Klimaty Łagowskie


27 maja 2016


Hotel Dom Niemiecki

Rok założenia: 1920

Właściciele: Max i Martha Heinrich

Zdjęcia i treść: Lucie Weet, z domu Arnhold

Tekst z OHB 3/2012

Pewna historia rodzinna


Moimi dziadkami byli Max i Martha Heinrich. On był synem młynarza z Liebenau, a matka córką majstra piwowarskiego z tej samej miejscowości.

Pod koniec I-szej Wojny Światowej dziadek Max kupił młyn w Trześniówku/ Groß Kirschbaum koło Łagowa. Obsługiwał go z pomocą swej najstarszej córki, szesnastoletniej Hildy.

Młyn leżał samotnie poza wsią. Często truchlało to młode dziewczę, kiedy nocą musiała sama pilnować mielenia, a tylko wiatr i myszy dotrzymywały jej towarzystwa. Oprócz najstarszej Hildy rodzina miała jeszcze odpowiednio Gretę, Łucję, Magdę i małego syna Helmuta. Babcia napomykała często, że ten oddalony młyn nie jest dobrym miejscem dla czterech młodych dziewcząt, które przecież „pewnego dnia jakiegoś chłopa do zamążpójścia” znaleźć powinny!

Któregoś dnia, po pewnej podróży do sąsiedniego Łagowa, dziadek oznajmił, że pozyskał tam pewną knajpę. Babcia o tym zakupie w żaden sposób nie została wtajemniczona. Gdy rodzina wreszcie wprowadziła się do Łagowa, to babcia odkryła, jak bardzo to domostwo było zapuszczone. Restauracja była całkowicie wyeksploatowana. W pokojach na poddaszu, gdzie miały spać córki, wszędzie lał się deszcz. W kuchni trzon kuchenny nie nadawał się do użytku. Jak ona miała na tym gotować!

Moja mama Hilda, najstarsza z sióstr, opowiadała często, że jej mama przez trzy długie tygodnie nic tylko płakała.

W całej miejscowości wyśmiewano się z Maxa za ten zakup. On jednak miał swoje powody, by zakupić ten kawałek gruntu. On rozpoznał idealne położenie tej działki, bezpośrednio przyległej do jeziora, w samym środku miejscowości i tuż pod zamkiem. On miał pomysł na przybudówkę od strony jeziora.

On miał wykształcenie kreślarza technicznego i zaczął rozwijać plany tej przybudówki.

To były lata 20-te, czyli lata powojenne po I-szej Wojnie Światowej. Niemcy były wtedy w zapaści. Brakowało wszystkiego, co potrzebne do życia. Do tego doszła galopująca inflacja tych lat.

Maxowi Heinrich brakowało kapitału na realizację jego wybujałych zamierzeń. Opowiadano, że on „próbował każdego w mieście naciągnąć”. To spowodowało, że nazywano go „Maxem kalkulatorem”.

Rodzina Heinrich’ów w międzyczasie rozwinęła się w skuteczne przedsiębiorstwo rodzinne. Przedsiębiorstwo to napędzane było pilnością, oszczędnością i włączeniem się do pracy dorastających córek. Hilda, jako wyuczona kucharka, kierowała kuchnią przy pomocy najmłodszej siostry Magdy. Córki Greta i Łucja obsługiwały lokal.

Około roku 1925 było już tak daleko, by przystąpić do urzeczywistnienia planów dziadka. Zaczęto od wyburzeń od strony jeziora. Lokal od strony ulicy pozostał niezmieniony, swym charakterem odpowiadający charakterowi miasta.

Po stronie od jeziora zaplanowano nowoczesną przybudówkę: dużą salę ze sceną, powierzchnię do tańca, dwupiętrowe galerie z dużymi oknami na jezioro. Oprócz tego taras ponad jeziorem oraz ogrodowe pergole. To były wspaniałe plany dla tego zaspanego miasteczka i wywołały wiele drwin.

Uroczyste otwarcie sali miało miejsce w dniu 19.października 1931 r.



Ta sala, to był olbrzymi sukces.Letnicy przybywali aż z Berlina koleją bądź automobilami, zachwyceni kuchnią i wypiekami. Syn Helmut, w międzyczasie wyuczony cukiernik, miał szczególny dar kształtowania i przyozdabiania sali na uroczystości i wieczory taneczne. Wielu Łagowian pamięta, że swój pierwszy w życiu film fabularny oglądali w tej sali.

Max Heinrich zmarł w roku 1936 mając 56 lat.

Babcia z synem Helmutem prowadziła ten hotel dalej.

Wszystkie córki w międzyczasie powychodziły za mąż. Ale w 1939 r. Helmut powołany został do wojska.

Doszło do tego, że Martha Heinrich, będąc wdową w wieku 59 lat została sama przy prowadzeniu tego przedsiębiorstwa.

W 1940 r. córka Hilda, czyli moja mama przejęła ponownie prowadzenie kuchni. W latach 1940 - 1945 gotowała ona codzienne obiady dla ok. 20 osób. Ja owe lata praktycznie przeżyłam w hotelu.

Wreszcie w dniu 30.listopada 1944 r. babcia spłaciła ostatnie długi, które ją ogromnie uwierały. Hotel Niemiecki Dom nie był już zadłużony, babcia mogła wreszcie odetchnąć. Ale 30.stycznia 1945 r. wraz z wkroczeniem armii sowieckiej skończyła się dla nas wojna. W dniu 24.czerwca 1945 r. wypędzono z Łagowa ludność niemieckiego pochodzenia. Martha Heinrich, moja babcia, dożyła swego końca w roku 1958 w bardzo skromnych warunkach w Berlinie Zachodnim.

Dawniejszy Hotel Dom Niemiecki popadł w ciernisty sen śpiącej królewny, z którego wybudzony został po ok. 50 latach. Nastąpił renesans: dzisiaj unowocześniony, ale zasadniczo niezmieniony, z nazwą „Pod Basztą” jest dobrze prowadzony chyba na następne 50 lat.

A Max Heinrich tą budowlą wystawił sobie pomnik.

Sprawozdająca: Lucie Arnhold-Weet. Spisane z pamięci. Dokładnych dat nie da się potwierdzić. Za niedokładności przepraszam.

Niniejsze sprawozdanie przeznaczone jest również dla Izby Pamięci w Łagowie.Moją osobą kontaktową jest pani Annita Zajonzek-Müller

Zdjęcia : Lucie Arnhold-Weet, z domu Arnhold



Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl










26 maja 2016


Łagów 2015 – co dalej ?


Mamy rok 2015, zmianę władzy lokalnej i te same problemy i zadania do realizacji, to za pięć dwunasta dla sezonu lokalnego LATO 2015. Lato w Łagowie, sezon turystyczny, szansa dla lokalnej turystyki i wypoczynku, promocji i zarobku dla lokalnego, sezonowego biznesu w pokojach gościnnych, hotelach i pensjonatach oraz ośrodkach wypoczynkowych. Trwające wiosenne coroczne porządki i przygotowania to czas na refleksję – czy z tych zajęć, przedsięwzięć da się wyżyć, czy rok będzie udany, ilu przyjedzie chętnych na wypoczynek i szerzej patrząc, co Łagów ma do zaoferowania aktualnie, jaka będzie letnimi miesiącami aura tego roku.


