korytami skręcamy z szosy w lewo, znowu jedziemy przez pola z żytem, owsem, kartoflami czy burakami, aż dojeżdżamy do lasu. To jest państwowe leśnictwo z przepięknymi lasami sosnowymi lub mieszanymi, które tak pięknie oddają nam charakter naszych stron rodzinnych. Na jednej prastarej sośnie wisi mała biała tabliczka ze strzałką kierunkową na Kolonię Raków, a my już wjeżdżamy na podwórko mistrza rybackiego Gerlach’a, prowadzącego też gospodarstwo rolne i zajazd. Spokój i cisza tego podwórza zmącone zostaje przez „wielką gębę” Franka, który teraz prowadzi z gospodarzem nie mającą końca gadaninę. – W chłodnej izbie dla gości łapiemy oddech, zaopatrujemy się w niezbędny sprzęt wędkarski i wyjeżdżamy nad wspaniałe jezioro Malcz, wkoło otoczone zielonym lasem. Nad jeziorem panuje uroczysta cisza, nikt nie mówi nawet słowa. Gdy chciałem lekko zanucić jakąś piosenkę, zostałem natychmiast obsztorcowany: „Podczas wędkowania się nie śpiewa” uważał Franek Często muszę wracać myślą do tej pięknej, słonecznej niedzieli. Wędkowaliśmy, kąpaliśmy się, dawaliśmy się słońcu napromieniować, obserwowaliśmy dzikie kaczki i rodziny nurków, przyglądaliśmy się licznemu ptactwu. Na obiad spałaszowaliśmy dobrą porcję lina, to była prawdziwa przyjemność. Franek oczywiście jak zawsze wiele narzekał, jego zdaniem nigdy w życiu nie będę dobrym wędkarzem, ale to był jego sposób obcowania, w rzeczywistości pod tą chropowatą skorupą tkwiło dobre jądro.
Dopiero jak słońce zaszło na zachodzie pożegnaliśmy się z Kolonią Raków i jej gościnnymi mieszkańcami, zajechaliśmy potem jeszcze do naszego przyjaciela Hankelmann’a w Korytach, u którego napotkaliśmy młodą generację tej wsi, która przy kuflu piwa odpoczywała po minionym tygodniu ciężkiej pracy na wsi; z większością dobrze się znaliśmy, więc czuliśmy się tutaj bardzo dobrze.
Dzisiaj, gdy minęło już prawie 20 lat od czasu, gdy rozstaliśmy się z naszymi rodzinnymi stronami, chcemy sobie życzyć i żywimy nadzieję, że może jednak dobry los zaprowadzi nas kiedyś w owe strony, że jeszcze raz kiedyś popedałujemy do Kolonii Raków, a potem jeszcze raz, jak za starych dobrych czasów zawrócimy do Koryt i uchwycimy tam wiejski kufel.




Artykuł "Unser Nachbardof Koritten und ein Sonntag am Kalkofen (OHB 1/1995) Autorzy zdjęć do 1945 NN. Zdjęcia w posiadaniu: Stefan Wiernowolski (Sulęcin, archiwum prywatne, sztuk 2), OHB Nr. 2/1999r. ze zbiorów RB. (okładka, sztuk 1)
Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze grzegorczyk@tskmn.pl
24 września 2016
Publikujemy tym razem Słowo wstępne – pierwsze strony (1 1/3) opracowania z 1926/1927 doktora Wilhelma von Obernitza o ówczesnym Lagow, w ujęciu historii, geologii, faktów tutaj się dziejących. Tekst publikujemy w języku niemieckim i języku polsku z opracowania Ein Buch Der Heimat Lagow wydanym przez magistrat Lagow w 1927 roku na 200-lecie miasta.
W „KŁ” Nr 25/2015 drukowaliśmy 3 stronicowe zakończenie tego 33 stronicowego opisu Lagow. Nadal czekamy i liczymy na pracę, zainteresowanie społeczeństwa, który przetłumaczyłby ok. 26 stron tekstu (część to zdjęcia), perełki opisu lokalności … Nadal czekamy.
Kiedy przydzielono mi zaszczytne zlecenie, by z okazji jubileuszu 200-lecia istnienia Łagowa jako miasta w sensie polityczno-prawnym, rzecz ująć w formie uroczystej, wówczas było dla mnie jasne, że w mojej pracy elementem podstawowym będzie część historyczna. Ale miałem też świadomość, że zwłaszcza przy tej miejscowości również architektura i przyroda muszą uzyskać poczesne miejsce. To, że w pracy nad częścią historyczną będę miał dostęp do bogatych źródeł – było poniekąd założeniem wstępnym. Przecież historia Łagowa jest w większości historią Zakonu Joannitów w Marchii. Jako podstawowe źródła do pracy występują dwa dzieła, które dla warunków marchijskich ciągle winny być traktowane jako punkty wyjścia: Bratring’a Opis marchii brandenburskiej, wydany w Berlinie w roku 1809, oraz Fryderyka Maurer’a Kataster prowincji Brandenburg, wydawnictwo Berghaus 1856 r. Do tego dochodzą wydawnictwa szczególne dotyczące w/w Zakonu, konkretnie autorstwa A. von Winterfeld’a Historia Zakonu Rycerskiego Joannitów od Szpitala w Jerozolimie, wydana w Berlinie w 1859 r. przez wydawnictwo Marcina Brendt’a. Specjalny dodatek do „Świebodzińskiego Pisma Inteligentów”, wydawanego chyba w połowie lat 80-tych XIX w. jako seria artykułów: Miasteczko Łagów, Przyczynek do kroniki – był dla mnie jedyną większą pracą, związaną z opracowywanym tematem. Jej anonimowy autor – jest nim wg godnych zaufania źródeł Wilhelm Freier – pracował z rozmysłem i dostarcza mnóstwo materiału, lecz nieuporządkowanego i w formie niełatwej do wykorzystania, ale mimo to jego dane były dla mnie bardzo wartościowe. Szczególnie wiele ciepłych podziękowań mam dla moich współpracowników; pan organista Calsow w Łagowie był niezmordowanym dostarczycielem przeróżnych materiałów. Pan Arno Schädlich w Tursku, który przekazał mi dane o stosunkach gospodarczych w Komendzie Łagów, i który wsparł mnie ogromnie swoimi publikacjami w „Neumark” (Nowa Marchia) i w „Pismach ojczyźnianych powiatu Torzym”, oraz innymi, dotychczas jeszcze nie drukowanymi, bardzo cennymi materiałami – zasługuje na szczególne podziękowania z mojej strony. Takim samym zaufaniem obdarzył mnie też pan dr Jung-Berlin, który opracował również jeszcze niepublikowaną „Inwentaryzację dzieł sztuki w powiecie wschodniotorzymskim prowincji Brandenburg”. W tematyce przedhistorycznej łaskaw był mi doradzać pan profesor Goetze z Wydziału Prehistorycznego Muzeów Państwowych. Do części geologicznej zaoferował mi swoje nieocenione wsparcie pan prof. dr Schütze-Magdeburg, znawca okolic Łagowa. Panu Tajnemu Radcy Sanitarnemu dr Blume-Lagow zawdzięczam informacje o dawnych nazwach części jezior i innych miejscowych ciekawostkach, którym bieg czasu zagraża pójściem w zapomnienie. Chętnie też udostępniano mi drogi do archiwów państwowych i prowincjonalnych.

Konstrukcja tego opracowania została tak pomyślana, by najpierw w części geologicznej przedstawić powstawanie tego krajobrazu, który stał się sceną, na której odgrywały się ludzkie dzieje w historycznej dramaturgii. Opisałem to w trzech aktach głównych, rozdzielonych rozstrzygającymi wydarzeniami, a potem – by jeszcze raz spojrzeć na nie z łagowskiego punktu widzenia. W rozdziale dot. historii sztuki ukazano, co w kwestii zachowania zabytków uchowało się w Łagowie. No i nie mogło też zabraknąć części końcowej, w której należało ocenić element estetyczny położenia tego miasta w swoim krajobrazowym środowisku, a ocena ta jest wybitnie pozytywna.

Autorowi pióro prowadziła gorąca miłość do tego wspaniałego miejsca, będącego miłym miejscem wypoczynku i regeneracji, odmładzającym ruczajem, ale gdzie też był znój i upadki. Pisanie autora osiągnęło swój cel, jeżeli udało mu się również wśród innych utrzymać lub wzbudzić miłość do Łagowa.
Berlin, Zielone Świątki roku 1927
Wilhelm v.Obernitz
Tekst udostępnił Peter Glogowski
z Łagowa
Tłumaczenie Jan Grzegorczyk
4 września 2016

Zdjęcie z lewej: organy kościelne w Łagowie po odnowieniu w roku 2007
(zdjęcie: St. Wiernowolski) Zdjęcie u dołu: dawny niemiecki cmentarz w Łagowie (zdjęcie: Helmut Sommer)
Treść w obramowaniu:
Zaproszenie na uroczysty odbiór organów Sauer’a w Łagowie, który odbędzie się w dniu 14.listopada 2007 r. Szanowni państwo, drodzy przyjaciele i wspierający odnowienie organów Rada Parafialna przy kościele p.w. Św. Jana Chrzciciela i Proboszcz parafii ks. Norbert Nowak, oraz budowniczy organów Sven Kilian z Frankfurtu nad Odrą mają zaszczyt zaprosić państwa na uroczyste przekazanie w użytkowanie organów Sauer’a w katolickim kościele w Łagowie, które odbędzie się w dniu 24.11.2007 r. o godz. 17:00.
Organy zostaną poświęcone Bogu i parafianom podczas mszy św. Następnie odbędzie się uroczysty koncert z udziałem Małgorzaty Ilowskiej (sopran) i Svena Kilian’a
Cieszymy się na państwa udział i oczekujemy państwa w dniu 24.11.2007 r.
Z uprzejmymi pozdrowieniami Norbert Nowak, Proboszcz w Łagowie
Uprasza się o telefoniczne potwierdzenie uczestnictwa
W ostatnim zeszycie zapowiedzieliśmy, iż opowiemy o dalszym przebiegu prac przy przywróceniu organów do stanu używalności.
W dniu 12.listopada otrzymaliśmy faksem następującą wiadomość:
Po rozmowie z Przewodniczącym panem Ulrichem Wilhelm’em rozesłaliśmy niniejszą informację, razem z osobistym zaproszeniem, do wszystkich miłośników stron ojczystych pochodzących z Łagowa, którzy uczestniczyli w akcji zbierania datków (za wyjątkiem do, mieszkającego w Kanadzie, miłośnika Rudi Arnold’a). Związek miłośników stron ojczystych ze względu na brak czasu nie był w stanie zorganizować wspólnego wyjazdu. Tak więc ten, kto w tej uroczystości chciał wziąć udział, musiał sobie ten krótki wyjazd samemu zorganizować. Ja swój udział zapowiedziałem w osobistym piśmie do wszystkich, by ich też do udziału zachęcić. Cel ten udało mi się osiągnąć, co stało się widoczne, gdyśmy – dwie panie przyjechały ze mną – w sobotę 24.listopada późnym przedpołudniem zajechali do hotelu „Leśnik” w Łagowie, to natrafiliśmy tu już na kilku miłośników stron ojczystych, w tym naszego Przewodniczącego pana Wilhelm’a. Kolejni członkowie Zarządu nadjechali nieco później, ale wystarczająco wcześnie, by być na koncercie.