Po kilku latach przyglądania się przedsięwzięciom lokalnym, widać jednoznacznie jak jest, co zbudowano, odnowiono, kto rezygnuje z działalności (bo i tak jest), a kto prze do sukcesów w tej lokalności. Są widoczne dążenia aby było lepiej, nowocześnie, dostępnie i interesująco. W tamtym 2014 roku minęły dwie rocznice tutaj obowiązujące, a nie zapamiętane: 65 rocznica śmierci światowej sławy zapaśnika Leona Stanisława Pineckiego i 105 rocznica uruchomienia trasy kolejowej z dziewięcioma stacjami i o długości 42,5 km. Taki niby interesujący od dziesięcioleci Łagów, taki niby kurort i takie niby miasteczko (a to wieś od 1932 roku), a żadnej pracy ku pamięci i oznaczenia wymienionych miejsc nie wykonano w 2014 roku. Taka to tradycja i pamięć i szacunek, a jaka dbałość! Obie rocznice są związane z Łagowem, okolicą, przekazem historycznym, a co widzimy nadal na najszpetniej wyglądającej od lat stacji b. PKP Łagów? Widzimy upadek, wieloletnią niedbałość, brak kierunku przedsięwzięć i obietnicy choćby. Przejazd pociągu Joannita – nieoznaczonego czytelną szarfą na czas przejazdu to żadna informacja. Tak było do 2014 roku. Taka obietnica to ciekawostka lokalna, ale potrzebna informacja inicjatorów, - kto jedzie, dokąd jedzie, jaki jest cel! Patrz Foto-Day Kolejowa atrakcja - KŁ Nr 3/7/2010 , a parę lat przeminęło. Czy Łagów kurortowo się rozwija kiedy wyprzedaje się obiekty typu schronisko, kino, ośrodek szkolno-wypoczynkowy, campingi itp.?


Patrząc też na inne zaszłości, ewentualne osiągnięcia lub ich brak, przypomnijmy czy się udało:


  • Kurzą Stopkę – Izbę Pamięci i Informację Turystyczną w jednym albo otynkować (bo straszy liszajami odpadniętego tynku od końca maja 2010 r), albo zdobywszy pieniądze pięknie wyremontować jako budynek szachulcowy i najstarszy jak pobliska Pastorówka czyniąc interesujący obiekt ul. T. Kościuszki (n. Ring)

  • Dawny obszar PGR-u, a w szczególności zabytkowy obiekt dworu poniemieckiego (w ochronie zabytków Rządcówka), ocenić lokalnie czy nowi właściciele lub dzierżawcy nie doprowadzają do ponownego zaniedbania, kiedyś wyremontowanych pomieszczeń… (dziurawy dach)

  • Czym „błyszczy” obiekt dawnego kina „Świteź” i co dalej będzie w tej okolicy, jaki charakter będzie miał w kolejnym roku turystycznym duży obszar wokół tego obiektu, jako że faktycznie i znakomicie nadający się na uporządkowany, zagospodarowany parking dla wszelkich pojazdów, a w szczególności dużych (kino to działka o powierzchni 15,3 ara)

  • Tradycyjnie zaniedbany obiekt hydropompy na najbardziej uczęszczanej drodze Łagów – Gronów z licznymi obiektami turystycznymi wymaga też ostatecznej regulacji i dotychczas nie przyniósł chluby samorządowi lokalnemu (nareszcie jest właściciel)

  • Łagów utracił w 2009 roku obiekt, obszar gdzie stał punkt CPN i od dziesięcioleci tankowano i kupowano paliwo. Rok 2015 (patrz zdjęcie) pokazuje, że nie działo się nic przez minione pięć lat, aby było lepiej, mądrzej, sprawniej – Łagów i okolice przy wzrastającej ilości pojazdów nadal nie jest gospodarzem stacji paliw dla użytkowników. Do 1945 roku były w ówoczesnym Lagow trzy takie punkty. I co możemy wnioskować – podobnie jak z obszarami postacyjnymi PKP – nic się nie dzieje!?

  • Brzydkie, zaniedbane pola, porzucone skrawki prywatnej ziemi, zakrzaczenia, samosiewy, nawłoć wszędobylska, nie są tym miejscem, które przyciąga do spacerów wokół Łagowa

  • Łagów w swojej okolicy j.w. to zaniedbane drogi do Buchmülle czyli Zamęcina, a przez odstąpienie od dbałości o pobocza i powstałe zakrzaczenia, „puszczenie samopas” różnych drzew trudno wędrować poboczem, mijać się pojazdami (dojazdy od Jemiołowa i Łagówka),

  • Tereny po tartaku, teraz bez stosownie dozowanej opieki i nadzoru, w tym obszaru upadłego GS-u, to źródła hodowli nawłoci, chwastów i składowiska rupieci – perspektyw brak!

Część, co trzeba obiektywnie przyznać obszarów w Łagowie jest prywatna, cudza, zaniedbana, opuszczona z wyglądu, ale mająca właścicieli, zarządzających, a więc do kogoś należących. Wszystko co tutaj napisałem to tylko część zaniedbań, oczywiście są i tu piękne, sukcesy i postęp. Prognozowany i oczekiwany Łagów Zdrój zależy od mieszczan tutaj osiadłych i mających wpływ na codzienność dziania się lepszego lub marazmu. Łagów musi jako stary gród z ciasnymi uliczkami o swoje zasoby dbać i rozważnie nimi gospodarować. Mamy rok 2015 – tutaj nie da się poszerzyć ulicy, chodnika, jezdni, więc parkingi są niezbędne, konieczne w takiej ilości, aby pojazdy latem nie tamowały ruchu przy koniecznych zakazach. Letnie parkowanie na siłę, zajmowanie czasowe miejsc cudzych, nieoznaczonych, nie świadczy dobrze o gospodarzach. Dobrze jednak jest, że z każdej strony wjazdu do Łagowa są możliwości choćby sezonowego parkowania wszelakich pojazdów.


Do tematu powrócimy w sezonie wypoczynku letniego! Tak trzeba. Ocenimy Lato po sezonie!

O pozytywach też napiszemy, - w Łagowie, prywatnie też się buduje i czeka na turystów …

Koło Łagowa, na granicy z gminą Torzym, w lasach, istnieje tablica pamiątkowa upadku śmigłowca wojskowego z 2001 roku i śmierci pilota Michaela Reece, z USA w dniu ćwiczeń. Minęły lata i żadna ze stron – Lasy Państwowe ani samorządy nie „błysnęły” pomysłem na wytyczenie trasy turystycznej doprowadzającej do obelisku. A jest tam ciekawy szlak do czystych jezior Malcz, do wsi Koryta, Torzymia i innych miejscowości Ziemi Sulęcińskiej. Czy będzie inaczej? A gdzie jest UG Torzym!


Spostrzeżenia poczynił na rok 2015

i wszystkie zdjęcia dostarczył

Ryszard Bryl





1 maja 2016


To warto wiedzieć


Piszemy o przedostatnim właścicielu

Zamku Joannitów i Rittergut (1856 - 1893)


Ród Wrschowetz’ów, wg S. Sinapius’a. I. Str. 274

Ten hrabiowski ród przybył do Czech z Chorwacji wraz ze swym spokrewnionym przyjacielem Księciem Czechem w roku 644; ród ten równocześnie dążył do przechwycenia korony czeskiej, a kiedy pominięto go po wymarciu męskiej gałęzi po Czechu ok. roku 700-tnego, ród podjął starania, by wyeliminować innych pretendentów do tej korony, lub oddać Czechy pod władzę Polaków, a gdy się to nie udało – ród musiał opuścić kraj i udał się do Polski. W herbie ród miał więcierz na ryby, co po czesku nazywa się wrsz i wg tej nazwy przyjęli swoje nazwisko i tak też nazwali wybudowany ok. 730 r. zamek. W Polsce otrzymali przydomek Aksa lub Oksza i tak się rozmnożyli, że swoje pochodzenie od nich wywodzi ponad dwadzieścia rodzin. Ich herbem jest biały topór na czerwonym tle, a na szyszaku umieszczona jest korona, a jeszcze wyżej ten sam topór, który swym ostrzem wdziera się w koronę. Ten topór/ siekierę dostali w Polsce w roku 1109, kiedy czeski książę Świętopełk pomógł cesarzowi Henrykowi V w wojnie przeciwko polskiemu królowi Świętopełkowi III, którego armia stała na Śląsku pod Wielkim Głogowem. Wtedy Jan Wrschowetz , syn Tiszy, który do boju stanął po stronie polskiego króla, przeszył strzałą serce księcia Świętopełka, a przed ścigającymi go za to obronił się włócznią i siekierą. Za ten czyn otrzymał od polskiego króla wiele dóbr, a do herbu siekierę. Później jednak, za czasów panowania czeskiego księcia Fryderyka, Racibórz Wrschowetz dzięki swej waleczności doprowadził do podporządkowania całych Moraw władzy czeskiej, za co doszło do pojednania całego rodu z Czechami i ród ten wrócił do Czech, świadcząc znaczne usługi dla tego królestwa. Swoje nazwisko rodowe poszerzył o pobraną z herbu siekierkę, dodając doń słowo „Sekerka” (co po czesku oznacza małą siekierę).