Przy płomiennie niebieskim niebie starczyło jeszcze czasu przed zmrokiem na dłuższe łazikowanie po miejscowości, co pozwoliło nam rozbudzić stare wspomnienia, bądź nowe sytuacje poodkrywać.
Ponieważ dla nas następny dzień był „Niedzielą zmarłych”, więc niektórzy z nas wybrali się na spacer na dawny cmentarz na Sokolim Wzgórzu. Prezentowanej niżej fotografii po powrocie nadałem tytuł „Niedziela zmarłych w Łagowie w 2007 r.” Krótko przed 17-tą zgromadziliśmy się wszyscy w kościele. Kościół był dobrze wypełniony (patrz zdjęcie niżej, wykonane przez Stefana Wiernowolskiego). Oprócz nas, niestety zaledwie 12-tu członków naszego koła miłośników stron ojczystych, na zapowiedziany program czekało ok. 200 dzisiejszych mieszkańców Łagowa. Zaproszeni przez nasze koło miłośników stron ojczystych polscy goście, w tym burmistrzowie Łagowa i Sulęcina, Rada Gminy i terenowo właściwa posłanka na sejm - nie pojawili się – wszyscy oni usprawiedliwili się innymi obowiązkami. Jako nasi goście obecni byli jeszcze fotograf Wiernowolski z żoną i nasz tłumacz pan Kwaśny.
Punktualnie o 17-tej ksiądz Proboszcz Norbert Nowak otworzył zgromadzenie. W swym powitaniu, wygłoszonym po niemiecku i po polsku, podnosił w szczególności swoją radość z tego, że tu w tym kościele Polacy i Niemcy, katolicy i protestanci, zeszli się razem we wspólnej ojczyźnie, by wspólnie odprawić mszę św. i uczestniczyć w poświęceniu organów. Zaznaczył także, że zbiórka pieniędzy, podjęta przez koło miłośników stron ojczystych, w niemały sposób przyczyniła się do tego, iż roboty renowacyjne przy organach w ogóle ruszyły z miejsca.
Po tym powitaniu odprawiona została msza św., celebrowana przez ks. Dziekana, specjalnie skierowanego na tą uroczystość przez ks. Biskupa diecezjalnego.
Centralnym elementem wygłoszonego po polsku kazania były rozważania - na ile zdołaliśmy zrozumieć – o treści wersu 6.2 z listu do Galantan: „Jeden dźwiga ciężar drugiego …”. Podczas mszy po raz pierwszy zagrano na nowo odrestaurowanych organach; grał organista, intonujący też pieśni. W ramach tej mszy obydwaj księża poświęcili najpierw wodę, a następnie tą wodą poświęcili organy. Na zakończenie mszy wszyscy odczytali po polsku i niemiecku wyłożone teksty religijnej pieśni „Boże wielki, chwalimy Cię, Panie, wychwalamy Twoją moc …”. Proboszcz mszę zakończył wezwaniem do wszystkich, by na znak pojednania podali sobie ręce.
Następnie przystąpił do mikrofonu Przewodniczący naszego koła miłośników stron ojczystych pan Ulrich Wilhelm, który odczytał nazwiska tych wszystkich z koła miłośników stron ojczystych,
którzy złożyli datek na renowację organów. Potem jeszcze raz pan Przewodniczący podziękował wszystkim ofiarodawcom, oraz budowniczemu organów Svenowi Kilian’owi, za ich szczodrość i wysiłek. Swoje krótkie przemówienie zakończył słowami: „i teraz brzmią one znowu”.
Na tym zakończyła się część pierwsza imprezy, po której nastąpił trwający ok. 30 minut mały koncert w wykonaniu budowniczego organów Svena Kilian’a,
jako baryton wystąpił łagowski organista, a sopran śpiewała pani Małgorzata Ilowska.
Po koncercie budowniczy organów pan Kilian, wspierany przez ks. Proboszcza Nowaka w roli tłumacza, opowiedział o przeprowadzonych przez niego w ostatnich tygodniach przy tych organach pracach renowacyjnych.
Koło miłośników stron ojczystych na czas po imprezie pierwotnie zaplanowało wspólną kolację w dawnej oberży Heinrich’a, naprzeciw kościoła. Pomysł ten nie doszedł niestety do skutku,
gdyż miejscowa młodzież miała tam wieczorek taneczny. Mnie udało się obecnemu jeszcze Proboszczowi Nowakowi przekazać – celem dołączenia do księgi parafialnej w Łagowie – metrykę z wpisanymi w niej nazwiskami wszystkich ofiarodawców z koła miłośników stron ojczystych; podkreśliłem przy tym, że my również mocno się ucieszyliśmy z tego, iż mogliśmy znowu, pierwszy raz od dłuższego już czasu, wspólnie z obecnymi mieszkańcami naszych stron rodzinnych, razem uczestniczyć w oficjalnej uroczystości.

Nasza mała grupa ze Związku miłośników ziemi ojczystej pozostała razem i, niestety już bez gości, przy nieco spóźnionej kolacji, cieszyła się tym wydarzeniem, jakim było uroczyste oddanie odrestaurowanych organów do użytkowania. Kolację zjedliśmy w dawnym hotelu „Czarny Orzeł”, obecnie noszącym nazwę „Bajka”.
Następnego ranka usiedliśmy wszyscy jeszcze raz do wspólnego stołu śniadaniowego, gdzie przed wyjazdem mieliśmy jeszcze czas pogadać o tym czego doświadczyliśmy, powymieniać poglądy i porobić parę pamiątkowych zdjęć.
Opis do zdjęć: U góry – wnętrze kościoła, spojrzenie na ołtarz(1) Zdjęcia na dole: Przed wyjazdem w dniu 25.lisopada 2007 r. na tarasie „Hotelu Leśnik” nad Jeziorem Łagowskim; od lewej: Manfred Jericke, Hildegarda Scharn z domu Zillmann, Pani Borth und Wilfried, Christa Weidlich z domu Zajonzek, Christel Nagle-Danzmann z domu Tell, Helmut Sommer(2). Rząd zdjęć: organy(3), organista(4)i jeszcze raz tych siedmioro Łagowian(5). Autorzy zdjęć: Stefan Wiernowolski (1) (3), Helmut Sommer (2) (4) (5).
Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl
14 sierpnia 2016
W Królestwie Pruskim z dniem 30.10.1810 r. dekretem królewskim rozwiązano Zakon Joannitów, a cały majątek tego Zakonu został przejęty na rzecz skarbu państwa. W Łagowie majątek Zakonu składał się z zamku i majątku ziemskiego; po w/w sekularyzacji przechodził on w ręce wielu kolejnych posiadaczy, a ilustruje to poniższe zestawienie:
1810-1818 – Domena państwa pruskiego; tu uwaga: od 1812 r. wielkie tzw. majątki rycerskie wolno już było dzielić lub łączyć (i sprzedawać),
1819-1830 - Za swe zasługi dla króla byłą własność Joannitów w Łagowie otrzymuje generał Fryderyk Wilhelm von Zastrow,
1834-1843 - Nowym właścicielem jest generał Barfuß Falkenberg; od tego czasu przyległe bezpośrednio do miasta wzgórze nosi nazwę Falkenberg, czyli Góra Sokoła. W latach 30-tych XIX w. powstają tu pierwsze zabudowania gospodarcze późniejszego folwarku.
1843-1852 - W tym okresie zamek w Łagowie i majątek ziemski należą do Hermanna von Oppen, wywodzącego się z rodu władającego Gądkowem Wielkim/ Groß Garden.
1852-1856 - Majątek ziemski i zamek kupuje rodzina von Armin, a te cztery lata są najkrótszym przedziałem czasowym w wielowiekowej historii tych nieruchomości, kiedy znajdowały się one w posiadaniu określonego właściciela.
1856-1893 - Zamek wraz z majątkiem ziemskim zakupuje Hugo hrabia Wrschowetz-Sekerka von Sedczic. W roku 1856 zamek już wcale nie nadawał się do zamieszkania: schody prowadzące na górę były bez zamknięcia, wszystko stało otworem. W sali rycerskiej buszowały króliki i bawiły się dzieci z miasta. Mury warowni były zrujnowane. Hrabia wszystko to odbudował. Wokół kościoła stały obory, stajnie, chlewnie itd., więc w kościele słychać było ryczenie krów i kwiczenie świń. Hugo hrabia Wrschowetz po tym, jak na Sokolim Wzgórzu jego kuzyn, wytrawny różdżkarz, odkrył źródło wody, postanowił przenieść wszystkie budynki gospodarcze wraz z czworakami i gorzelnią tam na Wzgórze; przeniesione zostało całe gospodarstwo. Budowle, które z owego okresu stoją do dzisiaj to m.in. pompa wodna przy ul. 1-go Lutego, gorzelnia z roku 1884, oraz duży budynek zamieszkiwany (do roku 1999) przez robotników rolnych, a zwany przez nich dworem lub zgoła pałacem. W Urzędzie Konserwatora Zabytków budynek ten wpisany jest jako Rządcówka (patrz „KŁ” nr 25/2015: „Kinderheim Lagow – Przedszkole w Łagowie” oraz „Łagów – książka stron rodzinnych”).