Dotarła do mnie prośba, by napisać o wujku mego męża, Hugonie hrabim Wrschowetz Sekerka von Sedczicz tyle, ile tylko zdołam sobie przypomnieć. Ja hrabiego bardzo poważałam i lubiłam i napiszę o nim z przyjemnością. Nie napotkałam ani przedtem, ani potem, drugiego takiego człowieka, który podobnie jak hrabia, umiałby połączyć w życiu szlachetność i chrześcijaństwo, co wręcz jasno z niego promieniowało.

Hugo hrabia Wrschowetz (nazwisko jest pochodzenia czeskiego – patrz załącznik) urodził się 02.listopada 1809 r. w Götzhofen (Prusy Wschodnie). Tam spędził swoje lata młodzieńcze razem z bratem i siostrą. Brat później został na zamku Eller, niedaleko Düsseldorfu, podskarbim Jej Królewskiej Wysokości, owdowiałej księżniczki po Fryderyku Pruskim. Siostra wyszła za mąż za pana von Schmeling; ich córka żyła później długi czas w Łagowie. Matka trójki dzieci Wrschowetz’ów była z domu von Gregorsky; to była kobieta modlitwy i głębokiej wiary. Wujek opowiadał, jak często widywał mamę z otwartą biblią na podołku.

Młodzi hrabiowie wraz z siostrą wyrastali więc w klimacie świętości, będąc kochanymi i szanowanymi przez wszystkich. Każdego 24.czerwca, czyli w dniu urodzin matki, rodzice pielęgnowali zwyczaj, by z dziękczynieniem wyjeżdżać na pola i chwalić Tego, który nad wszystkim rozpościera swoje troskliwe ręce. Dzieciom nie umknęły odbierane przy tym wrażenia. Zapamiętany zwyczaj kochany wujek przestrzegał również w Łagowie.

Hugo hrabia Wrschowetz służył w 2-giej Gwardii Ułanów w Poczdamie. Tam zapoznał baronównę Luizę von Brenn, córkę pruskiego Ministra Państwa. Jak już wspomniałam, wujek był ogromnie bogobojny i człowiekiem modlitwy, więc i tym razem zapytał Boga, kto ma być jego żoną. Wtedy usłyszał z góry wyraźnie: Luiza. Tak więc wziął ją z ręki Boga, a ona stała mu się prawdziwą pomocnicą i towarzyszką życia. Do tego małżeństwa nawiązuje mój stosunek pokrewieństwa, gdyż siostra młodej hrabianki po raz pierwszy wyszła za mąż za pana von Wurmb, a w roku 1883 jako pani von Gutzmerow stała się moją teściową.

Uroczystość weselna hrabiostwa Wrschowetz’ów miała miejsce w dniu 09.grudnia 1849 r. Obraz hrabiny jako narzeczonej znajduje się jeszcze dzisiaj na zamku. Z tego małżeństwa zrodził się mały synek, który zmarł w pierwszych tygodniach życia. Chociaż strata ta była dla rodziców bardzo bolesna, to później jednak wujek powiedział: „Pan wiedział co robi, zapewne źle wychowalibyśmy to dziecko”. Później powtarzał mały dwuwiersz: „Gdy mali spadkobiercy nieba umierają w swej niewinności, to się ich nie traci. One tam w górze podnoszone są przez Ojca, by nie być straconymi”. To małżeństwo pozostało już na zawsze bezdzietne.

Wujek został później adiutantem księcia Fryderyka-Karola Pruskiego, który nie nazywał go nigdy inaczej niż „Wrschowetz, moja dobra gwiazda”. Razem z księciem podejmował dalekie podróże, nawet aż na dwór Rosji. Jeszcze później został komendantem Czarnych Huzarów w Poznaniu. Na namalowanym przez Klarę Oenicke w 1857 r. obrazie wielkości naturalnej, znajdującym się w zamku, przedstawiony został właśnie w mundurze tych huzarów.

Potem, gdy w roku 1856 rozstał się ze służbą wojskową, uznał za swój obowiązek, by – w oparciu o zasoby żony – kupić jakiś majątek ziemski. Długo rozważał pomiędzy dobrami rycerskimi w Götzhofen, a Łagowem. Dawniejsza posiadłość jego rodziców w Götzhofen była w międzyczasie już dawno sprzedana, ale na nowo oferowano mu ją do kupna. Serce ciągnęło go w tamte strony, ale wybrał Łagów (ok. 2.000 mórg ziemi i 800 mórg lasu). A gdy po modlitwach zdecydował się na zakup w Łagowie, napisał do swej żony: „Luizo, kupiliśmy sobie kupę kamieni”.

Niewiele lat później znalazł się wraz z hrabiną w pewnym kościele. Pastor mówił o tym „z jakim trudem bogacze wejdą do Królestwa Bożego”. Słowa te tak wstrząsnęły wujkiem, że prosił Boga o wskazanie drogi, po której może do tego Królestwa dojść. Wtedy usłyszał wyraźnie i głośno wypowiedziane słowo: Tholuck. On odwrócił się, ale nikogo w ławce nie było. Zapytał swoją żonę: Kto to jest Tholuck? Ta odpowiedziała mu, że jest to znany teolog w Halle. Tak więc oboje udali się tam na pół roku. W ten sposób kochany wujek siedział w ławce teologicznej szkoły i uczył się od początku od tego głęboko wierzącego człowieka, że jedyną drogą, którą należy kroczyć, jest Jezus. Od tego czasu stał się zdecydowanym uczniem Jezusa Chrystusa. Takim poznałam go w roku 1883, będąc wówczas już narzeczoną, a potem widziałam jak dojrzewa na człowieka wiary i pełnej miłości. Jemu również zawdzięczam to, że sama później, zresztą nigdy przez niego do tego zmuszana, wstąpiłam do Łodzi Życia Wielkiego Mistrza.

Co się tyczy Łagowa, to wypełniły się słowa wg Mateusza 6, 33: „Zabiegajcie najpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dodane”.

Gdy hrabia z hrabiną sprowadzili się tu do zamku, był on właściwie całkowicie nie do zamieszkania. Wielkie sale, złe podłogi, niedobór pieców. Hrabia od razu wiedział, co z tym trzeba zrobić. Salę północną podzielił na bibliotekę, na obecny zielony pokój mieszkalny i na dwa gabinety. Wprowadził konieczne piece i miał przyjemną, ciepłą kwaterę zimową. Schody prowadzące na górę były bez żadnego zamknięcia. Wszystko stało otworem. W sali rycerskiej buszowały króliki i bawiły się dzieci z miasta, gdyż nie było ani okien ani drzwi, bądź były w całkowitym rozpadzie. Mury warowni były w rozsypce. On je odbudował i zbudował drogę do wyjazdu. Wokół kościoła stały wszystkie zabudowania gospodarcze i słychać stamtąd było ryczenie krów i kwiczenie prosiąt. Na obecnym placu herbacianym była gorzelnia. Wozy z gnojem musiały na Jastrzębią Górę przejeżdżać przez miasto, gubiąc co nieco po drodze. Tak więc mniej więcej koło roku 1860 zdecydował się hrabia, by wszystkie zabudowania gospodarcze wybudować tam na górze. Obok skromnych przychodów czynszowych z gospodarstwa i przychodów z lasu hrabia miał do dyspozycji jedynie swoją pensję (emeryta wojskowego – przyp. J.G.), a ponieważ połowa z jego przychodów należała się Królestwu Bożemu, więc z pozostałą połową mógł prowadzić jedynie bardzo skromne życie. Ale Pan błogosławił mu na każdym kroku. Od Fundacji Schöning’a udało się uzyskać większy kapitał. Prace nad przeniesieniem zabudowań gospodarczych na Jastrzębią Górę rozpoczęły się dopiero po tym, jak jego kuzyn hrabia Wrschowetz, znany różdżkarz, odkrył tam źródło wody.

Hrabia miał nadzwyczajne wyczucie piękna i dbał o skrajnie wzorcowy porządek. W murze nie mógł nigdy brakować najmniejszy kamień; gdy dostrzegł coś takiego, natychmiast doprowadzał to do porządku. Zapobiegał dzięki temu konieczności dokonywania dużych napraw.

Cała jego istota wypełniona była duchem Boga. Widziałam go na rok przed jego śmiercią, gdy będąc jeszcze tutaj, już odleciał z tej ziemi. Dziwiłam się, że nikt tego nie widział. U niego urzeczywistniły się słowa: „Kto wierzy we mnie, to z niego – jak mówi Pismo – popłyną strumienie wody żywej”. Odszedł do Domu z uduchowionym uśmiechem na twarzy, wzrokiem skierowanym ku górze, nie chorując przedtem na żadną chorobę. Jego żona przeżyła go o 7 lat.

Kiedy wujek zamknął dla tego świata swoje kochane oczy (19.lutego 1889 r.), wówczas ludzie z miasta i okolic powiadali: utraciliśmy ojca. Natychmiast po tym, jak rozeszła się wiadomość o tej śmierci, do hrabiny Wrschowetz zameldował się leśniczy królewski z prośbą, by pozwolić mu osobiście przenieść zwłoki hrabiego z jego łoża śmierci do sarkofagu. Historię tej zaskakującej proźby muszę koniecznie opowiedzieć, gdyż być może przyda się ona komuś do przemyśleń i do błogosławieństwa.

Jeszcze za życia hrabiego modlono się dawniej w kościele w intencji hrabiostwa panującego na zamku. Pewnej niedzieli ta modlitwa się nie odbyła. Hrabia, zdziwiony, dociekał przyczyn. Wtedy się dowiedział, że ów leśniczy sprzeciwił się w gminie kościelnej temu obyczajowi. Od tej chwili zaniechano tej modlitwy, bo wymóg był taki, iż na taką błagalną modlitwę muszą zgadzać się wszyscy członkowie gminy bez wyjątku.

Wujek domyślał się, że leśniczy ma jakiś uraz do niego, ale nie potrafił ustalić powodu tej urazy wobec niego. Świadomość istnienia jakiejś urazy była dla hrabiego niezwykle bolesna. Pewnego dnia, przed pójściem na kolację, hrabia rozpamiętywał słowa Mateusza (5 wiersz 23 i 24). One nie dawały mu spokoju, więc poszedł do leśniczego, by poprosić go o przebaczenie, jeżeli kiedyś czymkolwiek nieświadomie uraził. Wujka uwierała świadomość, iż od czasu zaniechania tej modlitwy, grzeszy niechęcią do leśniczego. Leśniczy tą wizytą był tak zaskoczony i zmieszany, że nie był w stanie nic z siebie wydobyć. Odpowiedzią był tylko ciepły uścisk dłoni. Teraz wizyta zaowocowała ową szczególną prośbą leśniczego do hrabiny.

Wszystkim tym, co składali jej kondolencje, odpisywała, że dziękuje Panu za to, iż pozwolił jej przez 40 lat być u boku takiego mężczyzny.

Gdy hrabina po jego śmierci przeglądała rzeczy i papiery, odnalazła wszystko we wzorowym porządku. Każdy rachunek był zapłacony, znalazła się też niewielka, jej nieznana puszka, a na niej napis: na mój pogrzeb. W puszce znajdowały się na ten cel odłożone pieniądze, ażeby swej kochanej żonie wszystko ułatwić. Były też dokładne wskazania dotyczące organizacji pogrzebu i wyraźnie zaakcentowane życzenie, by na pogrzebie nie mówić o nim nic chwalebnego, ale odśpiewana ma być pieśń: Co Bóg czyni, jest dobrze uczynione.

Ja nie zapomnę nigdy słów pastora, który w kościele wygłosił mowę żałobną. On rzekł: ziemska korona mu umknęła, wieczna korona została mu przydana. Wódz poległ, sztandar opada, któż go podniesie? Wtedy krzyknęło we mnie głośno: ja! Więc gdy ok. roku 1897, by pogłębić swoją wiarę, przeszłam w stan konsekracji, Pan trzymał mnie za słowo.

Zamek Łagów, Wielkanoc 1935 r.
Margot Wurmb von Zink
z domu Hrabianka Rzeszy von Wylich i Lottum


Załącznik


Ród Wrschowetz’ów, wywodzący się z Czech, gdzie pewna miejscowość nosi ich nazwę, w swoim czasie bił nawet własne monety. Odcisk takiej monety znajduje się na zamku.

Ponieważ ród ten rościł sobie prawo do czeskiej korony królewskiej, to cała rodzina – wg przekazu historycznego – zaproszona została przez czeskiego Ottokara Dumnego na jego zamek na gościnną ucztę, a następnie przez nasłanych zbójców napadnięta i wymordowana. Ale małżonce Naczelnika Rodu udało się zbiec, a będąc przy nadziei urodziła po pewnym czasie chłopca, który stał się praprzodkiem wszystkich jeszcze teraz żyjących Wrschowetz’ów.

Na dworze czeskim hrabiowie Wrschowetz musieli pojawiać się przed swoim władcą z szczególną obrożą na szyi jako znakiem tego, że więcej nie podnoszą żadnych roszczeń do czeskiej korony królewskiej. Hrabia Hugo Wrschowetz opowiadał, jak to cesarz Austrii, podczas swej wizyty na dworze pruskim, zagadnął go pewnego razu w tej sprawie, używając słów: Panie Wrschowetz, Pan mi chyba nie będzie robił żadnych historii?

Hrabiowski tytuł uznany został w Prusach w roku 1717.


Posłowie


W dniu 2.lipca1948 r. zabrał do siebie Chrystus swoją pełną pokoju służebnicę Margot Wurmb von Zink, z domu Hrabianka Rzeszy von Wylich i Lottum, wywodzącą się z książęcego domu zu Puttbus, w wieku prawie ukończonych 84 lat życia. Jako wierna uczennica swego Pana i Mistrza Jezusa Chrystusa wyposażona została we wspaniałe talenty, co umożliwiało jej poprowadzić do Niego wielu ludzi.. Przez 40 lat służyła ona gminie na swej rodzinnej posiadłości: na zamku Łagów. Jej serce, jej dom, jej pieniądze – wszystko to stało do dyspozycji jej Pana. Mając lat 80 musiała uciekać ze swej ojczyzny. Za kostur wędrowca służył jej wers: „On wziął sobie do serca twoją wędrówkę przez tę wielką pustynię” (5.Mose 2, 7). Jej wiara zakotwiczona była w 1. Thess. 4, 14 – 18 i pozostała niewzruszona również w okresie jej ostatniego czasu cierpień. Jej miłość i dobroć były bezgraniczne.