1893-1945 - Po śmierci hrabiego folwark z nazwą „Majątek Rycerski”, oraz zamek zarządzane są przez baronową Margot Wurmb von Zink, która będąc krewną hrabiego odziedziczyła ten majątek. W owym czasie baronowa jest już wdową z trójką dzieci: dwie córki (starsza Margot i Wanda) oraz syn Wilhelm, który stosunkowo wcześnie zmarł (w roku 1930). Na trzecim z dzisiaj znanych cmentarzy ewangelickich w Łagowie (obecnie prowadzonym przez służby komunalne) wybudowano w roku 1929 kaplicę cmentarną. W niej pochowano zmarłego Wilhelma i szczątki wcześniej zmarłego hrabiego. W tym czasie zaprzestano już chowania zmarłych na dotychczas użytkowanym cmentarzu na Sokolim Wzgórzu. W międzyczasie Majątek Rycerski jako posag otrzymuje córka Margot, która wyszła za mąż za hrabiego Ryszarda Pückler und Limpurg. Baronowa Margot Wurmb von Zink musiała - mając 80 lat – uciekać z Łagowa; zmarła w Burgfarnbach, dożywszy nieomal 84 lata, w dniu 02.czerwca 1948 r. W roku 1909 wybudowano nową linię kolejową relacji Toporów – Międzyrzecz; przy tej inwestycji również Łagów otrzymał przystanek wraz z dworcem. To połączenie ze światem w sposób istotny przyśpieszyło rozwój Łagowa. W miejscach gdzie przedtem pasły się kozy, krowy owce, a nawet Świnie, tam na wszystkich kierunkach wyrastały domy:
do Jemiołowa, gdzie w roku 1926 wybudowano nową ulicę, przy niej wybudowano w 1927 r. schronisko młodzieżowe,
do Łagówka, gdyż trzeba było wybudować ulicę do dworca; przy niej wybudowano szkołę, przy niej leżał też tartak,
do Poźrzadła wybudowano drogę w roku 1928, gdyż tutaj powstawały nowe pensjonaty,
przy drodze jeziornej wybudowano m.in. drewniane domy dla księży. Po roku 1945 otrzymała ona nazwę Ignacego Paderewskiego.
Jak zmieniała się liczba mieszkańców Łagowa przedstawia poniższe zestawienie:
1727 r. – Łagów ma ok. 200 mieszkańców,
1864 r. – miasto liczy już 434 mieszkańców, mieszkających w 63 domach,
1900 r. – liczba mieszkańców spada do ok. 400,
1910 r. – w mieście mieszka 495 dusz, w zamku 183, w leśnictwie Łagów dalsze 102,
1928 r. – miasto wraz z mieszkańcami zamku i leśnictwa ma 1150 osób,
1939 r. – podczas spisu ludności naliczono się w Łagowie ok. 1200 osób, które mieszkały w 351 gospodarstwach domowych.
W roku 1927 Łagów obchodzi 200. rocznicę istnienia jako miasto. Prawa miejskie (dość ograniczone) miejscowość ta otrzymała w roku 1727 od komtura Christiana Ludwig’a, który komturem w Łagowie był w latach 1705 – 1735. W tym samym 1927 r. świętowano też 700-lecie istnienia miejscowości Łagów. Ze względu na te uroczystości przekuto w Bramie Marchijskiej brakujące do tej pory przejście dla pieszych, przedtem był tu tylko jeden przejazd dla wszystkich: dla jeźdźców, woźniców, przepędzanego bydła, wszelkiego rodzaju wozów.
Uroczystości jubileuszowe odbyły się w dniach od 09. do 11.lipca. Na uroczystości przybyło wielu gości nie tylko z Brandenburgii, lecz z całych Niemiec. W dniu 19.czerwca 1927 r. uroczyście otwarto schronisko młodzieżowe; w tej uroczystości uczestniczyło około tysiąca młodzieży.
Rok 1927 można też rozpatrywać jako zapoczątkowanie procesu przekształcania się Łagowa w uzdrowisko. Jednak miasto w tym okresie jest najmniejszym miastem w całej Rzeszy Niemieckiej. Rada miasta wiedziała, że mieszkańcy woleliby płacić mniejsze, czyli wiejskie podatki, więc uchwaliła, by wystąpić do rządu z odpowiednim wnioskiem w tej sprawie.
W dniu 16.05.1931 r. rząd niemiecki podjął decyzję, że zz dniem 07.02.1932 Łagów traci prawa miejskie i ponownie staje się wsią. Ostatnim burmistrzem miasta, będącym na urzędzie od roku 1925, był pan Radlow. Teraz wybierano sołtysa. Wybory wygrał pan O.D. Cuno.
Dzisiaj Łagów jest nadal wsią; wszelkie starania polskich wójtów (panowie Czajkowski, potem Oleszkiewicz, obecnie Kalbarczyk), aby znowu odzyskać prawa miejskie do tej pory się nie powiodły.
Powinno się wymienić jeszcze niektóre lata z późnej historii Łagowa:
1858 Założenie Związku Strzeleckiego, który od tej pory co roku organizował święto strzelectwa.
1920 Założenie Związku Gimnastycznego Mężczyzn; dzięki jego inicjatywie powstał na wschodnim brzegu Jeziora Trześniowskiego zakład kąpielowy i pierwsza plaża z ratownikiem (o nazwisku Sommer, a pochodzącym z Łagówka). Po roku 1945 miejsce to nazywane było „Dzika plaża”. W 1995 r. drewniana konstrukcja została częściowo zrekonstruowana.
1934 Na wschodnim brzegu Jeziora Łagowskiego powstał nowy zakład kąpielowy. Plaża jest duża, w pobliżu jest hotel i restauracja. Wszystko wygląda bardzo atrakcyjnie zarówno dla miejscowych, jak i dla kuracjuszy. Po 1945 r. funkcjonował na tym terenie ośrodek wypoczynkowy, prowadzony najpierw przez centralę POSTiW w Świebodzinie, a później (do 2005 r.) przez przedsiębiorstwo „Lubtour” w Zielonej Górze. Teraz ten ośrodek nosi nazwę „Mundi Recra”, a restauracja „La Viee”.
O latach wojny1939 – 1945 wiemy stosunkowo mało. Pensjonaty wykorzystywane były dla potrzeb rannych żołnierzy. W innych pomieszczeniach kurortu zamieszkiwały głównie kobiety z dziećmi, które pouciekały z dużych miast, stale bombardowanych przez lotnictwo aliantów.
W Łagowie oraz we wszystkich innych wsiach żyli wówczas też robotnicy przymusowi z nieomal wszystkich krajów europejskich, którzy na chłopskich zagrodach i polach wykonywali męskie roboty, w miejsce niemieckich mężczyzn, którzy wszyscy służyli – umundurowani – w najprzeróżniejszych zmilitaryzowanych jednostkach.
W roku 2007 na posiedzeniu polsko-niemieckiej grupy roboczej w Łagowie postanowiono, że grupa ta działa całkowicie apolitycznie i obie strony nie będą wobec siebie występować z żadnymi roszczeniami.
Czasy i wydarzenia, które miały miejsce począwszy od lutego 1945 r. wielokrotnie już opisywano we wcześniejszych numerach „KŁ”. Tutaj tylko krótki wycinek wspomnień z okresu, kiedy wypędzano ludność niemieckiego pochodzenia. W Łagowie, zgodnie z rozkazem Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego nr 236 z dnia 10.czerwca 1945 r. wypędzanie rozpoczęło się 24.06.1945 r. wcześnie rano. Dowódca V Dywizji Piechoty płk Stanisław Kupsza wykonywał nakazany rozkaz. A oto ten wycinek:
„To była sobota. Od godzin porannych padało i padało – zebrani ludzie z podręcznym dopuszczalnym bagażem wędrowali w kierunku na Spiegelberg – Spiegelbergsraße, a potem dalej na Koritten – ku Odrze, droga nr 167. Ta wędrówka trwała trzy tygodnie do 11.-12.07.1945 r. Noce spędzano w już opuszczonych domach, stodołach, szopach, w rowach przydrożnych, w polu – było głodno, straszno, niepewnie i niebezpiecznie, bez opieki medycznej, żywienia ...”
Opracowanie: Ryszard Bryl
Literatura:
U. Kathe – Listy i wspomnienia z Łagowa do 1945 r.E Schulz – „KŁ” Kinderheim Lagow,Ch. Weidlich – Listy i artykuły o Łagowie w „KŁ“,H. Sommer – Von der Frühzeit bis zur Vertreibung 1945 – Od niepamiętnych czasów po wypędzenie w 1945 r.,A. Padiasek – „KŁ“ Dziś jeszcze miasto jutro wieś.
1 lipca 2016
Łagów zaistniał w ówczesnej Brandenburgii już z końcem XIX wieku, gdy ktoś dopatrzył się uroku i położenia, przyrody i geografii lokalnej, zdrowego powietrza i ogromu lasów i puszcz pełnych zwierzyny łownej i czystych jezior pełnych ryb. Wcześniej były to obszary tradycji zakonów rycerskich Templariuszy i Joannitów oraz zakonów tradycji katolickiej i ewangelickiej torujących sobie drogę do wiernych.
Rok 1907 – 1909, to otwarcie linii kolejowej, jednotorowej Topper-Meseritz przez Lagow, co dało lepszy kontakt podróżnych i turystów tamtych czasów do poznawania okolicznych obszarów.
Lagow powoli i systematycznie rozwijał się do 1945, do czasu zakończenia Drugiej Wojny Światowej. Ten czas został już wielokrotnie opisany i utrwalony na kartach papieru w przewodnikach turystycznych, zapisach i kronikach historii oraz zdjęciach i kartkach pocztowych.
Po roku 1945, Łagów zajęty i zagospodarowany przez nowych osadników i mieszkańców głównie z Polski wschodniej, nadal trwa na pozycjach wsi letniskowej, z zabudową małomiasteczkową, obszaru niezwykle atrakcyjnego jako wczasowisko turystyczne.
To tutaj już w 1949 zaczęli przybywa artyści plastycy, muzycy i ludzie szeroko pojmowanej kultury filmowej. I tak wiosną 1954 roku po wybraniu plenerów, skierowano do realizacji scenariusz filmowy pt. „Godziny nadziei” w reżyserii Jana Rybkowskiego.
… W miejscowości Lyx, małym miasteczku niemieckim w 1945 roku znajduje się szpital wojskowy Rosjan idący za frontem na Berlin, a w okolicznych lasach ukrywają się resztki rozbitych oddziałów niemieckich, które chcą odbić i zając miasteczko. Na ulicach trwa i panuje radość z wolności uzyskanej, że to już koniec wojny, a robotnicy przymusowi i jeńcy wojenni cieszą się najbardziej otrzymaną wolnością i swobodą… Rozgardiasz cieszy prawie wszystkich poza lekarzami wojskowymi i ukrywającymi się Niemcami, zdrajcami i szpiegami!
Tak Łagów Lubuski przeszedł do historii kina fabularnego, pełnometrażowego z wielką ilością aktorów powojennego młodego pokolenia z ówczesnych trzech szkół teatralnych Warszawy, Krakowa i Łodzi oraz uczestników studentów ASP Kraków. W filmie grali również uznani aktorzy powojennego pokolenia. Wiesław Michnikowski, Krystyna Feldman, Stefan Friedman, Mieczysław Kalenik, Stanisław Mikulski, Bronisław Pawlik, Jan Kobuszewski, Leon Niemczyk, to tylko część znanych aktorów, wtedy stawiających pierwsze kroki w filmie i teatrze.
Film „Godziny nadziei” wszedł na ekrany polskich kin 09.05.1955 w X-tą rocznicę zakończenia II Wojny Światowej. Istotną ciekawostką tego filmu są „naturszczycy” czyli grająca w filmie miejscowa ludność.