My wiemy, że jest bezpieczna, a jej ukochane truchło ułożyliśmy tutaj na ostatni spoczynek. Wraz ze wszystkimi, którzy ją kochali i z wszystkimi, którzy jej dziękują, ustawiamy się za słowami: „Śmierć Jego świętych jest znakiem wartości przed Panem”(Psalm 116, 15).


Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl
Materiały opublikowano za zgodą strony niemieckiej z archiwum "KŁ"

Wanda hrabina von Pückler i Limpurg z domu von Wurmb
Margot von Wurmb Burgfarrnbach-Fürth, Schlosshof 12






22 kwietnia 2016


Przegląd całości (o Łagowie do 1927r.)



Przytaczamy tutaj fragment opracowania – trzy jego ostatnie strony – Lagow Ein Buch Der Heimat, które ogłosił autor dr. Wilhelm v. Obernitz w 1927 roku.

Znakomity tekst, barwne opisy, świetny język tego opracowania, to uzyskany efekt w tłumaczeniu Pana Jana Grzegorczyka…

Spróbujemy też przetłumaczyć początek tekstu – reszta czeka na tłumacza społecznika lub sponsora tłumaczenia. Całość tekstu w j. niemieckim w Roczniku Nr 25 Klimatów Łagowskich – wersja papierowa, teraz w wydaniach archiwalnych internetowych.



Przegląd całości (tłumaczenie trzech ostatnich stron)

Łagów ze swoją bogatą, ponad półtora tysiącletnią historią, ze swoimi malowniczo ukształtowanymi zabudowaniami byłby - bez swego wspaniałego krajobrazowego otoczenia – tylko częścią tego, czym jest w rzeczywistości. Z tych względów książka o tej miejscowości też byłaby niepełna, gdyby nie uwzględniała tego otoczenia. Ukształtowanie się tych okolic podczas tworzenia się globu pokazaliśmy w rozdziale pierwszym. Niniejszy, ostatni rozdział winien zebrać niejako w soczewce ukształtowane wokół Łagowa tereny. Jak już było powiedziane - obszar położony między jeziorami Buszno a wysoko położonym Poźrzadłem geologicznie tworzy jedność. Teraz należy spojrzeć na tę okolicę jako na jedność estetyczną. Obrazy tej okolicy winny nam się przewinąć przed oczyma naszej duszy, przy czym uznałem, że dobrze będzie utrzymać niektóre stare nazewnictwa miejscowości.

Chciałbym ten krajobraz przyrównać do pięcioaktowego dramatu.

Jako prolog wysuwa się dolina Pliszki poniżej młyna w Gronowie, będąca szerokim obniżeniem pomiędzy łagodnymi, lasami pokrytymi wzgórzami i z wiele obiecującym wierzchołkiem wzniesienia w Poźrzadle.
Teraz następuje akt pierwszy: jest nim ulubiony krajobraz parkowy pomiędzy młynem w Gronowie, a południowym cyplem jeziora Łagowskiego, (czyli Lagerowego, jak mawiali starzy Łagowianie), będący idylliczną łąką z pojedynczo rozsianymi drzewami, jedną wijącą się rzeczką i ze znacznymi, zalesionymi wzgórzami po obu stronach. W środku znajduje się dom leśniczego, który dawniej nosił piękną nazwę Podłoże Lip (teraz przynależy to do Gronowa); wszystko razem tworzy scenerię nieskończonego spokoju. – Jak piękny nie byłby już ten pierwszy akt, to akt drugi oznacza dalsze, znaczące spotęgowanie piękna:

Z pomiędzy wysokich, porośniętych lasami wzgórz rozbłyskuje odblaskiem ich zieleni zbiornik wodny. Wzgórza te, pełne swych tajemnic, stanowią plan pierwszy. Niebawem pojawia się niecka, zwana Zakolem Karpia, a wkoło głęboki las, od południowej strony zamknięty szlachetnie uformowanym, okrągłym wierzchołkiem ponad Placem Bismarck’a. Teraz pewne zwężenie, dalej zatoka, gdzie są przydenne sumy. I ciągle jeszcze las. W kierunku północnym poboczna dolina wiedzie do pełnego tajemnic regionu „szczypiorkowego”. Po wschodniej stronie brzegu „Zakątek Lisa” wbija się głęboko w jezioro. Ominęliśmy go. Jezioro się rozprzestrzenia. Po lewej jeszcze las; po prawej pola i gołe wzniesienia. Następnie wyizolowana grupa drzew, a z tyłu dołącza głęboka dolina boczna, przecięta linią kolejową. Ona chowa przed nami jezioro Kuflowe w uroczym otoczeniu o charakterze parku; dolina zwęża się w leśny jar o czerwonym podłożu, obejmuje tajemniczo powstałe jezioro Czarne i zatraca się w płaskim zagłębieniu przy dworcu w Sieniawie. – Główna dolina, otaczająca jezioro Łagowskie, załamuje się w prawo na narożniku zwanym Ukochany Elizy. Przepiękny obraz wynurza się ku górze: miasto Łagów z czerwonymi dachami, przewyższone szarym zamkiem, dominującym przed zielonymi wzgórzami. Po lewej otwiera się ciemna zatoka leśna Czarny Zakątek. Jezioro się rozciąga i dzieli. Po prawej pomiędzy dwoma zatokami, objęty drzewami, półwysep ostrowa. Wielorako ukształtowane wybrzeże opięte jest przez miasteczko niczym ramionami. Tak akt drugi przechodzi w trzeci.

Trzeci akt daje nam sam obraz Łagowa. Człowiek uprzytomnia sobie, że jak na warunki marchijskie występuje tu ogromne bogactwo detali. Miasto położone jest pomiędzy dwoma wielkimi zbiornikami wodnymi. Od południa to wielorako ukształtowane jezioro Łagowskie. Dwa jego cyple: Zakątek Miejski i Zakątek Szewski opłukują od wschodu i z zachodu półwysep nadleśnictwa, którego najbardziej wysunięta część zwana jest Występem Bielskim, gdyż kiedyś były tu bielone lny i pranie (a wymawiany był nieco inaczej, gwarowo, i potem przez nieporozumienie przekręcony na Występ Blaszany). Po drugiej stronie rozciąga się w kierunku północnym ciemne jezioro Trześniowskie, którego południowa niecka obejmuje miasto. Na wschód i na zachód od Łagowa widzimy daleko wysunięte rzędy wzgórz, częściowo zalesione, częściowo zabudowane, z obu stron w poprzek przełamane doliną. W tych bocznych przełamaniach biegną ulice do Jemiołowa i do Żelechowa, ta ostatnia przepięta jest wykonanym z pięknym rozmachem wiaduktem kolejowym, spinającym te wysoko położone płaszczyzny. W środku doliny wznoszą się dwa wolno stojące wzgórza, niosące jedno zamek, drugie cmentarz. Pomiędzy nimi trzy doliny, kiedyś utrzymujące całość połączeń pomiędzy obydwoma jeziorami. Główny ruch na zachód odbywał się przez wąski, ciemny wąwóz Ogrodu Zwierząt. Pośrodku pomiędzy Sokolą Górą a wzgórzem zamkowym znajduje się głębokie obniżenie z resztką dawnego rowu istniejącego przed murami obronnymi, potem wreszcie na wschodzie szeroka luka, w której przebiega, nadający się do spływu kanał, łączący oba jeziora, dawniej zwany rowem. Pomiędzy wszystkimi tymi elementami krajobrazu rozciąga się miasto, będące właściwie tylko j e d n ą, wielokrotnie się wijącą ulicą, przeciętą dwoma całkowicie odmiennymi budynkami bramnymi, a od strony zamku przytłoczona jego ogromem. Ta ulica miejska, oferując na każdym rogu najcudowniejsze widoki na architekturę i krajobraz, jest sama w sobie dziełem sztuki, którego wartość malarska jest nie do przecenienia. Jakaż wkoło pełnia kształtów i kolorów! Te obydwa jeziora: każde osobnym światem dla siebie. Odmienność dolin: każda osobnym królestwem. Lasy, pola, wzgórza, zbiorniki wodne i architektura – to tworzy jedność, jakiej drugiej tak pięknej nie znajdzie się w całej Marchii Brandenburskiej, to daje obraz, który urzeka, obojętnie z której strony chce się go ująć, czy to z Góry Kaplicznej, czy z Sokolej Góry, ze wzgórza Ogrodu Zwierząt, z wiaduktu kolejowego, albo z Pola Kowala – ale jednak przecież najpiękniej obraz ten wygląda z wieży warownej zamku.

Akt czwarty ma charakter heroiczny, jest nim głęboko zielone, wielekroć się wijące, często wąskie niczym rzeka, potem znowu rozszerzające się w poszczególne niecki jezioro Trześniowskie. Idyllicznie wręcz wdzięczy się mała niecka przy mieście. Potem jezioro się rozszerza. Po prawej jest zalesiona Góra Kapliczna, po lewej Sokola Góra ze swymi wysokimi lipami cmentarnymi, będącymi z daleka widocznym znakiem rozpoznawczym, która opada ku łące zwanej Poidłem Jeleni, za łąką otwiera się zatoka (za cyplem wzgórza Ogrodu Zwierząt), otoczona ciemnymi wzgórzami bukowiny wybornego parku leśnego. Po prawej wcina się głęboko w jezioro półwysep „Narożnik Domu Warownego”. Za tym półwyspem rozpościera się, w kierunku wschodnim, wielka zatoka. Wszędzie wzniesienia na wysokość 30 do 40 m. Obraz zamknięty zostaje przez wyskakującą z brzegu wschodniego, niczym skała Lorelei, Górę Pałacową. Nieomal naprzeciw niej rozpościera się po lewej stronie najpiękniejsza, wysokobrzeżna leśna zatoka, mająca specyficzną, starą nazwę „Przy Krypcie Marysi”. Jeśli być odwróconym plecami (do kierunku spływu), to z tego miejsca dostrzeże się po raz ostatni, pomiędzy naprzeciw siebie leżącymi wzgórzami, warownię Łagów, z wysoką wieżą, na odsłoniętym wzgórzu, odległą, swoistą świętość, nieprzystępną niczym góra Montsalfat. Na wschód rozciągają się za Górą Pałacową, przy płaskiej zatoce i za niską partią brzegową płaszczyzna Łagówka. Jezioro w tym miejscu nazywa się – ze względu na swoją ogromną powierzchnię – Szerokim. Po lewej stronie wdziera się w jezioro szczyt ostrowa porośniętego smolistą sosną, który jest wyizolowanym wzniesieniem, a za nim jezioro, które w tym miejscu zwie się „Gęsim Zakątkiem”, przejmuje kształt kotła. Nabiera się poczucia osamotnienia. Na brzegach nie można dostrzec żadnych oznak osiedli ludzkich. Cudownie różnorodnie ukształtowany brzeg, raz stromy, raz porośnięty drzewami, raz wolny i goły. Teraz jednak, opłynąwszy ostatni, wschodni narożnik, otwiera się przed nami składająca się z sześciu części ta najbardziej na północ wysunięta część jeziora Trześniowskiego, zwana Niecką Młyna Bukowego i będąca ścisłym odzwierciedleniem typowego jeziora górskiego. Tutaj, gdzie jezioro ma największe głębiny, wznoszą się jego brzegi, często dziko poprzecznie poprzecinane, na wysokość 50 a nawet do 60 m. Znowu pojawiają się ludzkie osiedla. Po lewej samotne gospodarstwo na zboczu wzniesienia, potem przy ujściu wąskiego leśnego wąwozu dawna cegielnia ze wzgórzem Simons’a, a na pierwszym planie Bukowy Młyn. Za nim wznosi się w górę – ze świadomością pełnej władzy nad tym wspaniałym obrazem – jego obramowanie, którym jest zielono-niebieska buczyna, porastająca te wzgórza.
Teraz następuje akt piąty; jest to ukoronowanie całości:

Las bukowy, fragment średnich wzniesień na gruncie marchijskim, w które wtopione są głęboko zielone jeziora, to obszar, na którym - poniekąd jak w Turyngii – jedna odsłona leśna pojawia się za następną, a na horyzoncie wyblakły, półmroczny odcień atramentu, wiecznie zmieniający się świat lasów i jezior, ogromny park z rozsianymi łąkami, słowem rzeźba terenu o najwyższej wspaniałości. Silny strumień, który od północy zasila jezioro Trześniowskie, nosi już od 16.wieku nazwę Złotej Rzeczki; nadał mu ją Thurneisser, szczególny łowca przygód, rezydujący na dworze księcia elektoralnego Johanna Georg’a; łowca ten spodziewał się w piasku tego strumienia odnaleźć ślady złota. Strumień ten powstaje w pobliżu leśniczówki Skok Buczyny, gdzie łączą się dwa strumienie, przypływające z dwóch dolin. Zachodnie ramię doliny ma staw, a wschodnie ciągnie się jako Długa Łąka u podnóża wzniesienia, mającego wierzchołek na wys. 227 m n.p.m., które zowie się Bukowiec (Wzniesienie Lasu Bukowego); Bukowiec jest drugim co do wysokości wierzchołkiem w prowincji Brandenburg. Pomiędzy tymi dwoma dolinami, które stopniowo wznoszą się aż do 30 m, by potem, za mostem wiejskim, znowu opadać, wznosi się strome, wyizolowane wzniesienie, dla którego zaproponowana została nazwa Góra Wyspowa. W swym dalszym przebiegu każdy z obydwu ciągów dolinowych ma po jednym lustrze jeziornym. W zachodniej głębokiej części połyskuje pomiędzy stokami leśnymi o wysokości miejscami od 70 do 80 m Małe Buszno – być może najbardziej intymny i najpiękniejszy zbiornik wodny w Marchii. Wschodnie obniżenie gruntu wypełnia tylko nieco mniej zamknięte Duże Buszno, które otwiera się na świat Strugą Jeziorną. Ten, kto chce pozwolić duchowi tego cudownego krajobrazu przemówić do siebie, ten niech stanie na skraju zagajnika powyżej starego domu rybaka przy Małym Busznie i niech pozwoli swym oczom błądzić hen, poprzez głębokie wcięcie w dolinie, ku Dużemu Busznie i ku tym z boku obok, jedno na drugim zbudowanym leśnym wzniesieniom, które w cudownie uzgodnionych tonacjach barw wznoszą się ku górze. Na całym obszarze północnych Niemiec znajdzie się niewiele miejsc, które dorównać mogą piękności tej okolicy.
Jeszcze nieraz porwie duszę wędrowca ten wycinek ziemi, położony pomiędzy wysokim Poźrzadłem a jeziorami Buszno, a serce wędrowca napełni się gorącym umiłowaniem Łagowa i jego wybornego otoczenia.


Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl

Dr. Wilhelm von Obernitz









28 marca 2016


Historia zdjęcia na stronie tytułowej

Odkryte na nowo miejscowości na terenie poligonu wojskowego Wędrzyn/ Wandern

Wędrzyn/Wandern – Lipa/ Lindow – Malutków/ Malkendorf – Trześniówek/ Groβ Kirschbaum

Na zdjęciu stoją od lewej: S. Hentschel, K. Quandt, M. Hentschel, F. Quandt, W. Freyer, H. Haberman, W. Finger, J. Cieluch , M. Stasilowicz, W. Bohm, Przed cmentarzem w Wędrzynie w dn. 22.lipca 2013 r.

W roku 1939 wieś Lipa znalazła się w zasięgu rozstrzygającej decyzji ówczesnego kierownictwa państwa, skutkiem czego wraz z miejscowościami Wędrzyn i Trześniówek, ten ciekawy teren, położony na pagórkowatym obszarze, z pięknymi lasami i mnóstwem jezior przeznaczony został na utworzenie na nim poligonu do ćwiczeń wojskowych. Obszar otrzymał nazwę „Plac ćwiczeń wojskowych Wędrzyn” i przejęty został przez wojsko, a ludność cywilna przesiedlona została w inne okolice, po części do Brzeźna/ Breesen, do Kladow’a i Witnicy/ Vitz po północnej stronie Warty, oraz do Kierzkowa/ Kerkow na Pomorzu. W 1938 r. we wsi Lipa żyło jeszcze 333 mieszkańców¹).

W 1950 r. do poligonu dołączono jeszcze wieś Malutków, tym razem decyzją polskiego kierownictwa państwa.

Zarząd Koła ziomkowskiego zawsze ogromnie interesował się, i interesuje nadal, tym co stało się z dawnymi cmentarzami, które pozostały na zajętym przez wojsko terenie. W ślad za tym z wielką intensywnością Zarząd poszukiwał możliwości, by móc odwiedzić „zaginione miejscowości”.

O życiu we wsi Lipa w latach 30-tych aż do roku 1939 mamy dwa sprawozdania, relacjonowane przez osoby wtedy będące jeszcze dziećmi, opublikowane w zbiorczych tomach „Oststernberger Heimatbriefe”²). O Wędrzynie i Trześniówku bardzo ciężko znaleźć coś nadającego się do wykorzystania.

O pewnym pobycie w Trześniówku i w Lipie w roku 1943 mamy doniesienie Bernharda Domke’go³), który wtedy mieszkał w Brzeźnie:

„Zmarli bliscy (rodzin wysiedlonych) pozostali przecież na ówczesnych cmentarzach opuszczonych wsi. Zarząd poligonu zezwalał jednak na regularne odwiedzanie i pielęgnowanie grobów. Na to dostawało się tzw. „Dokument wstępu”. Przy okazji pobytu na cmentarzu miało się też okazję zobaczyć własną wieś. „Lipa jest celem ostrzału artylerii!” Wieś zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Domy, chlewy i stodoły na skutek ostrzału były już częściowo zburzone. Jak już opuściliśmy wieś i przejeżdżali przez tzw. „Bitwę Wędrzyńską”, to po prawej stronie drogi można było dostrzec atrapy budynków, które służyły za cel dla artylerii”. (Tak opisuje Bernhard Domke, tamże, swój pobyt w 1943 r.)

Natomiast Willi Bohm był ostatni raz w Lipie w 1941 r., gdyż jego ojciec był w tym czasie policjantem na terenie poligonu.

„Z domów powyłamywano okna i drzwi. Domy z dobrych cegieł były wyburzone. Na placu wiejskim przed kościołem stały wykonane z desek atrapy domów, które służyły do ćwiczenia walki w zbliżeniu”.

Gerhard Wald4), dawniej mieszkaniec Lipy i Ośna Lub./ Drossen, dzięki prywatnym kontaktom odwiedził w roku 1994, po raz pierwszy od roku 1939, teren poligonu. Jego stwierdzenie o wsi Lipa:

„po wsi nie zostało nic, tylko drzewa i krzaki”.

Pozwolenie na odwiedzenie terenu ćwiczeń wojskowych

Według mojej wiedzy do tej pory nie została podjęta próba uzyskania dla grupy miłośników stron rodzinnych pozwolenia na oficjalne odwiedziny dawnych miejscowości. Dlatego cieszę się, że mogę tutaj opowiedzieć o kamieniu milowym osiągniętym w naszej pracy Koła ziomków.

Okazało się, iż działania na rzecz dobrych stosunków międzysąsiedzkich, podejmowane przez Michała Deptuch’a, przy wykorzystaniu istniejącej instytucji miast partnerskich Sulęcin – Beeskow oraz Miroszowa i Kamen’a doprowadziły do tego, że mój wniosek złożony do naczelnego dowództwa polskich sił zbrojnych w Warszawie został rozpatrzony pozytywnie. Po określonym, zwykłym w takich sprawach czasie, dostaliśmy zezwolenie.5)

Podczas niewymuszonej rozmowy z młodym komendantem ppłk Przemysławem Mikołajczakiem oraz Jackiem Cieluchem ustalone zostały możliwe do przyjęcia terminy.

W ten sposób doszło w dniu 22.lipca 2013 r. do tej niecodziennej podróży do „zaginionych miejscowości”.

O 8:30 w Domu Joannitów przygotowana została przez Jacka Cielucha i jego współpracowników kawa dla 9-ciu uczestników, która nam, którzy o 6-tej rano wyjechaliśmy z Berlina i okolic, dobrze zrobiła. Nasza grupa składała się zarówno z byłych mieszkańców Lipy i innych miejscowości, jak i ich krewnych.

Przerwa na kawę w Domu Joannitów

O 9:00 ruszyliśmy do kwatery głównej w Wędrzynie 6).

M. Stasiłowicz i kierowca

Tam przejął nas chorąży Mariusz Stasiłowicz, wsiadł do swojego Jeepa i pojechał przodem, za nim Jacek Cieluch, i tak przejechaliśmy przez bramę wjazdową obok straży.

Wędrzyn

Wycinek z niemieckiej mapy: Wędrzyn nad Postomią

Zdjęcie widokówki, na której jest napis: Zajazd „Do młyna” należącego do A. Fuhrmann’a; pod zdjęciem podpis: Staw zatrzymujący wodę młyńską po drugiej stronie drogi

Pierwszym przystankiem jest Wędrzyn, zatrzymujemy się przy młynie. Tutaj wyjęto zabrane z sobą zdjęcia, by służyły radą. Po młynie pozostały tylko umocnienia z lewej strony grodzi jazu oraz rowy naprowadzający i przelewowy, na które kiedyś Postomia się dzieliła.

Postomia w rejonie „Stawu młyńskiego”

Gródź jazu przy rowie przelewowym

Po lewej stronie za wstęgą drogi jest cmentarz.

Cmentarz Wędrzyn

Kamień nagrobny posiadacza majątku rycerskiego Fischer’a

Staranne odczytywanie napisów

„Posiadacz majątku rycerskiego…” odczytujemy z trudem. Należałoby dokonać szczegółowego odtworzenia wyrytego w kamieniu nazwiska; dziś nie ma na to czasu. Rodzi się spontanicznie przeświadczenie o konieczności powtórzenia tych odwiedzin. Również młodsza część naszych uczestników wydaje się być pod wrażeniem.

Tutaj w Wędrzynie, jak również przy wszystkich innych cmentarzach (Lipa, Malutków) położonych w granicach poligonu Nadleśnictwo Sulęcin umieściło tablice z napisem: „Cmentarz ewangelicki – uszanuj to miejsce”

Lipa

Ilustracja wycinka niemieckiej mapy wsi

zdjęcia zajazdu „Otto Wolf”

Teraz chcemy dalej do Lipy. W przeciwieństwie do naszych obaw droga łącząca jest wyasfaltowana. Mimo to musimy pierońsko uważać, by nie wpaść do nieoczekiwanego leja po wybuchu pocisku. Przed nami jadą tropiciele terenu, my za nimi kierunek Lipa. Od czasu do czasu mijamy się z jakimś pojazdem wojskowym. Teren jest urozmaicony pagórkami, do tej pory gęsty alejowy szpaler drzew, bunkry, atrapy domów, sygnały strzeleckie, zapory przeciwpancerne.

Ulica przez poligon

Zapory przeciwczołgowe

Później zmienia się rodzaj nawierzchni jezdni na bruk z kocich łbów, w każdym bądź razie dróg gruntowych już tu nie ma. Przydrożnymi kasztanami i lipami wita nas Lipa.
Od tego miejsca w rolę objaśniających wchodzą Hildegarda Lehmann z domu Wunderlich i Willi Bohm. Postępujemy wg opisanych śladów:

„Przybywając z Sulęcina mamy po prawej stronie ulicy kościół, a wkoło niego cmentarz. Po lewej stronie ulicy szkoła, podwórze szkolne, a obok zajazd „Otto Wolf” i zaraz przy nim sklep z towarami kolonialnymi i stacja benzynowa”.

Szukaliśmy jednej z trzech grubych lip, które „przez cztery lub pięć dziewcząt z wyciągniętymi rękoma mogły zostać objęte”, a które rosły przy gospodarstwach rolnych Ottona Lange’go, Augusta Feind’a i Gustawa Lange’go.

Lipa przed podwórzem Gustawa Lange’go (Zdjęcie udostępniła Waltraud Finger)

Poszukiwania były bezowocne – najwidoczniej lipy stały się ofiarą ostrzału armat.

Gustaw Lange był dziadkiem jadącego z nami rodzeństwa Zygfryda Hentschel’a i Waltraud Finger. Wbrew temu, czego się spodziewaliśmy, struktura wsi była jeszcze całkiem dobrze rozpoznawalna, dzięki czemu odnajdujemy położenie gospodarstwa Gustawa Lange’go.

Jedna piwnica jeszcze się ostała, Zygfryd Hentschel przed „domem” Gustawa Lange’go.

Plan przedstawiający położenie domów w Lipie w roku 1939; przy głównym skrzyżowaniu dróg znajduje się kościół, a vis á vis pałac i podwórze majątku.

Willi Bohm (patrz notka końcowa²) opisuje a dzisiaj nam tu opowiada:

„Po naszej stronie wsi były na placu wiejskim dwa bajora, jedno małe, drugie duże. Latem kąpano się w nich, a nawet wędkowano. Zimą ślizgano się tu po lodzie lub saneczkowano, mając w każdej ręce jakąś pikę, by się odpychać.”

Wokół świecącej czerwoną cegłą wieży kościelnej leży cmentarz, na którym znajdują się jeszcze liczne nieuszkodzone kamienie nagrobne, wśród nich jeden z nazwiskiem Moheit (ale chyba nie krewny Karola „Charles” Moheit’a, o którym w niniejszym zeszycie umieszczony został stosowny przyczynek).

Biały, duży, zupełnie nie uszkodzony krzyż znacznie wystaje ponad wszystkie pozostałe nagrobki.

Cmentarz w Lipie i tamtejsza wieża kościelna

Tutaj jeszcze w lutym 1938 r. został pochowany Reinhold Wunderlich, dziadek pani H. Lehmann z domu Wunderlich; pochówku dokonał proboszcz Richard Fellmer.

Szczyt wieży kościelnej jest prawie całkiem bez dachówek. Drewniana więźba tego szczytu zda się, że lada moment runie, ale nasz chorąży zna tę wieżę w tym stanie już dziesiątek lat.

Odnajdujemy resztki domu parafialnego; stoimy przed bajorem Willi Bohm’a.

Dom parafialny w roku 1915

Dawne wejście do piwnicy domu parafialnego

Dawny i współczesny widok na staw wiejski w Lipie

Bez trudności odnajdujemy zajazd „Otto Wolf”, ale ostała się tylko piwnica na lód.

Dawna piwnica na lód zajazdu „Otto Wolf”

Malutków

Ilustracja wycinka niemieckiej mapy wsi Malutków, a pod mapą napis: Malutków, odwiedzony cmentarz znajduje się przy dolnym skraju mapy, w srodku.

Zanim ruszymy dalej w kierunku Malutkowa – wzmacniamy się nieco. Jacek Cieluch zaopatruje nas, uprzejmie jak zawsze, w napoje.

We wsi Malutkowo, którą do obszaru poligonu włączono w 1950 r., na pierwszy rzut oka nie rozpoznaje się żadnych elementów struktury wsi. Najwidoczniej miejscowość ta podzieliła los wielu innych miejscowości (np. Rudno/ Raudener Weiche); materiał budowlany nadający się jeszcze do wykorzystania został bez reszty wywieziony „na odbudowę Warszawy”.

Ale: Cmentarz jest tu również porządnie uprzątnięty z chwastów; jest ogrodzony i opatrzony znaną nam już tablicą. Resztki kamieni nagrobnych zostały czysto zebrane w jedno miejsce.

Cmentarz w Malutkowie

Połamane części kamienia nagrobnego, wykonanego przez H. Hermann’a z Sulęcina

Tu szczególnie zwracają naszą uwagę resztki zniczy nagrobnych. Przypuszczamy, że ubiegłego roku J. Cieluch, gdy kontaktowaliśmy się z nim w sprawie możliwości dokonania tych odwiedzin, spowodował powyższe zdarzenia.

Trześniówek

Wskutek tego, że nasz uzgodniony przedział czasowy był już prawie na wyczerpaniu, a do Trześniówka dotrzeć by można tylko wozami terenowymi, zawróciliśmy do punktu wyjścia z postanowieniem, iż następnym razem znajdziemy też jakieś rozwiązanie, aby znalazł się również czas na odwiedzenie Trześniówka. Z wielkimi podziękowaniami rozstaliśmy się z naszym uprzejmym „tropicielem śladów” chorążym Mariuszem Stasilowiczem i jego kierowcą. Na końcu ugościł nas kierownik Domu Joannitów Jacek Cieluch po raz kolejny, nim pełni nieoczekiwanych wrażeń odjechaliśmy do naszych domów.

Podsumowując należy podkreślić ogrom pracy przygotowawczej, wykonanej z różnych stron, by doprowadzić do wyczyszczenia z chwastów cmentarze w Wędrzynie, Lipie i Malutkowie i zgromadzenia i ustawienia nagrobków.

Stąd w tym miejscu należą się podziękowania w pierwszym rzędzie dla pana komendanta ppłk Przemysława Mikołajczaka, dla Nadleśnictwa Sulęcin i dla pana Jacka Cielucha, który tej sprawie poświęcił część swego zaplanowanego urlopu.

Zarząd jest bardzo zainteresowany wszelkimi materiałami dot. tego poligonu, a w szczególności dot. w/w miejscowości. Prosimy kontaktować się z Redakcją HB (= Listu stron rodzinnych)

¹) Wzmianka dawnej Redakcji (Verworner) do przyczynka autorstwa Willi Bohm’a
²) 1. Bohm, Willi: Lipa, moje dzieciństwo na majątku, Wspomnienia, Zdjęcia. HB 1/2004 str.15
2. Lehmann, Hildegard: Lipa, moje rodzinne miejsce, Wspomnienia. HB 2/1998 str.15
³) Domke, Bernhard: Od Brzeźna do Trześniówka i przez Lipę z powrotem. HB 1/2002 str.2
4) Wald, Gerhard: Tylko wieża kościelna przeżyła – Pełna zmienności historia wsi Lipa zakończyła się w 1945 r. HB 3/2008 str.33
5) Do wniosku oprócz zwykłych danych personalnych trzeba podać też numery rejestracyjne pojazdów
6) Dzisiejsza miejscowość Wędrzyn nie jest identyczna z Wędrzynem z roku 1938

Heinz Habermann
Zdjęcia: Heinz Habermann
Archiwum Koła ziomków
(Opublikowano: OHB 2/2013)
zdj. w internecie „KŁ” – Józef Krzysztopionek i Cezary Mucha.

Tłumaczenie: Jan Grzegorczyk, Towarzystwo Społeczno-
Kulturalne Mniejszości Niemieckiej w Zielonej Górze
grzegorczyk@tskmn.pl




^^ Do góry