Można wspomnieć panią Kunicką, p. Kozę … a jej głównym aktorem, był małoletni wtedy chłopiec w cylindrze i z psem p. Józef Jackiewicz, dotąd mieszkający w Łagowie. Inną, ale negatywną ciekawostką jest fakt, ze pod potrzeby filmu zburzono na podzamczu, w centrum Łagowa, duży, długi, piętrowy, murowany budynek mieszkalny, który przetrwał w całości dwie wojny światowe (w tym miejscu naprzeciwko rest. „Pod Basztą”, przy murach obronnych jest parking).
To tutaj w Łagowie Lubuskim (drugi człon, Lubuski, głupio zniesiono) od 1969 roku jest realizowane Lubuskie Lato Filmowe – zawsze w ostatnim tygodniu czerwca, pierwszych dniach lipca. Tutaj w Łagowie wręczane są nagrody Złotego, Srebrnego i Brązowego Grona. Tak w LLF 44-2015 roku Złote Grono otrzymała za film „Body/Ciało” rez. Małgorzata Szumowska.
Na LLF wręczane też jest jako nagroda specjalna Diamentowe Grono i w 2015 otrzymał je za dorobek artystyczny i wkład w rozwój kinematografii polskiej zasłużony reżyser Sylwester Chęciński – autor „Samych swoich” i kontynuacji znanej nam wszystkim…
Łagów na co dzień, latem, podczas tego znaczącego w kulturze czasu prezentacji i spotkań, to wiele zaplanowanych imprez dla odwiedzających, bo to impreza znacząca i wielowątkowa.
Przez tydzień w LLF aż nie chce się wierzyć, oglądano w 2015 roku 216 filmów różnych form filmowych. To tutaj są prezentowane filmy animowane, etiudy studenckie, krótkie i pełne filmy fabularne z wielu krajów Europy. Prezentacje filmów łączone z udziałem twórców są interesującą częścią innych festiwali w Polsce.
Dla przypomnienia trzeba podać, że Łagów w 1969 r. zaczynał się pod szyldem Festiwalu Filmów Polskich, a od 1974 roku został przeniesiony do Gdańska, skąd od 1976 przeniesiono do Gdyni i we wrześniowe dni tam jest prezentowany.
Łagów w aktualnej formule prezentacji filmów pokazuje kino polskie i wielu państw dawnego bloku socjalistycznego i jeszcze innych, dając szansę młodym reżyserom z ich różnorodną tematyką. Łagowskie plenery służyły jeszcze dla dwóch realizacji filmów fabularnych. Kolejnym, drugim filmem był „Nie będę Cię kochać” w rez. Janusza Nasfetera, kręcony latem 1973 roku w Łagowie i leśniczówce Gronów. W tym filmie dla młodzieży główne role zagrali Tadeusz Janczar i Halina Dobosz, a rolę małoletniej – Grażyna Michalska.
Film wszedł na ekrany w 1974 roku. Trzecim filmem fabularnym realizowanym w 1989 roku był film „Pensjonat Słoneczko” przeznaczony dla kina niemieckiego i nie był rozpowszechniany w Polsce. W roli głównej wystąpił Tadeusz Łomnicki. Łagów, to ciągła próba lokalnego zaistnienia, to kolejny rok turystyczny, to krótki sezon letniego czasu wczasujących w realiach naturalnego krajobrazu, gdzie już dawno temu natura zrobiła swoje pozytywne obrazy. Teraz, corocznie, tylko dobre i rozumne lokalne przedsięwzięcia mogą przyciągnąć wczasujących.
Łagów miał też swoje lwy zamkowe co widać na dawnych zdjęciach z 1954 roku, były one prawdopodobnie z końca XIXw., gdy pojoannicki zamek przeszedł gruntowny remont u przedostatniego właściciela barona Hugo Wrschowertz Sekerka Sedcziz. W latach 60-tych XX wieku, już przy kolejnym polskim remoncie gdzieś „pobiegły” i dotychczas ich nie ma.
W innym, nowym tekście, w zdjęciach i na facebooku pokazemy jak lwy ozdabiały boczne wejście z podjazdu i wyjście do parku. LLF tradycyjnie w 2016 roku, to 45 – jubileuszowe spotkanie w Łagowie. Trzeba też przyjąć, że dwukrotnie był zawieszany. W roku 1982, z uwagi na stan wojenny i w 2008 z powodu braku środków finansowych! Tak też w Lubuskim Łagowie i decydenckiej Zielonej Górze się zdarzyło i zabrakło interwencji Min. Kultury z Warszawy.
Tekst: Ryszard Bryl
Zdjęcia: www.fototeka.pl
i archiwum R.B.
27 maja 2016
Rok założenia: 1920
Właściciele: Max i Martha Heinrich
Zdjęcia i treść: Lucie Weet, z domu Arnhold
Tekst z OHB 3/2012

Moimi dziadkami byli Max i Martha Heinrich. On był synem młynarza z Liebenau, a matka córką majstra piwowarskiego z tej samej miejscowości.
Pod koniec I-szej Wojny Światowej dziadek Max kupił młyn w Trześniówku/ Groß Kirschbaum koło Łagowa. Obsługiwał go z pomocą swej najstarszej córki, szesnastoletniej Hildy.
Młyn leżał samotnie poza wsią. Często truchlało to młode dziewczę, kiedy nocą musiała sama pilnować mielenia, a tylko wiatr i myszy dotrzymywały jej towarzystwa. Oprócz najstarszej Hildy rodzina miała jeszcze odpowiednio Gretę, Łucję, Magdę i małego syna Helmuta. Babcia napomykała często, że ten oddalony młyn nie jest dobrym miejscem dla czterech młodych dziewcząt, które przecież „pewnego dnia jakiegoś chłopa do zamążpójścia” znaleźć powinny!
Któregoś dnia, po pewnej podróży do sąsiedniego Łagowa, dziadek oznajmił, że pozyskał tam pewną knajpę. Babcia o tym zakupie w żaden sposób nie została wtajemniczona. Gdy rodzina wreszcie wprowadziła się do Łagowa, to babcia odkryła, jak bardzo to domostwo było zapuszczone. Restauracja była całkowicie wyeksploatowana. W pokojach na poddaszu, gdzie miały spać córki, wszędzie lał się deszcz. W kuchni trzon kuchenny nie nadawał się do użytku. Jak ona miała na tym gotować!
Moja mama Hilda, najstarsza z sióstr, opowiadała często, że jej mama przez trzy długie tygodnie nic tylko płakała.
W całej miejscowości wyśmiewano się z Maxa za ten zakup. On jednak miał swoje powody, by zakupić ten kawałek gruntu. On rozpoznał idealne położenie tej działki, bezpośrednio przyległej do jeziora, w samym środku miejscowości i tuż pod zamkiem. On miał pomysł na przybudówkę od strony jeziora.
On miał wykształcenie kreślarza technicznego i zaczął rozwijać plany tej przybudówki.
To były lata 20-te, czyli lata powojenne po I-szej Wojnie Światowej. Niemcy były wtedy w zapaści. Brakowało wszystkiego, co potrzebne do życia. Do tego doszła galopująca inflacja tych lat.
Maxowi Heinrich brakowało kapitału na realizację jego wybujałych zamierzeń. Opowiadano, że on „próbował każdego w mieście naciągnąć”. To spowodowało, że nazywano go „Maxem kalkulatorem”.
Rodzina Heinrich’ów w międzyczasie rozwinęła się w skuteczne przedsiębiorstwo rodzinne. Przedsiębiorstwo to napędzane było pilnością, oszczędnością i włączeniem się do pracy dorastających córek. Hilda, jako wyuczona kucharka, kierowała kuchnią przy pomocy najmłodszej siostry Magdy. Córki Greta i Łucja obsługiwały lokal.
Około roku 1925 było już tak daleko, by przystąpić do urzeczywistnienia planów dziadka. Zaczęto od wyburzeń od strony jeziora. Lokal od strony ulicy pozostał niezmieniony, swym charakterem odpowiadający charakterowi miasta.
Po stronie od jeziora zaplanowano nowoczesną przybudówkę: dużą salę ze sceną, powierzchnię do tańca, dwupiętrowe galerie z dużymi oknami na jezioro. Oprócz tego taras ponad jeziorem oraz ogrodowe pergole. To były wspaniałe plany dla tego zaspanego miasteczka i wywołały wiele drwin.
Uroczyste otwarcie sali miało miejsce w dniu 19.października 1931 r.

Ta sala, to był olbrzymi sukces.Letnicy przybywali aż z Berlina koleją bądź automobilami, zachwyceni kuchnią i wypiekami. Syn Helmut, w międzyczasie wyuczony cukiernik, miał szczególny dar kształtowania i przyozdabiania sali na uroczystości i wieczory taneczne. Wielu Łagowian pamięta, że swój pierwszy w życiu film fabularny oglądali w tej sali.
Max Heinrich zmarł w roku 1936 mając 56 lat.
Babcia z synem Helmutem prowadziła ten hotel dalej.
Wszystkie córki w międzyczasie powychodziły za mąż. Ale w 1939 r. Helmut powołany został do wojska.
Doszło do tego, że Martha Heinrich, będąc wdową w wieku 59 lat została sama przy prowadzeniu tego przedsiębiorstwa.
W 1940 r. córka Hilda, czyli moja mama przejęła ponownie prowadzenie kuchni. W latach 1940 - 1945 gotowała ona codzienne obiady dla ok. 20 osób. Ja owe lata praktycznie przeżyłam w hotelu.
Wreszcie w dniu 30.listopada 1944 r. babcia spłaciła ostatnie długi, które ją ogromnie uwierały. Hotel Niemiecki Dom nie był już zadłużony, babcia mogła wreszcie odetchnąć. Ale 30.stycznia 1945 r. wraz z wkroczeniem armii sowieckiej skończyła się dla nas wojna. W dniu 24.czerwca 1945 r. wypędzono z Łagowa ludność niemieckiego pochodzenia. Martha Heinrich, moja babcia, dożyła swego końca w roku 1958 w bardzo skromnych warunkach w Berlinie Zachodnim.
Dawniejszy Hotel Dom Niemiecki popadł w ciernisty sen śpiącej królewny, z którego wybudzony został po ok. 50 latach. Nastąpił renesans: dzisiaj unowocześniony, ale zasadniczo niezmieniony, z nazwą „Pod Basztą” jest dobrze prowadzony chyba na następne 50 lat.
A Max Heinrich tą budowlą wystawił sobie pomnik.
Sprawozdająca: Lucie Arnhold-Weet. Spisane z pamięci. Dokładnych dat nie da się potwierdzić. Za niedokładności przepraszam.
Niniejsze sprawozdanie przeznaczone jest również dla Izby Pamięci w Łagowie.Moją osobą kontaktową jest pani Annita Zajonzek-Müller
Zdjęcia : Lucie Arnhold-Weet, z domu Arnhold

Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl